Philip K. Dick nie był po prostu pisarzem. Był kimś więcej, zdecydowanie więcej. Ludzi piszących prozę było w historii mnóstwo, ale ludzi piszących historię – zaledwie kilku. W kategorii science fiction był największy. Obok Lema, którego zresztą uznawał za sztuczny byt stworzony przez najdoskonalsze umysły bloku sowieckiego. Sam był półwariatem, półgeniuszem. A „Prawda półostateczna” wydaje się dzisiaj, z perspektywy dziesiątek lat prawdą jak najbardziej prawdziwą. Opowieść jest pozornie banalna jak na science fiction lat 60. Świat po kolejnej globalnej wojnie jest podzielony: większość ludzi mieszka pod ziemią, a na powierzchni króluje śmiercionośne skażenie i rachityczna walka dwóch bloków. Do tego, już po odarciu złudzeń, widzimy klasyczny podział na rasę panów mieszkających na powierzchni i pracujących na nich pod ziemią niewolników. Niewolników ułudy, fałszu, spisku wierzących w przekazywane im przez media informacje. Dick był genialny, bo w takiej pozornie banalnej fabule osadził to co kluczowe: analizę nie fikcyjnego świata, ale jak najbardziej bieżącego, zarówno w jego czasach, jak i tym bardziej dzisiaj. Okazuje się bowiem, że rywalizacja dwóch bloków („zachodniego” i „sowieckiego”) to lipa – one ramię w ramię współpracują ze sobą wykorzystując wszystkich tych, którzy wierzą w ich medialny przekaz. Przekaz tworzony synchronicznie, identyczny dla obu bloków. Rok 1982 albo…
Philip K. Dick równa się science fiction. Mało kto pamięta, że napisał też takie perełki jak powieść „Humpty Dumpty w Oakland”. Leży ona właśnie w księgarni na Gdańskiej, w Bydgoszczy, za 11 złotych. To naprawdę przyjemnie wydane 11 złotych. Byłem na parę dni w Bydgoszczy. Na ul. Gdańskiej – na wysokości zbrukanego tanimi gaciami czy innym paskudztwem, w sercu miasta, w progu zeszłego kina Pomorzanin – wstąpiłem do księgarni handlującej książkami, których nikt nie chce i które solidnie przeceniono. Faktycznie, zalega tam głównie plastikowy badziew. Ale uważne oko szybko zatrzyma się na ciekawej, odbiegającej od tamtejszego standardu okładce „Humpty Dumpty w Oakland”. Warto zabrać do domu tę książkę. Ta niecodzienna jak na twórczość autora „Ubika” powieść pokazuje zwykłą Amerykę, z której opadł już kurz światowej wojny. Mistrzowskie tłumaczenie na język polski – nie pamiętam niestety nazwiska tłumacza, a książka została w Polsce – świetnie oddaje nawet takie smaczki jak nieco archaizujący język ulicy. Para głównych bohaterów to zwyczajni wariaci, którzy mimo monstrualnego bałaganu w głowach funkcjonują na rynku: jeden jest starszym mechanikiem samochodowym, właścicielem warsztatu, drugi – zdecydowanie młodszy – prowadzi na terenie tego warsztatu komis samochodowy. Starszemu powodzi się w biznesie, młodszy wciska złom kolorowym mieszkańcom dzielnicy i marzy…