Kolejne noce w Bostonie
Przeczytane / 16/07/2014

Dwie noce. Tyle czasu spędziłem z „Vanish”. To już kolejna powieść Tess Gerritsen, która staje się dla mnie numerem jeden w kategorii przyjemnego pożeracza czasu. „Vanish” wyszedł po polsku jako „Autopsja”, co jest moim skromnym zdaniem koszmarnym nieporozumieniem i niesmacznym spłaszczeniem tematu. Vanish to po angielsku znikać. Ale nie tylko: w matematyce vanish oznacza stać się zerem. W powieści oba te znaczenia nabierają sensu. W świecie nielegalnych imigrantek z Europy Wschodniej, które wbrew swojej woli są zmuszane do prostytucji w USA, vanish oznacza, że po przekroczeniu granicy z Meksykiem dziewczyny (i dziewczynki) po prostu rozpływają się, znikają. Nie mają nazwisk, dokumentów, nie figurują w żadnych rejestrach. Są tylko ciałami do dowolnego wykorzystania, włącznie z brutalnymi morderstwami. Ich życie zostaje sprowadzone do matematycznego zera, choć w powieści jest mowa o około 50 tysiącach takich dziewczyn wykorzystywanych w seksualnym niewolnictwie w całych Stanach. Powieść zaczyna się jak zwykle u Gerritsen od mocnego uderzenia. W kostnicy, przed autopsją, dr Maura Isles słyszy jakiś dźwięk dobiegający z zamkniętego worka. Okazuje się, że przywieziony osiem godzin wcześniej trup pięknej, nieznanej dziewczyny wyłowionej z oceanu… wcale nie jest trupem. Dziewczyna otwiera oczy. Dla mediów to hit, szpital jest otoczony przez kamery i dziennikarzy. Dziewczyna – jak…

Ma ktoś oryginał Tory?
Przeczytane / 08/07/2014

A co jeśli Żydzi nigdy nie mieszkali na terenach dzisiejszej Palestyny? Co jeśli Pismo zostało świadomie zmienione? Steve Berry to amerykański pisarz, sprzedał kilkanaście milionów książek tłumaczonych na wiele języków. Dan Brown zachwala go mówiąc, że reprezentuje jego „kind of thriller” – i ma rację. „The Alexandria Link” (w polsce wyszło pod koszmarnie nietrafnym tytułem „Zagadka aleksandryjska”) to kolejny raz opowiadana historia Indiany Jonesa. Tym razem nasz bohater to Cotton Malone: były agent Departamentu Sprawiedliwości USA, który staje przed brakiem wyboru. Żeby uratować syna (a potem cały świat), musi rozwiązać zagadkę prowadzącą wprost do… Biblioteki Aleksandryjskiej. Oczywiście są strzelaniny, są pogonie, zwroty akcji, dramatyczne dialogi i akcja pędząca niczym Niemcy w meczu z Brazylią. Nie to jednak sprawiło, że czytałem tę powieść z zaciekawieniem, a intrygująca teza. Co jeśli Pismo Święte, a zwłaszcza Stary Testament, zostało świadomie zmienione podczas kolejnych przekładów? Dzisiaj najstarsze zachowane rękopisy Nowego Testamentu pochodzą z IV i V wieku naszej ery (Kodeks Synajski i Kodeks Watykański). To jednak jest zrozumiałe, cudem byłoby, gdyby przetrwały starsze oryginały. Ale ciekawostką jest brak jakichkolwiek naprawdę starych egzemplarzy Tory. Najstarszy zwój pisany w języku hebrajskim pochodzi z przełomu XII i XIII wieku naszej ery. Można oczywiście podnosić wiele argumentów dowodzących,…

