Jarosław Jakubowski jest twórcą operującym słowem na wielu płaszczyznach: jest poetą, dramaturgiem, prozaikiem i dziennikarzem – kolejność jak sądzę jest dyskusyjna, inaczej niż sama lista talentów, którymi został obciążony. Bo talent, uzdolnienie na wyjątkowym poziomie, to w sferze języka nie jest żaden dar, to raczej zobowiązanie do opisu świata takim, jak on jest naprawdę, a nie takim, jakim może się wydawać. Dla Pawła Drzazgi, który nie zabił Adama Zubowicza, rzeczywistość przypomina żywołapkę wyłożoną przynętami, którymi są ponętne kobiety, wirtuozeria języka pozwalająca w miarę sprawnie ślizgać się przez życie i rozbuchane ego. Gdzie nas to prowadzi? Do powieści, od której nie sposób się oderwać! Śledzę twórczość Jakubowskiego od kiedy pamiętam. I zawsze jest tak, że dochodzę do momentu, w którym już wiem jak, co i dla kogo on pisze. A potem pojawia się coś, co wyrywa mnie z fotela i każe na nowo spojrzeć na jego twórczość. Najgorsze (i najlepsze!) jest to, że Jarek za każdym razem podnosi poprzeczkę do jakiegoś absurdalnego poziomu, żeby za kilka lat z lekkością dwudziestolatka ją przeskoczyć. Tak stało się i teraz. ?Żywołapka? jest wszystkim tym, co najbardziej lubię, cenię i co mnie przeraża w literaturze. Nie ma tu żadnych fajerwerków formalnych, nie ma fabularnej żonglerki…
Jaką mam pewność, że jestem człowiekiem? Czy fakt, że pamiętam swoje dzieciństwo, przynajmniej pewne jego fragmenty, sprawia, że mogę czuć się lepszy od maszyn? Słynny film „Blade runner” zrobił tyle szkód Philipowi K. Dickowi, że więcej chyba by nie mógł. A czytam, że Dick uwielbiał ekranizację swojej powieści i uważał, że Harrison Ford naprawdę jest łowcą i ma na niego zlecenie. Można to tłumaczyć tylko tym, że Dick był akurat w złej formie. Albo pomylił słoiczki z pigułkami. Film jest bardzo amerykański, a książka uniwersalna. I nie jest to komplement dla Ridleya Scotta.„Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” to traktat filozoficzny ubrany w zgrabny mundurek thrillera SF. Dick szuka wciąż odpowiedzi na te same, odwieczne pytania: kim jest człowiek? Jaka jest relacja między ludźmi a światem? I wreszcie czy świat w ogóle istnieje poza naszą percepcją (na niebie można przecież zobaczyć ślady pędzla!)To wielka powieść, perfekcyjnie zbudowana i napisana. Dick napisał ich sporo, ale gdybym miał zrobić moją piątkę jego powieści, to „Blade runner” na pewno by się w niej znalazł.
