Chłopiec, który chciał być wiatrem
Przeczytane / 22/08/2019

Znam Julię. Obiecywała mi tę książkę od paru miesięcy, ale dostałem ją do rąk dzisiaj. Przeczytałem. Popłakałem się. Przeczytałem jeszcze raz. Tata Krzysia zmarł, kiedy ten miał kilka lat. W chwili pisania książki – wspólnie, ale to Krzyś opowiada – chłopiec jest dziesięciolatkiem. Niesamowicie mądrym, wrażliwym, pogodzonym ze sobą i światem chłopcem. Gdy odszedł tata Darek, to bardzo długo i głośno płakałem. Bardzo za nim tęsknię i pamiętam wszystkie chwile, które spędziliśmy razem. Kiedy byłem mały, bardzo się z tym nie zgadzałem, że tata jest ze mną tak inaczej. Teraz już jest trochę lepiej. Cały czas za nim tęsknię, ale wierzę, że jest przy mnie. Dzięki temu, oprócz anioła stróża, mam jeszcze jego zawsze obok siebie. Z życiem to już tak jest, że los nie zawsze nas słucha. I czasem odchodzi ktoś bliski. Ty wtedy czujesz smutek i złość. Czasami nawet na samego siebie. Ja na przykład po tym wszystkim chciałem być wiatrem. Mama tego nie rozumiała, więc musiałem jej wytłumaczyć. Chciałem być wiatrem, bo on nigdy nie umiera. „Mój tata mieszka w innym świecie” jest opowieścią Krzysia o rodzinie, sobie samym i otaczającym świecie. Julia nie za bardzo ingerowała w tę historię, widać rytm zdań dziesięciolatka, jego wyobraźnię, wrażliwość,…

Propaganda kontra dowody
Przeczytane / 19/08/2019

Kilka miesięcy musiała ta książka poczekać na swoją kolej, choć po te z autografami sięgam w pierwszej kolejności. „Gardasil. Faith and propaganda versus hard evidence” dr. Nicole i Gerarda Delepine to solidna szczepionka przed marketingiem koncernów. Na stronie Sejmu można znaleźć wykład pana profesora, który wygłosił na posiedzeniu mojego Zespołu do spraw bezpieczeństwa programu szczepień ochronnych dzieci i dorosłych. Wówczas też mówił o szczepionce na hpv. Zaproszeni byli wszyscy: przedstawiciele ministerstwa zdrowia, konsultancji krajowi, GIS, rzecznik praw pacjenta i wielu, wielu innych przekonujących, że ta szczepionka jest nie tylko bezpieczna, ale i skuteczna. Rękawicy nie podjął nikt. Nieważne, ważne za to, że mamy dostęp do tego wykładu online i możemy samodzielnie przeczytać książkę, która we Francji narobiła sporo zamieszania. Jak sądzicie, doczekamy się kiedyś tłumaczenia na język polski? Dobra, nie było pytania. Państwo Delepine rozprawiają się z mitami bez żadnej litości. Nie muszą jej mieć, bo oboje mają solidną pozycję. Ona jest pediatrą i onkologiem, on chirurgiem, onkologiem i statystykiem. Nie mają żadnych kompleksów: pokazują prawdę taką, jaka ona jest. A jest źle. Skuteczne są badania przesiewowe. Skuteczny jest tryb życia, bo ten nowotwór dotyka głównie ludzi prowadzących radośnie rozpaczliwe życie seksualne. Dane statystyczne są jednoznaczne: w latach 1989-2007 kiedy…

Gdzie sięgają nasze korzenie?

Uwielbiam teorie spiskowe na styku religii i państwa. Większość z nich okazuje się prędzej czy później faktami, nie teoriami. Teraz mnie rozkołysał intelektualnie batiuszka, który mi podarował „Misję metodiańską na ziemiach polskich do końca XI wieku” Antoniego Mironowicza. Wiadomo, że Polacy byli poganami, aż Mieszko wziął chrzest w obrządku łacińskim. Wiadomo też, że gdyby nie Cyryl i Metody, to byśmy nie mieli Bogurodzicy. Tyle, że Apostołowie Słowian nawracali pogan na wiarę chrześcijańską w obrządku prawosławnym. Gdzie więc sięgają korzenie polskiego chrześcijaństwa? Do Rzymu, czy do Bizancjum? IX wiek to były czasy formowania się nie tylko państwowości, ale i sumień na ziemiach polskich, choć samo określenie „ziemie polskie” może się wydawać dość zagadkowe w kontekście tamtego czasu. W rzeczywistości mieliśmy wiele ośrodków, z których dwa były zdecydowanie najpotężniejsze: Wielkopolska i Małopolska. Gniezno i Kraków. Oba pod presją Czech, jedno Niemiec, drugie Moraw. Książęta próbowali swojej polityki, ale zwykle musieli uginać karki pod naciskiem. A pamiętajmy, że były to czasy skutecznego narzędzia prawnego nazywanego „truncatio membrorum”, którego efektem było obcinanie kończyn, uszu, nosa, wydłubywanie oczu i tym podobne środki perswazji, niestety czasem nie prowadzące do zejścia delikwenta. Wiadomo: rok 966, Mieszko przyjmuje chrzest. Tylko czy na pewno? I jaki to był chrzest?…

