Islam jest podzielony prawie od samego początku. Różnice wydające się nam bardzo niewielkimi, dla muzułmanów stanowią rów nie do przeskoczenia. Szyici i sunnici często żyją obok siebie w przyjaźni, ale czasem te kosmetyczne różnice doktrynalne powodują, że sięgają po broń. Nie jest łatwo zrozumieć istotę sporu tylko z książek. Warto tam pojechać, rozmawiać ze zwykłymi ludźmi i z autorytetami religijnymi. A jeśli nie da, to cóż… Trzeba czytać takie rzeczy jak „The Sunna and Shi’a in History. Division and Ecumenism in the Muslim Middle East”. Książka jest zbiorem artykułów pod redakcją dwóch profesorów z Tel Aviv University. Dwanaście tekstów analitycznych traktuje o konflikcie, czy raczej podziale islamu od zarania do dzisiaj. Generalnie podział dotyczył różnicy w postrzeganiu spadku władzy po śmierci Mahometa – szyici byli przekonani, że władzę powinni dzierżyć potomkowie Proroka, a sunnici byli odmiennego zdania. From the very beggining, the Sunni-Shi’i divide revolved mainly around political issues, which did, however, also involve doctrinal elements regarding the authority of the rules. The Shi’is contended that „Ali – the Prophet’s cousin and son-in-law – and his male descendants, the Twelver Imams, had inherited Muhammad’s charisma, and were hence entitled not only to be his political successors but also to wield…
Szukałem w sejmowej bibliotece czegoś na temat obecnej sytuacji w Iraku. Trafiłem na książkę „Irak wobec zmian ładu na Bliskim Wschodzie a rozwój społeczeństwa obywatelskiego”. Tytuł sugerował, że to jakaś rozprawka niejakiej Pauliny Jagody Warsza, ale wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego i rok wydania 2017 mnie skusił. Nie żałuję, to jedno z najciekawszych opracowań jakie czytałem na temat tego kraju – a po polsku przyznaję, że nie czytałem nic lepszego. Ta książka to chyba faktycznie jest jakaś praca naukowa, magisterka, może doktorat, ale to oczywiście nie jest w żadnym wypadku wada. Paulina Jagoda Warsza w ciekawy – nieco może zbyt momentami osobisty jak na pozycję naukową – sposób opisuje dzisiejszą sytuację Iraku na tle różnic kulturowych, których my, Polacy możemy nie rozpoznać na pierwszy rzut oka. Naród, nacjonalizm, tożsamość, władza – to wszystko jest na Bliskim Wschodzie zupełnie czymś innym niż w Europie. My nie potrafimy już sobie wyobrazić rozmów o państwie bez kontekstu narodowego. Na Bliskim Wschodzie kluczowym terminem jest za to umma – społeczność, wspólnota – która generalnie nie ma odpowiednika w europejskiej socjologii i politologii. Autorka skupiła się na „obywatelskości”, ewentualnej przyszłości ruchów oddolnych, społecznych w Iraku, ale na szczęście nie straciła dystansu i nie twierdzi, że demokracja to…
Tytuł mnie skusił. Poczułem przez chwilę niedyskretny zapach ironii, kiedy nad tytułem widniało nazwisko żydowskiego tytana komunistycznej ynteligencji. Serio, ja naprawdę lubię ich poczytać po latach, w większości zachowują świeżość te nienachalne agitki. „Zaćmienie informacyjne” przypomniało mi emocje, które czułem w czasach gdy powstało, w 1984 roku. Miałem wtedy dziewięć lat, pamiętałem przez mgłę czołgi na ulicach, ale jako że w szkole podstawowej większość dzieciaków to byli synowie i córki wojskowych, a szkoła była w bliskiej odległości od wojskowego lotniska, pamiętam głównie strach. Nie wiem skąd się w dziecięcej łepetynie wziął symbol atomowego grzyba, pamiętam za to skąd się wziął smak płynu lugola. Byłem głęboko przekonany, że świat za chwilę