Miałem ostatnio słabą passę. Postanowiłem poczytać polskich autorów kryminałów, powieści sensacyjnych, thrillerów – tego wszystkiego, co od dłuższego już czasu staje się powoli jednym gatunkiem nazywanym po prostu bestsellerami. Problem w tym, że chwilę wcześniej przeczytałem Kinga, Stephena Kinga. A potem Browna, Dana Browna. I okazało się, że o poprzeczkę porozbijały sobie głowy największe polskie nazwiska z empikowych topek. Jedyny, który wszedł jak dobry serial to Krzysztof Bochus i jego „Kruchy lód”.

Teoretycznie jest to prosta opowieść, niczym nie różniąca się od klasyki gatunku: zaginęła dziewczyna, jej siostra sypiająca z byłym policjantem (gość będący miksem typów chandlerowskich i Bogusława Lindy z czasów „Psów”) namawia go, żeby ruszyć z misją ratunkową, kiedy dostaje wiadomość z rozpaczliwą prośbą o pomoc.
Nasi dzielni bohaterowie ruszają najpierw przez Europę, a później do Afryki na zmianę kochając się, tłukąc przeciwników i rozwiązując zagadki. Czegóż chcieć więcej od dobrej, trzymającej w napięciu powieści?
„Kruchy lód” nie przejdzie do historii literatury pięknej, ale też nie ma – jak mniemam – takich aspiracji. To jest tylko i aż doskonale wymyślony, przemyślany i co najważniejsze błyskotliwie napisany bestseller. Czapki z głów.
No Comments
Comments are closed.