Demony w ludzkiej skórze?
Przeczytane / 01/07/2014

Znowu wybrałem się na wędrówkę z Tess Gerritsen, która obiecała mi dreszcze. Słowa dotrzymała. „The Mephisto Club” (po polsku wyszło jako „Klub Mefista”) to kolejna powieść Gerritsen, którą przeczytałem z narastającym zadziwieniem. W jak ciekawy sposób łączy ona gatunki, a wciąż znajduje miliony czytelników. Wydawać by się mogło, że bestseller powinien być dość precyzyjnie zdeklarowany gatunkowo, tak piszą ci, którzy sprzedają najwięcej książek na świecie. A w tej powieści mamy kryminał, horror i thriller. I co najważniejsze, nie gryzą się one między sobą, tylko stanowią klocki naprawdę ciekawej układanki. Do tego wszystkiego dołóżmy dosadny, konkretny, precyzyjny język autorki i mamy perełkę. Jak to u Gerritsen, dzielna pani detektyw Jane Rizzoli i pani doktor Maura Isles mają do rozwiązania kolejną sprawę. Tym razem bardzo krwistą i niejednoznaczną. Ofiarą jest młoda kobieta, której kończyny ? prawie wszystkie ? znaleziono w kilku pomieszczeniach jej domu. Całość dekoracji wieńczyły liczne symbole jednoznacznie kojarzące się z satanizmem. Im głębiej nasze panie zagłębiają się w sprawę, tym bardziej staje się ona zagadkowa. Morderca naprowadza je na ślad pewnej grupy osób, nazywanej Klubem Mefista. Jest to wyjątkowo potężna, choć nieliczna organizacja zajmująca się tropieniem aktywności… demonów. Wierzą oni, że Pismo Święte, apokryfy i pierwotne wierzenia opierają się…

Miłość i inne powody do zwyrodnienia
Przeczytane / 06/06/2014

Czy można z miłości zostać kompletnym świrem? Pewnie można, ale nie o takie „świrowanie” akurat chodzi w „Keeping the dead” (po polsku wyszło jako „Mumia”). Tess Gerritsen nie lubi prostych rozwiązań. [uwaga: zdradzam fragmenty fabuły] Syn obrzydliwie bogatego biznesmena, pasjonującego się archeologią, zakochuje się w koleżance podczas wykopalisk w Egipcie. Jednak ta miłość jest nie tylko nietypowa, jest po prostu koszmarnie chora. Ponad dwadzieścia lat później kobiecie i jej córce wciąż zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo. Okazuje się, że świr poznał kolegę i stworzyli tandem morderców. Nie zwyczajnych oprychów. Morderców z klasą. Ich ofiary kończą „utrwalone”: jako mumia, tsantsa (polecam Wikipedię, robi wrażenie) albo bog woman (starożytna metoda utrwalania martwego ciała przy wykorzystaniu specyfiki niektórych bagien). Trzeba przyznać, że Gerritsen jest dobra. Bardzo dobra. Opowiada historię opartą na egiptologii, entologii, archeologii i kryminalistyce w taki sposób, że nie zastanawiamy się nad problemami technicznymi. Czytelnik może skupić się na trzymaniu kciuków za bohaterkę, a autorka prowadzi go pokrętnymi drogami trzymając wciąż za rękę. Przygotujmy się mimo wszystko na karkołomną jazdę, z kilkoma naprawdę ostrymi zakrętami 🙂

Akcja z tłem
Przeczytane / 30/05/2014

Scott Mariani sprzedał na świecie miliony książek. Ja zacząłem przygodę z nim od „Sacred Sword” (Uświęcony miecz?). Kiedy dogorywało powstanie żydowskie, ostatnich kilkuset wojowników z pejsami zamknęło się w twierdzy. Masada była długo oblegana przez Rzymian. Kiedy miała paść, wszyscy żydowscy obrońcy – mężczyźni, kobiety, dzieci – popełnili samobójstwo. Ukrywając w ścianie najświętszą dla nich relikwię: miecz. Wyjątkowej jakości, wyjątkowy miecz, który ponoć wcześniej był własnością króla rebeliantów. Króla Jezusa. Gdyby ta informacja stała się publiczna, mogłaby zmienić wszystko. Zwłaszcza w czasach, kiedy chrześcijaństwo jest w tak poważnym kryzysie. Miecz zostaje znaleziony w XX wieku, niedługo później giną ludzie. Wszyscy, którzy cokolwiek wiedzą na jego temat. Ben Hope jest świadkiem morderstwa – upozorowanego samobójstwa – jego pary przyjaciół. Dowiaduje się też, że ich syn jest w rzeczywistości jego dzieckiem. Ruszają obaj szukać prawdy, a w rzeczywistości: przygód. Powieść napisana szybko, czyta się ją jeszcze szybciej. Wciąga akcją, strzelaninami, pogoniami, suspensem. Szkoda tylko, że wątek konspiracyjno-religijny został potraktowany tak bardzo po macoszemu. Gdyby był bardziej rozwinięty mielibyśmy następnego Dana Browna, a tak… mamy parę godzin relatywnie przyjemnej rozrywki.