zwyczajnie wyparuje, a my wszyscy razem z nim. Trudno się dziwić, że większość mojej „ekipy” z tamtych czasów została punkowcami 😉 Toeplitz oczywiście sili się na poważniejsze diagnozy, niż naiwne lęki dziewięciolatka. Jego rozważania idą w stronę końca świata, który może się wydarzyć z trzech powodów: zagłady ekologicznej (po Czarnobylu to było dość powszechne wówczas twierdzenie) połączonej z demograficzną i gospodarczą, zagłady kosmicznej spowodowanej przez wydarzenia niezależne od człowieka w żaden sposób albo wskutek globalnego samobójstwa nuklearnego. Ciekawie się czyta o zaćmieniu informacyjnym w kontekście czasu i miejsca na ziemi,…
Komuniści już dawno doszli do wniosku, że rewolucji nie da się wygrać z karabinem w ręku, tylko z piórem. Nie chodzi bowiem o to, żeby obalać królów i carów, bo na ich miejsce przyjdą towarzysze jeszcze bardziej królewscy i carscy. Chodzi o to, żeby zniszczyć rodzinę, zniszczyć fundament społeczeństwa, a wówczas nowy człowiek powstanie sam, jak feniks z popiołów zacofanego ciemnogrodu. „Rewolucja seksualna zagraża dzieciom” Mathiasa von Gersdorffa to pozycja z półki religijnej wizji świata. To nie jest ani zarzut, ani zachęta – to fakt, który trzeba mieć na uwadze czytając swoisty raport z niemieckiego pola bitwy o dusze. Na plus muszę zapisać precyzyjne zdiagnozowanie autorów i celu rewolucji seksualnej, która dając ludziom – głównie kobietom – nieskrępowaną wolność cielesną, odebrała po cichu dużo więcej, bo tożsamość. Autor dość obszernie cytuje w tej sprawie Helmuta Kentlera, którego i ja chętnie tutaj przytoczę: Rozwiązłość seksualna powinna zrewolucjonizować wszystkie dziedziny życia, aby, jak do tego dążyli Marks i Marcuse, można było zbudować „nowe” społeczeństwo „nowych” ludzi: „Postulat swobody seksualnej jest wyrazem sumienia domagającego się zmian kulturowych, zmian norm i stosunków władztwa, w celu zmniejszenia ucisku i ludzkiej niedoli”. Pierwszy etap rewolucji seksualnej powiódł się całkowicie: niemieckie społeczeństwo już w latach 60. i…
Jest rok 1994. W Algierii trwa kolejna wojna domowa między rządem a Zbrojną Grupą Islamską. Jihadyści wpadają do zapomnianej przez Boga i historię, nieistniejącej nawet na mapach wioski Ajn Deb i mordują wszystkich mieszkańców. Wśród nich małżeństwo Schiller – szanowanego szejka niemieckiego pochodzenia i jego żonę. Rodziców mieszkających we Francji braci. Prawdę odkrywa starszy z braci, który leci do Algierii pomodlić się na grobie rodziców. Na pomniku widzi zupełnie inne nazwiska, niż Schiller: Aisza Majdali i Hassan Hans zwany Si Mourad. Zaczyna swoje śledztwo, które prowadzi go prosto w odchłań koszmaru. Ojciec okazuje się być jednym z ważniejszych ogniw nazistowskiego systemu. Jako wybitny chemik pracował m.in. w Auschwitz, Birkenau i innych obozach śmierci. Po wojnie uciekł na Bliski Wschód przez Turcję, następnie Egipt i ostatecznie zaszył się w malutkiej, algierskiej wiosce gdzie był bohaterem walk o niepodległość tego kraju. Rachel nie daje sobie rady z przeszłością: popełnia samobójstwo, żeby oddać cześć ofiarom swojego ojca. Malek w spadku dostaje jego dziennik. W odróżnieniu od brata, nie ma wykształcenia ani kompetencji intelektualnych. Ma za to uliczny charakter wyniesiony z muzułmańskich przedmieść Paryża. Buduje z przyjaciół grupę, która ogłasza antyjihad, bo jest przekonany, że „islamiści” (w odróżnieniu od muzułmanów) prędzej czy później posłużą…
