Naiwność i prawda (Habermasa „Działanie komunikacyjne”)

13/08/2011

Jurgen Habermas to jeden z bardziej intrygujących mnie filozofów języka. Niby marksista, a niegłupi 🙂 Jego „Działanie komunikacyjne i detranscendentalizacja rozumu” to wywód, do którego wracam regularnie co parę lat.

Idąc tropem Wittgensteina, trzeba uznać, że Habermas to naiwniak. Ale nie głupi naiwniak. Habermas nie bawi się w schodzenie do źródła wszystkiego, on większość najważniejszych w filozofii sporów zostawia na boku. Po prostu przyjmuje, że istnieje obiektywny świat pozajęzykowy, że istnieją podmioty potrafiące w jakiś sposób przekraczać swoje idiolekty, że sensem komunikacji jest porozumienie. Dziwak, ale ciekawy.

Habermas jest głęboko przekonany, bez większej potrzeby dowodzenia, że komunikacja jest oparta na racjonalności. Zostając na jego poziomie badania świata, to zdanie jest oczywiste. Komunikacja językowa jest niemożliwa między mną a wariatem. Tylko że wejście na poziom niżej otwiera spiżarnię pytań: skąd wiemy, jaki język i jaki świat jest tym za przeproszeniem prawdziwym? Habermas chyba – nie wprost – zakłada, że argumentem ma być powszechność sądów. Sugeruje to swoim terminem „działań regulowanych przez normy”, działań językowych oczywiście. Ale to rzecz jasna bzdura, bo zakłada normy, które zna i świadomie łamie wariat.

Przez komunikację Habermas rozumie dochodzenie do porozumienia. Kolejne dziwactwo. Już za jego czasów, a tak naprawdę można doszukiwać się źródeł jeśli nie w starożytności, to na pewno w średniowieczu, wiedziano, że podstawowym celem komunikacji (posługiwania się komunikatami) jest perswazja lub manipulacja. W każdym bądź razie – zmienianie świata. Z jasno rozdzielonymi rolami: nadawcy (kreatora) i odbiorcy. Oczywiście nigdy, lub prawie nigdy, proces komunikacji tak rozumiany nie odbywa się bez szwanku dla intencji obu stron. Ale to inny problem – ten akurat nie zajmuje Habermasa.

Habermas często mówi o prawdzie, prawdomówności i prawdziwości. Te trzy pojęcia sprowadzają się do pierwszego – oczywiście niezdefiniowanego przez niego pojęcia prawdy. Żeby to zrobić, musiałby zejść niżej.

Dziwna jest ta książka. Czytając ją jest się pod wrażeniem konsekwencji wywodu. Godzinę później – także. Dwa dni później otrząsa się z habermanizmu. Jednak to nie jest wyłącznie sprytny żongler filozoficzny. Bez Habermasa trudno jest sobie wyobrazić odkrycia Putnama, Gadamera, nawet Derridy – choć ich akurat łączył zagadkowy kontakt intelektualny.

Narzekam, jęczę, biadolę, a i tak wrócę znów do Habermasa za rok, dwa 🙂

No Comments

Comments are closed.