Upalnie, krwawo i przekombinowanie
Przeczytane / 12/05/2014

Jo Nesbo to nowy Stieg Larsson! – krzyczała do mnie okładka. Spojrzałem na obwolutę i wyobraziłem sobie połączenie tego naprawdę bogatego tła jakie pokazał Szwed w pierwszym tomie „Millennium” z ocierającym się o upadek moralny błyskotliwym detektywem. Byłaby to jakaś odmiana po nieskazitelnie odprasowanym redaktorze Blumkviście. Pierwsze fragmenty „The Devil’s Star” (po polsku wyszło jako „Pentagram”) nawet nie wyprowadzały mnie z błędu. Potem było gorzej. Akcja dzieje się latem, w Oslo. Nie wiedziałem, że Norwegia bywa aż tak upalna. Nesbo dość plastycznie i przekonująco naszkicował wyludnioną wskutek urlopowych ucieczek ociekającą potem aglomerację. Rozbity życiowo i zawodowo detektyw Harry dostaje ostatnie zadanie przed tym, jak ma stracić pracę i postarać się o lukratywną posadkę taksówkarza. Ma znaleźć mordercę, który zostawia charakterystyczne ślady. Harry szybko odkrywa, że ma do czynienia z seryjnym zabójcą. Kolejne morderstwa łączy liczba pięć, jak pięć obcinanych kolejno palców lub pięć ramion pentagramu. Opowieść prowadzi czytelnika za rękę, ale nie szczędzi też solidnych zakrętów przy których łatwo wypaść z fotela. Nesbo zwyczajnie im bliżej finału, tym bardziej idzie na skróty i mam wrażenie, że sam się w nich nieco gubi.

Redaktor 007 i Gang Olsena
Przeczytane / 12/05/2014

Zachwytów nad ostatnią częścią trylogii Stiga Larssona nie było końca. Że „The girl who kicked the hornets’ nets” to  najlepsza powieść z cyklu, że najlepiej napisana, wciągająca i z niemal baśniowym przesłaniem: Dobro zwycięża, jednostka może wygrać w starciu z wszechwładnymi siłami Złego, choćby oznaczały one najtajniejsze służby i sam rząd. No ba, pewnie że może, jeśli autor narysował z jednej strony nadludzkich bohaterów – dzielnego dziennikarza i pachnącą geniuszem dziewczynę, a z drugiej strony pokracznych spadkobierców nieodżałowanego Gangu Olsena. Tym razem przeurocze dziewczę, które oprócz pamięci doskonałej i laurki najlepszego hakera świata jest też jak pamiętamy z poprzedniego tomu wręcz nieśmiertelna, prawie całą powieść spędza w szpitalu. Dla jej dobra rzecz jasna, bo Zło w postaci najtajniejszej, najgłębiej zakamuflowanej komórki szwedzkiego wywiadu, kontrwywiadu czy Bóg wie czego jeszcze tylko się czai za drzwiami, żeby ją porwać i do końca jej dni zamknąć w wariatkowie. Dziewczyna nie chce z nikim rozmawiać, ale… przyjmuje ofertę dzielnego redaktora, który jako jeden z nielicznych wierzy głęboko w jej niewinność. Krok po kroku dołączają do niego kolejni sprzymierzeńcy. Śledztwo prowadzi do samego jądra szwedzkich służb specjalnych. To co mogłoby naprawdę wywołać grozę, czyli bezsilność jednostki która jest wtłoczona w jakąś olbrzymią grę służb, czy…

Myszka kontratakuje
Przeczytane / 20/04/2014

Drugi tom trylogii Stiga Larssona uświadomił mi, jakie pokłady autoironii potrafią się kryć w popularnej literaturze. „The girl who played with fire” zaczyna się krótko po tym, kiedy kończy się „The girl with dragon tattoo„. Tylko że bohaterowie jacyś inni, choć ci sami. Dzielny redaktor Blomkvist, który w pierwszym tomie był pozbawionym odporności na damskie wdzięki, upartym i nieludzko odważnym dziennikarzem, tym razem dodatkowo ma cechy wzięte żywcem ze starożytnego teatrum. Niczym deus ex machina red. Kalle pojawia się zawsze tam, gdzie powinien się pojawić, bo inaczej cały autorski koncept narracyjny w łeb wziąć może. Wraca więc po imprezie do domu akurat w momencie napadu, odwiedza przyjaciół dosłownie parę minut po ich dramatycznej śmierci, na skandynawskim odludziu po zmroku spotyka na drodze tego, kogo musi spotkać. Lisbeth Salander też nie jest już tylko genialną introwertyczką zauroczoną dzielnym redaktorem. O nie, teraz jest transgeniczną krzyżówką Kevina Mitnicka, Lary Croft i odpornego na strzały z broni palnej Predatora. Do tego na scenie pojawiają się takie postaci jak pozbawiony odczuwania bólu gigant, emerytowany sowiecki agent i wysoce melancholijny detektyw – Żyd polskiego pochodzenia. Mało? No to jeszcze trochę seksu w ciepłych krajach, morderstwa, nutka lesbijskich pieszczot i kilkukrotne przypomnienie, że wszystko co złe…