Lubię czasem poczytać marksistowskich filozofów. Serio: Henryk Swienko skończył filozofię na Uniwersytecie Leningradzkim w 1955 roku, gdzie specjalizował się w religioznawstwie. Obok ekonomii to była chyba najbardziej ideologiczna armata marksizmu-leninizmu. Tym niemniej trzeba oddać człowiekowi szacunek, bo w latach sześćdziesiątych badał – także praktycznie! – tematy syberyjskiego szamanizmu, a i później miał odwagę naruszać nie tylko komusze tabu. Wydaje mi się, czytając dzisiejszych obserwatorów zachowań społecznych, że dawniej naukowcy mieli szerzej otwarte umysły w kontekście magii, religii, tabu, rytuałów itp. Dziś tak zwane autorytety, a w ich ślad także ?zwykli ludzie?, żyją w cieplutkim przekonaniu, że ich decyzje są racjonalne, zachowania oparte wyłącznie na rozsądku, a poglądy ufundowane na klasycznej logice. Zabawne, prawda? Szeroko rozumiana magia była, jest i bez wątpienia będzie obecna w życiu człowieka, który bez niej prawdopodobnie by przeszedł na drugą stronę rozumu. Oczywiście można i trzeba pokazywać i piętnować przesądy, zwłaszcza te, których konsekwencjami jest realna krzywda drugiego człowieka, ale nie da się żyć w oparciu wyłącznie o naukowo zweryfikowane dane. Zresztą nauka dowiodła wielokrotnie, że nic bardziej zmiennego niż właśnie ?dowody naukowe?. A magia? Tutaj kłania się nisko zakład Pascala: jeśli w piątek trzynastego powstrzymamy się od przechodzenia pod drabiną, zwłaszcza jeśli przebiegnie nam drogę…
Fantastyka naukowa nigdy nie kojarzyła im się z literaturą rozrywkową. Wszystko przez to, że zamiast przygodowych fantasy, polecono mi Dicka. W końcówce lat 80. nie było zbyt dużo jego książek na polskim rynku, a wydawcy starannie wybierali z jego twórczości to, co najlepsze. I tak jedną z pierwszych powieści Dicka jakie poznałem, były ?Trzy stygmaty Palmera Eldritcha?. Wiele powieści autora ?Ubika? zmienia czytelnika na zawsze, ale ?Trzy stygmaty? orze psychikę tak głęboko, że na spulchnionej glebie wyrasta zupełnie inna, nowa wrażliwość. Dick był pisarzem, który stawiał sobie i czytelnikowi bardzo wysokie wymagania: chciał powiedzieć o człowieku prawdę, której innymi narzędziami nie sposób wyrazić. Stąd w jego prozie pojawia się tak dużo elementów religijnych, mistycznych. ?Trzy stygmaty? już tytułem sugerują poważną tematykę. Powieść dotyka najważniejszych, kluczowych tematów ludzkiej egzystencji, ale Dick nie byłby sobą, gdyby poprzestał na zadawaniu tyleż atrakcyjnych, co jałowych pytań. On stawia konkretne hipotezy, z którymi musi się zmierzyć nie tylko bohater powieści, ale i czytelnik. Bo czy ja mam jakiekolwiek narzędzia, by zweryfikować sugestię, że piszę tę notkę dla Palmera Eldritcha? I kim, do diabła, jest Palmer Eldritch? Jest to książka wybitna. I bardzo groźna. Dickowi udało się skonstruować powieść, która realnie modyfikuje naszą percepcję, otwiera jej…
Nieczęsto zdarza mi się czytać tak monumentalne dzieła jak biografia Himmlera pióra Petera Longericha. Sięgnąłem po nią z powodu tylko jednego rozdziału, o którym szerzej za chwilę, ale nie dałem rady się zatrzymać tylko na nim. „Himmler. Buchalter śmierci” to ogromna dawka szczegółowej wiedzy na temat postaci i losów konstruktora III Rzeszy. Autor sięga bardzo głęboko do jego rodziny, dzieciństwa, pokazuje trudne relacje z wymagającym i na swój sposób bezwzględnym ojcem. Nie tłumaczy, nie usprawiedliwia późniejszych zbrodni, ale po prostu pokazuje drogę od oseska do zbrodniarza, który ma na rękach krew milionów ludzi. A nawet dalej: widzimy wreszcie Himmlera, który zaszczuty, pozbawiony władzy i przerażony klęską Rzeszy podejmuje ostateczną decyzję o odebraniu sobie życia Mnie najbardziej interesował rozdział zatytułowany „Zakon”, w którym Longerich przedstawia duchową stronę SS i całej III Rzeszy, bo przecież to właśnie Himmler był autorem tego wyjątkowego konstruktu quasi-religijnego. Jako wielki zwolennik czasem kompletnie fantastycznych urojeń dotyczących dalekich korzeni Niemców, a przy tym zaciekły wróg chrześcijaństwa, które obarczał winą za słabość całego narodu i własną, osobistą, zbudował autorski, wewnętrznie sprzeczny i absurdalnie zagmatwany system wierzeń, obrzędów i rytuałów. Niektóre z nich miały zastępować już istniejące (ślub, pogrzeb), ale część była zupełnie nowa i miała służyć głównie konsolidacji…
