Muszę przyznać, że bardzo trudno jest mi zachować obiektywizm czytając Dana Browna. Od lat jestem jego fanem. Za młodu zaczytywałem się w opowieściach młodzieżowych Nienackiego, a w dojrzałym wieku z tym samym rumieńcem śledzę losy profesora Langdona.

To, co i jak pisze Dan Brown nie przejdzie pewnie do historii literatury. Za dwieście lat z przełomu wieków będzie się pamiętać innych autorów, ale tak już jest z bestsellerami. Choć może? „Początek” jest powieścią, która oczywiście przykuwa na kilka godzin żądając wyłączności, bawi czytelnika, intryguje, hipnotyzuje i do samego końca trzyma w napięciu. Ale przecież nie o samą (na najwyższym poziomie!) rozrywkę tutaj chodzi. Brown przyzwyczaił nas, że pod nieprawdopodobnie atrakcyjną warstwą fabularną jest coś jeszcze: jest przestroga, przesłanie, zaczepka do bardzo poważnych rozważań. Za to przecież tak bardzo kochałem klasyczne science fiction i za to uwielbiam Browna.
W „Początku” kręgosłupem powieści są dwa kluczowe dla ludzkości pytania: skąd przychodzimy i dokąd idziemy? O ile odpowiedź na to pierwsze wydaje się oczywista, a przynajmniej dwie standardowe odpowiedzi, to jeśli chodzi o przyszłość gatunku Brown ustami swojego bohatera kreśli oryginalną, choć w rzeczywistości banalnie oczywistą wizję. Na tym właśnie polega geniusz: żeby pokazać czytelnikowi coś zaskakującego, co po paru chwilach będzie wydawało się banalne i oczywiste.
No Comments
Comments are closed.