Fascynująca opowieść o tle
Przeczytane / 12/04/2014

Ponad 20 milionów sprzedanych egzemplarzy powieści, którą tak trudno zaszufladkować. To musi budzić respekt. Wciąż podróżuję po bestellerach, a muszę przyznać, że dalej jestem ignorantem. Nie widziałem żadnego filmu opartego na twórczości Stiega Larssona, nawet więcej, kupując „The girl with the dragon tattoo” nic mi nie mówiło nawet nazwisko autora. W połowie lektury pobiegłem kupić dwa kolejne tomy trylogii Millennium. A teraz, po przeczytaniu w nocy ostatniej strony, nie wiem czy mam ochotę na kolejne. Ale po kolei. „The girl with the dragon tattoo” jest opowieścią przedziwną. Cudownie oczarowującą przede wszystkim tłem: szwedzkim krajobrazem, zarówno tym dosłownym, jak i społecznym. Autor nie szczędzi nam radości z poznawania tajemniczego świata wciąż mimo wszystko dość odizolowanej od świata wyspy. Widzimy więc egzotyczne dla nie-Szweda zorganizowanie pomocy (przemocy?) społecznej, oligarchiczne korzenie i obecną strukturę dużego biznesu, wstydliwe tajemnice fortun powstałych podczas ekonomicznej kolaboracji z Hitlerem. Na tym tle rozgrywa się akcja, której nie da się opisać jednym zdaniem. Inaczej niż chyba we wszystkich przeczytanych przeze mnie bestsellerach, ta powieść jest naprawdę powieścią. Jest tu mnóstwo wątków, niekoniecznie niezbędnych dla głównego nurtu historii tytułowej dziewczyny z tatuażem smoka na plecach i jej szefa, kochanka, kompana – trudno nawet nazwać relację, która łączy utalentowaną i…

Trzech dżentelmenów, bandytów dwóch i arcydzieła
Przeczytane / 31/03/2014

Kolejna penetracja masowego gustu. Doktor honoris causa na kilku uniwersytetach, tłumaczony na 22 języki, sprzedał miliony książek. Szkocki pisarz Ian Rankin zabiera nas do Edynburga. Profesor od malarstwa, wysoko postawiony bankier i geniusz komputerowy. Łączy ich zamiłowanie do obrazów. Zwłaszcza takich, których nie można kupić. Profesor od lat myśli o napadzie doskonałym, takim, którego nikt nie odkryje. Galeria Narodowa w Edynburgu posiada zbiory kilka razy większe, niż będąca w jej dyspozycji powierzchnia wystawiennicza. Bezcenne obrazy są więc składowane w dobrze strzeżonym magazynie, do którego profesor Gissing, jako jedyny w Edynburgu ekspert, zawitał kilka razy. Wtedy zakiełkował plan. Plan opierający się na corocznym wydarzeniu „drzwi otwartych”. Jeden dzień w roku zwykli ludzie mogą zobaczyć od środka pogotowie ratunkowe, remizę strażacką, ratusz, bank, ale i magazyn nieeksponowanych zbiorów Galerii Narodowej. Profesor przekonuje do swego planu dwóch kolegów. Jego genialny student ma namalować falsyfikaty kilku obrazów, które zostaną w „nieudanym” napadzie podłożone jako oryginały. Narobi się hałasu, przyjedzie policja, a po oględzinach i ekspertyzie profesora okaże się, że nic nie zginęło. Plan doskonały. Problem w tym, że w trójkę trudno to wszystko ogarnąć. Na szczęście Mike Mackenzie spotyka kolegę ze szkoły, który w Edynburgu pełni tę rolę, jaką we Włoszech gra mafia. Niestety…