Michel Houellebecq kojarzył mi się dotychczas z lekko skandalizującym, lekko lewicowym intelektualizmem. Dwa najmocniejsze skojarzenia, to pornografizujące „Cząstki elementarne” i nazwanie islamu „najgłupszą religią świata”. Dlatego jak mi przyjaciółka poleciła „Uległość”, wahałem się. Muszę ostatnio bardzo skrupulatnie dobierać lektury, bo czasu na nie mam bardzo mało. Uległem… i nie żałuję. Akcja „Uległości” toczy się we Francji w roku 2022. Głównym bohaterem jest profesor Sorbony specjalizujący się w uwodzeniu studentek i wykładaniu dziewiętnastowiecznej literatury. Statusem wykładowcy szanowanej uczelni, pieniędzmi i młodymi, zmieniającymi się co rok dziewczynami próbuje zagłuszyć samotność. O śmierci rodziców dowiaduje się z listu, bo nie widział ich od wielu lat. Nienarzucająca się diagnoza stanu rodziny Europy XXI wieku… W tle mamy zbliżające się wybory prezydenckie, w których wygrywa doskonale wyglądający erudyta, dziecko agencji public relations, które kochają zarówno środowiska centrolewicowe, jak i centroprawicowe: Mohammed Ben Abbes. Muzułmanin. W jednej chwili świat naszego inteligenta i don Juana zawala się w drobny mak. Chwilę wcześniej jego dziewczyna – młodziutka żydówka – wyjeżdża z rodzicami do Izraela. Teraz on traci pracę, bo Sorbona staje się uczelnią muzułmańską. Traci też radość, bo dziewczęta nie obnoszą się ze swoją seksualnością, a do nauki na poziomie ponadpodstawowym mają bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy dostęp….
Jak każdy z mojego pokolenia kochałem się za młodu w Gombrowiczu. Teraz, po latach sięgnąłem znów po „Kosmos”, którego wówczas kompletnie nie czułem. Dzisiaj mnie pochłonął. Wciągnął. Gombrowicza się kocha lub nienawidzi, to banał, ale warto go mieć cały czas przed oczami. Jak wszystko inne, „Kosmos” – ostatnia jego powieść – jest utkana z bardzo gęstej siatki języka. Specyficzna, gombrowiczowska mgiełka pojęciowa, czasem porośnięta wysokimi krzakami i drzewami niczym w okolicach Amazonki, może utrudniać lekturę, jeśli ktoś nie jest smakoszem tego typu awantur lingwistycznych. Najgorsze co można zrobić, a co niestety wielu czytelników robi, to ciąć maczetą swoją ścieżkę. To najłatwiejsza droga, ale prowadząca wszędzie, tylko nie do zrozumienia „Kosmosu”. Mimo że oczywiście nie roszczę sobie pretensji do „rozumienia” tej powieści. Najpopularniejszym czytaniem „Kosmosu” jest to najbardziej narzucające się. Para przyjaciół – Witold i Fuks – jadą na wakacje do Zakopanego. Mieszkają w pensjonacie, który staje się miejscem wielkiego wybuchu. Detonatorem jest być może pierwotna bogini seksu – Katasia o zniekształconych ustach, a być może znaleziony przez bohaterów wróbel powieszony na sznurku. A może zupełnie co innego: może moment dojrzewania Witolda do zbudowania sobie własnego, autonomicznego kosmosu jako kontrpropozycji do narzucanego oczywistościami świata? Obojętnie czym by miał być ten kosmos,…
Często wracam do Janusza Korczaka. Jego proste, suche, żeby nie powiedzieć – oschłe uwagi na temat dzieci i wychowania towarzyszą mi na co dzień. Korczak to jedna z pierwszych osób, którym pobiegnę podać rękę na tamtym świecie. „Prawo dziecka do szacunku” to drobna, ale bardzo ważna pozycja w dorobku Starego Doktora. Korczak był bardzo konsekwentny w swoich tezach, które wyprzedzały nie tylko jego, przedwojenną epokę, ale i bardzo często dzisiejszą myśl pedagogiczną. Często miał tego pełną świadomość. Nie postulował zmian w prawie, w kodeksach i praktyce. Zauważał, jak olbrzymi wpływ na sytuację dzieci ma sytuacja