Podróż po śmierć

13/09/2014

dybuk„Dybuk” Marka Świerczka to dla mnie pozytywne zaskoczenie sezonu. Przyznam się – koledzy po piórze wybaczą – że trochę położyłem kreskę na polską prozę. Nie kupuję, bo nie mam gdzie, nie czytam, bo w tutejszej bibliotece na polskiej półce jest tylko trochę rodzimych autorów, reszta to tłumaczenia literatury głównie amerykańskiej i brytyjskiej, którą wolę czytać w oryginałach. Ale to tylko na marginesie. Wydany dwa lata temu „Dybuk” wpadł mi w ręce podczas ostatniej wizyty w Polsce. Pochłonąłem tę powieść w dwa wieczory, choć kusiło, żeby zarwać nockę i nie przerywać czytania.

Z opisu na okładce wiedziałem, że akcja dzieje się w pierwszych powojennych miesiącach, że jest coś o walczących wciąż o niepodległość polskich żołnierzach, stalinowskich katowniach, żydach i… dybuku, czyli duszy, która zmieniło ciało. Zachęciło, jasne, ale wciąż nie wiedziałem, czego tak naprawdę się spodziewać.

Świerczek jest naprawdę utalentowanym żonglerem stylami i konwencjami. Fabułę można streścić w paru zdaniach: żydowskiego pochodzenia oficer UB morduje dzieci, ubecja nie może nic zrobić, bo delikwent wykonuje także jakieś  zadania dla NKWD, więc na tajnej naradzie postanawiają, że Stallman ma zginąć tak, żeby wyglądało na akcję polskiego podziemia. Na wykonawcę wybierają Sosnkowskiego – gnijącego w ubeckiej katowni z wyrokiem śmierci zawodowego zabójcę AK. Do zespołu dołączają mu… Cygana, Niemca który chce być Żydem i Żyda który chce być katolickim księdzem. Czujecie? Niczym w „Pamiętniku” Potockiego. Wesoła gromadka jedzie na polowanie, a nić fabuły jest przeplatana opowieścią Stallmana. Takimi jak ta:

Obóz koncentracyjny jest kwintesencją prawdy. Teatralnym podręcznikiem filozofii. Moralitetem odgrywanym na co dzień na potrzeby niewidzialnej publiki. Na co dzień ukrywamy prawdę bardzo starannie. Czeszemy i myjemy włosy. Czyścimy ubrania. Myjemy zęby i skrapiamy się perfumami. Otaczamy przedmiotami w nadziei, że ich sztuczny ład zasłoni prawdę. Jak mrówki budujemy wokół nas uporządkowany świat, który zasłania nam widok na piekło. Ładem oślepiamy się naprawdę.

Oczywiście, ona dopada nas. Zwykle w śmierdzącej krochmalem i środkami dezynfekcyjnymi pościeli szpitalnej. Tyle, że już jest za późno. Prawda, choć miała nas wyzwolić, stawia nas nagimi na mrozie. Odchodzimy dławiąc się nią i wiedząc, że już na wszystko jest za późno. Zaś obóz pozwala dostrzec ją bez osłonek. Czuje się ją. Smakuje. Osiada na twarzy popiołem z krematoriów. Wdziera smrodem tłumu ludzkich bydląt, beznadziei, brudu i strachu. Prawda ma upiorną twarz wygłodniałego człowieka, który mimo skręcającego głodu i świadomości, że i tak umrze, wciąż bo i się innego człowieka na tyle mocno, by bezwolnie patrzeć, jak drapieżnik w czarnym mundurze wybiera spośród tłumu ofiarę.

Przygody specyficznej grupy likwidacyjnej są przedziwne. Kunszt zabójcy Sosnkowskiego, w którego rękach noże są skuteczniejsze od karabinów, nie każdemu gwarantuje przeżycie misji. A on sam zakochuje się ? z żarliwą wzajemnością ? w uratowanej od śmierci nastoletniej Żydówce. Kto przeżyje? Kto zginie?

Całości dopełnia momentami przerysowane tło powojennej Polski. Humor sąsiadujący z zimnym tragizmem nie razi, a wzbogaca, uplastycznia opowieść. Jak ten opis kolejowego wagonu, którym nasi bohaterowie jadą do wielkiego finału powieści:

NIE CHCESZ POWROTU KAPITALISTUW ? GŁOSUJ TRZY RAZY tak.

Niżej, ktoś dopisał ołówkiem chemicznym:

Co to za skrzynka, co to za pniak ? wrzucasz NIE wychodzi TAK.

Obok, innym charakterem pisma napisano:

Co za skrzyneczka, co za szkatułka ? wrzucasz Mikołajczyk wychodzi Gomułka. Ten napis był przekreślony czerwoną kredką z dopiskiem: reakcyjne huje.

I jak tu się nie uśmiechnąć pod nosem? Idąc do sedna: idealna powieść na podróż, na lekki wieczór. Pasuje do wina, owoców i sera. Do piwa też. I do whisky.

No Comments

Comments are closed.