Słownik zabójców, czyli jak spaprać robotę po francusku

31/01/2012

Leżał na półce od dawna. Bardzo dawna, bo to wydanie z pierwszej połowy lat 90. Czasem sięgałem korzystając z tej książki jak z prawdziwego słownika, czyli wyszukując jakieś hasło i odkładając z powrotem na regał. Teraz wpadłem na pomysł, żeby przeczytać „Słownik zabójców” metodycznie. Od początku do końca.

I zawiodłem się na całej linii. Tak po łebkach, powierzchownie potraktowanego tematu jeszcze nie widziałem. Rozumiem oczywiście, że każda z opisanych postaci domaga się osobnej książki. Trudno na dwóch stronach napisać kim był Kain, czy Al Capone, ale na miły Bóg, żeby spłycić historię Bonnie i Clyde’a do parunastu zdań pisanych dla nastolatek? Albo w haśle poświęconym Charlesowi Mansonowi wnikać w dywagacje, na ile był odpowiedzialny za mord rodziny Labianca?

W dodatku nie wiadomo z jakiego powodu, po hasłach ułożonych alfabetycznie opisujących najsłynniejszych (ale też najbardziej toponimicznych lub po prostu medialnych) zabójców, znalazł się ni z tego ni z owego dział poświęcony zbrodniom idealnym. Na dosłownie kilku stronach znajdujemy lakoniczne, krótkie opisy zbrodni, których autorzy nie zostali dotychczas wykryci. Po co? Albo to powinno stać się przyczynkiem do zupełnie odrębnej książki, albo autor zwyczajnie dał do publikacji wszystko co znalazł w szufladzie niespecjalnie wnikając w spójność planowanej książki.

Nie, to nie jest dobra lektura na mroźny wieczór nie z powodu tematyki, przyznajmy: raczej rozgrzewającej i podnoszącej ciśnienie, a z przyczyn leżących po stronie jej autora…

No Comments

Comments are closed.