„Wszystko czerwone” było pierwszą i chyba jedyną książką Joanny Chmielewskiej, po którą sięgnąłem i sięgnę w przyszłości. Nazwisko-gigant, jasne, ale zupełnie nie z mojej bajki. Teraz nawet wiem dlaczego.
Gatunkowo „Wszystko czerwone” jest komedio-kryminałem. Bardzo lubię kryminały, bardzo lubię pastisze kryminałów (w klimatach Bukowskiego chociażby), ale komedia to coś, co toleruję jedynie na scenie.
Żeby tutaj było coś mocnego, wyrazistego… Dobrze, bohaterowie są w miarę wyraziści, ale tak szczerze, co zostaje z tej powieści oprócz dialogów w których bierze udział detektyw Muldgaard? Jego wypowiedzi są naprawdę zapadające w pamięć, jak ta:
– Kogo zewłoka pani życzy sobie tu? – spytał bardzo uprzejmie i równie stanowczo, na nowo otwierając swój notes. – Ucho moje słyszało. Jakiego zewłoka pragnę wiedzieć. Bez zwłoki. Zewłoka bez zwłoki – potwórzył z pewnym trudem i wyraźnym upodobaniem, najwidoczniej delektując się bogactwem subtelności polskiego języka.
Może to wszystko jest zabawne, może ciekawe, ale zupełnie nie dla mnie. Niestety. Minąłem się z poczuciem humoru Chmielewskiej niczym nasi politycy z potrzebami narodu.
No Comments
Comments are closed.