„Dziewięciu na rozkaz”, czyli dlaczego Wójtowicz zginął w odmętach historii

26/08/2011

Czasem lubię poczytać – jak pewnie zauważyliście – fabularyzowaną propagandę czerwonych, z okresu głównie od lat 60 do 70. Ale czasem zdarzają się takie książki jak „Dziewięciu na rozkaz” Krzysztofa Wójtowicza, którą wydano w 1983 roku.

Kontekstem powieści jest to, że mnóstwo literatów, czy raczej „literatów”, świetnie żyło w czasach komuny z pisania propagandówek. Niektóre (jak seria z tygrysem) były nawet ciekawe, ale zdecydowana większość to był dramat nie tylko pod względem ideowym, totalnego zakłamywania historii, ale też po prostu czystej grafomanii. I teraz proszę sobie wyobrazić, w roku ogłoszenia stanu wojennego, kiedy Papież Polak i Solidarność sprawili, że nie można było już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, Ministerstwo Obrony Narodowej ogłasza konkurs literacki. I Krzysztof Wójtowicz pisze powieść, która zostanie wyróżniona. To nie mogło się skończyć dobrze.

„Dziewięciu na rozkaz” to powieść, która mogłaby być powieścią genialną. Pomysł jest może nie oryginalny, ale doskonały. Oto jesteśmy towarzyszymy 1 Armii Wojska Polskiego, która – w styczniu 1945 roku – idzie ramię w ramię z radzieckimi przyjaciółmi zdobyć Berlin. Ale nie akcja, nie „dzianie się” jest tutaj najważniejsze. Ba! Akcji nie ma tutaj prawie w ogóle. Osią powieści jest decyzja, którą musi podjąć dowódca: kto z dziewięciu podwładnych ma ruszyć na „rozpoznanie bojem”, czyli na pewną śmierć pod niemieckim ostrzałem.

Pomysł jest dla autora niestety tylko pretekstem, by w dziewięciu sylwetkach przedstawić „losy żołnierzy 1 AWP, Polaków rozrzuconych po ogromnym terytorium ZSRR, a także oficerów-instruktorów radzieckich”. Widzimy więc oficerów wstydliwie ukrywających swoje gimnazjalne wykształcenie (bo zbyt burżuazyjne), nawróconych partyzantów Gwardii Ludowej, słabo władających po polsku oficerów, których historia zmusiła do udawania Polaków. Wszystko płaskie, jednowymiarowe, dramatycznie propagandowe.

Czytając „Dziewięciu na rozkaz” od pierwszych stron myślałem nie tyle o samej fabule, co o autorze. Kim był facet piszący w stanie wojennym takie rzeczy? Nie zdawał sobie sprawy z sytuacji, pisał z przekonania, czy dla talonu na malucha? Książkę wydrukowano w nakładzie 30 000 egzemplarzy. Dzisiaj: nakład dostępny dla garstki najbardziej poczytnych autorów. Nie udało mi się znaleźć w sieci autora. Wiele bym dał, za możliwość porozmawiania z nim dzisiaj….

No Comments

Comments are closed.