Jak na debiut…

12/08/2014

Powieść „Call after midnight” była debiutem Tess Gerritsen. Na sławę i miliony musiała jeszcze poczekać prawie 10 lat. Wiem już dlaczego.

callGeneralnie Gerritsen zawsze chciała pisać. Mądrość życiowa kazała jej skończyć studia i zostać lekarzem (i antropologiem – tak nawiasem pisząc), ale to literaturę miała w sercu. Zanim zdobyła popularność na całym świecie, dostała sporo nagród i zarobiła miliony, nie była przekonana do swojego talentu. Napisała dwie powieści „na próbę”, ale nikomu ich nie pokazała. Potem – w 1986 roku – napisała „Call after midnight” i zaniosła do wydawnictwa. Harlequin Intrigue wydał ją rok później. Szału nie było, choć Gerritsen wskoczyła na prawie dziesięc lat do zbioru pisarzy „średnich”.

„Call after midnight” to opowieść rzeczywiście dziwna. Napisana dość chaotycznie, jakby autorka chciała zauroczyć czytelnika mnogością miejsc, gęstością fabuły – choć jest ona w rzeczywistości bardzo prosta. Średnio atrakcyjna Amerykanka – Sarah Fontaine – poznała sześć miesięcy wcześniej przystojnego mężczyznę. Dwa miesiące wcześniej się pobrali. Mężczyzna utrzymywał, że pracuje dla Bank of London i musi regularnie latać do Anglii. Tym razem jednak nie zadzwonił z podróży. Zadzwonił za to pracownik służb dyplomatycznych ze smutną wiadomością. Geoffrey nie żyje. Zginął w pożarze, który sam wywołał zasypiając z papierosem w hotelowym pokoju. W Berlinie.

Sarah nie wierzy w śmierć męża, choć przy zwęglonych zwłokach znaleziono jego ślubną obrączkę. Jej wątpliwości się pogłębiają, kiedy ktoś włamuje się do jej domu i nie kradnie nic, oprócz ich ślubnego zdjęcia. A potem dzwoni telefon i Sarah słyszy głos męża. Nie myśląc o niczym, kobieta leci do Europy odkryć prawdę. Towarzyszy jej mężczyzna, który pierwszy zadzwonił ze smutną informacją. Między dwojgiem rodzi się zauroczenie, fascynacja – miłość. W Europie odkrywają prawdę: Geoffrey był agentem, najpierw Mossadu, potem CIA. Na każdym kroku giną ludzie, Sarah i Nick mają przeciwko sobie bezlitosnych prześladowców. Nikt nikomu nie ufa.

Ale oczywiście wszystko skończy się happy endem.

Tylko po co to czytać? Znowu się trochę zawiodłem. Kolejną porcję emocji muszę wybrać nieco staranniej.

No Comments

Comments are closed.