Łowisko z dala od cywilizacji. Piękna noc, pełnia. A rano okazuje się, że pięć osób nie żyje. Bez śladu ingerencji osób trzecich. Po prostu: pięć zawałów serca. Zwłoki mają zamknięte oczy, ułożone elegancko ręce. Tylko trudno uwierzyć w naturalne przyczyny, mimo że nie ma absolutnie żadnych dowodów na zabójstwo. Oprócz jednego: zniknął współwłaściciel łowiska. Kalina Jaszczur przebojem wdarła się na kryminalną scenę pokazując wrażliwą, kobiecą stronę tego gatunku. Pozornie Jaszczur trzyma się konwencji: sponiewierana przez życie pani komisarz próbuje rozwiązać zagadkę. Nikogo nie zaskoczy fakt, że nasza bohaterka jest stosuje niekonwencjonalne metody, ma ciemne karty w swojej przeszłości i nie zawsze potrafi oddzielać życie prywatne od zawodowego. Tym niemniej nieczęsto spotykamy bohatera (czy bohaterkę), który jest tak delikatny jak komisarz Stefa Zarzycka. „Ukojenie” przykuło mnie do siebie jak rzadko która powieść: każda przerwa w lekturze sprawiała, że wciąż myślałem o fabule. Intryga trzyma w napięciu od pierwszych stron. Świetnie – jak na kryminał rzecz jasna – zarysowane są postaci, wszystkie wydają się bardzo wiarygodne, logicznie osadzone w swoich rolach. Dialogi momentami wydają się dość sztuczne, ale to drobiazg wynikający raczej z perfekcjonizmu autorki: ludzie aż tak poprawnie nie konstruują zdań. Jeśli mowa o kwestiach językowych, to momentami miałem wrażenie, że…
Nie da się dzisiaj rozmawiać o symbolicznym wymiarze życia społecznego bez nawiązania do kluczowej pozycji Rene Girarda. Wciąż zastanawiam się nad tym, jak szeroko można stosować termin kozła ofiarnego? Girard mówi o nim głównie w kontekście mitów i Męki Chrystusa. Według francuskiego antropologa każdy mit zawiera w sobie kolegialny mord, a ten jest ściśle związany z ideą kozła ofiarnego znanego ze Starego Testamentu. Kozioł reprezentujący wszystko co szkodzi, co utrudnia, co jest nieczyste zostaje zamordowane przez społeczność po to, by mogła się oczyścić. To jednak nie wszystko, bo Girard w mimetyzmie, w instynkcie naśladowczym i rytualnym mordzie założycielskim widzi fundament każdej cywilizacji. „Kozioł ofiarny” jest genialną w swojej przenikliwości analizą genezy ludzkiej kondycji, ale brakuje mi w tej książce jakiegokolwiek odniesienia do rzeczywistości XX wieku. Girard, rocznik 1923, na własne oczy obserwował totalitaryzmy, w których wszystkie omawiane przez niego zjawiska ujawniły się w monstrualnych formach. Dlaczego więc nie opisał ich? Nie zanotował? Rozumiem, że zainteresowania Girarda skupiały się na religii i mitologii, ale przecież trudno było nie zauważyć, jak rytuały i figura kozła ofiarnego dawały krwawy cień w III Rzeszy i sowieckiej Rosji. Mimo pewnego niedosytu, jest to lektura absolutnie obowiązkowa dla każdego, kto chciałby podjąć niełatwą próbę zrozumienia mechanizmów…
Czas fascynuje ludzi od zawsze, ale dla Dicka jest jedną z przestrzeni, w których można znaleźć coś ciekawego. Mówi się, że argumenty ad absurdum bywają domeną dzieci i mędrców. Kim był Dick pisząc „Wbrew wskazówkom zegara”? Pomysł na fabułę jest prosty: w przyszłości zaobserwowano zjawisko, które nazwano Fazą Hobarta. Polega to na odwróceniu osi czasu. Ludzie wychodzą z grobów (a właściwie to są z nich wyciągani przez wyspecjalizowane firmy) i zmierzają ku? macicom. Naszemu bohaterowi, właściciel firmy zajmującej się właśnie odnajdywaniem i wykopywaniem „nowozmarłych”, trafia się nie lada okazja: wydobywa spod ziemi czarnego mesjasza, człowieka, który kilkadziesiąt lat wcześniej dał podwaliny pod nową religię. Jego wyznawcy zrobią wiele, by go odzyskać, ale równie mocno na przechwyceniu guru zależy funkcjonariuszom biblioteki, która w odwróconym świecie para się likwidowaniem informacji, zacieraniem wiedzy. Dobra, mocna, pełna zaskakujących zwrotów powieść wymagająca od czytelnika otwartego umysłu.