gospodarcza, polityczna, społeczna. Pracował z dziećmi, które wcześniej byłyby skazane na śmierć lub niewolnictwo. Mimo to kiedy pisze o starożytnym prawie pozwalającym na bezkarne zabijanie dzieci, o masowym topieniu niemowląt w wiekach średnich, o handlu dziećmi w XVII-wieczny Paryżu, nie czuję oburzenia. Czuję zrozumienie dla historii, nawet tej najbrutalniejszej i najciemniejszej. Osią rozumowania Korczaka było uporczywe twierdzenie, że nie ma dzieci – są ludzie. Musimy czytać to przesłanie w ten sposób, że dzieci są pełnoprawnymi obywatelami, współtworzącymi rodziny i naród, a przez to muszą mieć zagwarantowany równy dostęp do zdobyczy cywilizacyjnych, a taką zdobyczą jest także zmieniające się prawo i partycypacja w rewolucji przemysłowej, która…
Wyobraźcie sobie coś. Jest wyrazisty, agresywny, jednoznaczny, charyzmatyczny lider, który nie jest zawodowym politykiem, ale w pewnym momencie mówi: dość! Krąży wokół polityki bez większych sukcesów. Zbiera wokół siebie prawdziwą menażerię: od ludzi znikąd, po ludzi działających wcześniej w różnych partiach, czasem bardzo niszowych. Oczywiście jest wokół lidera wianuszek „służbistów” wszelakiej maści, którzy we właściwym momencie robią „pstryk” i z promila, z paru procent robi się kilkanaście, żeby ostatecznie było tyle ile potrzeba. Ekipa wchodzi do parlamentu. Lider zostaje nawet wicepremierem. Wiadomo, że nie ma nic za darmo: musi spłacić dług tym, dzięki którym wszedł do szklanego pokoju. Popełnia błąd myśląc, że jest graczem a nie pionkiem, więc popełnia samobójstwo. Wiesza się w partyjnym biurze. A po tym jak się powiesił, zciera odciski swoich palców z krzesła i liny. Media wiedzą po paru godzinach, że to było samobójstwo. Prokuraturze zajmuje to trochę więcej czasu, ale żadnego innego wariantu i tak nie bierze pod uwagę. Teoria spiskowa rodem z taniego thrillera politycznego? Nie. To historia Andrzeja Leppera. „Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera. Kto naprawdę go zabił?” Wojciecha Sumlińskiego to książka, którą pożarłem w jedną noc. Rzadko mi się ostatnio zdarza, żeby coś tak źle napisanego – z błędami ortograficznymi… – tak bardzo…
Kiedyś, w licealnych czasach, byłem pod ogromnym wrażeniem „O sztuce miłości” Ericha Fromma. Potem czytałem jego różne rzeczy, z różnym wrażeniem. Teraz, po wielu latach abstynencji frommowej strafiły mi się wykłady wydane pod tytułem „Patologia normalności. Przyczynek do nauki o człowieku”. Wykłady z początku lat 50. A jakże aktualne… Fromm zajmował się wówczas zagadnieniem, które dla nas dzisiaj jest równie aktualne, co dla Amerykanów pół wieku temu. Czy człowiek, dzisiaj, jest jeszcze zdrowy psychicznie? I co to znaczy być zdrowym psychicznie? Oczywiście są dwie drogi do prowadzące do odpowiedzi. Jedna mówi o społeczeństwie i na jej krańcu jest zwykła socjalizacja: jeśli w społeczności rolniczej trafi się wegetarianin, to oczywiście jest chory psychicznie. Tak samo jak wojownik w buddyjskiej wiosce i filozof w Sparcie. Na końcu drugiej drogi jest pozornie zobiektywizowany zbiór zachowań niedestrukcyjnych i wewnętrzna harmonia: jeśli jestem w stanie żyć ze sobą w zgodzie i nie dążę do samobójstwa – choćby rozłożonego w czasie, jestem zdrowy. Tylko co to znaczy, „ja” w sytuacji, kiedy nie jestem już dodatkiem do maszyny, a mam aspiracje, marzenia wzięte z telenoweli i kolorowych gazet? Najważniejsza wówczas (i dzisiaj!), a pomijana przeze mnie kwestia prawdziwej, sensownej nauki o człowieku to temat na osobny artykuł….