Philip K. Dick powinien być na receptę. Nie wiem, kto podjął decyzję, żeby jego powieści tak po prostu leżały na półkach i były dostępne dla każdego, nawet dla niepełnoletnich. Przecież one szybciej i trwalej zmieniają świadomość niż popularne narkotyki! „Teraz czekaj na zeszły rok” to opowieść o czasie, odpowiedzialności i o relatywizmie. Zabrzmiało nieco sztywno, ale niech Was nie zwiedzie moja nieporadność. Próba opisu w kilku zdaniach uniwersum stworzonego przez Dicka z punktu wydaje się skazana na porażkę. Uczniów w szkole pytam zazwyczaj o podstawowe sprawy: gdzie się dzieje akcja, kiedy, jaki jest główny wątek, kim jest główny bohater? W przypadku tej powieści miałbym problem z odpowiedziami. Bo o czym jest fabuła? W przyszłości Ziemia została uwikłana w konflikt między dwiema rasami, stanęliśmy po stronie jednej z nich i okazuje się, że nie była to dobra decyzja. Przywódcą Terran, Ziemian jest sekretarz generalny ONZ, który albo jest hipochondrykiem, albo wyjątkowym empatą, biorącym na siebie choroby innych ludzi. Człowiek ten potrafi podczas trudnych negocjacji z partnerem z kosmosu? umrzeć, żeby nie musieć podejmować trudnych decyzji. Bohaterem, który wydaje się wiodący, jest lekarz zajmujący się wszczepami narządów, który wskutek zbiegu okoliczności zostaje głównym medykiem przywódcy Ziemian. Ale czy głównym bohaterem nie jest…
Mówi się, że to najsłabsza powieść Philipa K. Dicka. Daj Boże wszystkim pisarzom, nie tylko SF, pisać prozę na takim poziomie? „Doktor Bluthgeld” to opowieść o postapokaliptycznym świecie, w którym każdy musi od nowa odnaleźć sens. Zwykle pisarze w takich sytuacjach uwypuklają zło, przemoc, wszystko to, co dochodzi do głosu w chwili, gdy zasady i prawo odchodzą w niebyt. Dick pokazał inną stronę człowieka: tęsknotę za normalnością, wcale nie Arkadią, a momentami szarą i beznadziejną normalnością. O takim przecież świecie w skrytości ducha marzy większość bohaterów tej powieści. Wielkością „Doktora Bluthgelda” jest olbrzymia paleta postaci i wątków drugoplanowych i epizodycznych. Tutaj żaden bohater nie jest płaski, wszyscy mają coś ważnego do pokazania, rzadziej do powiedzenia, bo słowa w świecie poapokaliptycznym znaczą jeszcze mniej niż dzisiaj. Urok Dicka polega właśnie na wyjątkowym talencie, to jest coś, czego nie można się nauczyć. Przecudowny splot wątków obyczajowych, filozoficznych, katastroficznych, psychologicznych, w sosie fantastyki naukowej – to znaki rozpoznawcze prozy Philipa K. Dicka. „Doktor Bluthgeld” jest tego świetnym przykładem.