Magia wokół nas
Przeczytane / 15/08/2019

Najbardziej magiczny region Polski? Większość bez namysłu odpowie: Podlasie. Faktycznie tam jest aż gęsto od ukrytych znaczeń, świątyń wszystkich religii, miejsc mocy i szeptuch, ale… Warto poszukać pradawnych obyczajów i magicznych wierzeń wokół siebie. Wiele z nich przetrwało do dzisiaj, choć zwykle nie zdajemy sobie z tego sprawy. „Magia ludowa z Pomorza i Kujaw” Anny Koprowskiej-Głowackiej jest świetnym kompendium wiedzy na ten temat. „Magia, o której piszę, to głównie zbiór praktyk i zwyczajów, które zapewniały ochronę domów i ich mieszkańców, oczyszczanie ich z negatywnej energii, zapewnienie sobie obfitych plonów i dostatku, wykorzystanie właściwości roślin, przewidywanie przyszłości oraz włączenie elementów dawnych rytuałów do chrześcijańskich świąt. Nieco kontrowersyjne są magiczne sposoby na zdobywanie miłości, gdyż należą one do kręgu magii wiążącej, a zatem ograniczającej wolę. Uznałam jednak, że skoro były obecne w życiu naszych przodków, to należy o nich chociażby wspomnieć” – pisze autorka. I słowa dotrzymuje. Książka jest podzielona na siedem rozdziałów, także dlatego, że siódemka sama w sobie ma magiczną moc. Na początku musimy zrozumieć, kim jest wiedźma, skąd się brały „wiedzące” i dlaczego budziły nie tylko respekt, ale i lęk. Obrzędy i zaklęcia magiczne obecne w życiu mieszkańców Kujaw i Pomorza (czasem do dziś!) bywają zaskakujące w swojej wymowie,…

Piekło jest cały czas tuż obok
Przeczytane / 26/07/2019

ISIS to było coś niespotykanego. W XXI wieku pojawiła się armia fanatyków, którzy w imię Boga i swojego kalifa siali zło na niespotykaną wcześniej skalę. Podobnie jak w przypadku komunizmu i hitleryzmu statystyki nie robią wrażenia, nie przemawiają do wyobraźni. Pojedynczy człowiek i jego cierpienie budzą nasze emocje. Tak jest z Shirin. Jazydzką nastolatką, która właśnie miała zdawać maturę i wybierała się na studia prawnicze. Zamiast do szkoły, trafiła do niewoli Państwa Islamskiego. Była przedmiotem, lalką do bicia, brutalnego seksu, okrutnej zabawy brodatych zwierząt. Swoją historię opowiedziała relatywnie beznamiętnym tonem Aleksandrze Cavelius już w Niemczech, gdzie trafiła cudem. Bo tylko cud mógł uratować pojedynczych Jazydów z piekła ISIS. „Shirin. Pozostanę córką światła” to zwykła opowieść. I właśnie ta świadomość sprawia, że czyta się ją ze łzami w oczach i zaciśniętymi z wściekłości zębami. Zwykła, bo takich historii jazydzi doświadczyli w ostatnim czasie mnóstwo. Tysiące. W historii tego niezwykłego narodu to był już 72. koniec świata. Wszystko dlatego, że jazydzi uważają się za najstarszą religię świata i szukają swoich korzeni bezpośrednio u najstarszego potomka Adama. Muzułmanie, zwłaszcza ultraradykalni sunnici uważają, że czczony przez jazydów anioł Malak-Taus to diabeł, a w konsekwencji cały naród to diabelski pomiot. Dlatego należy ich nie tylko…

Irak z pierwszej ręki

Czuję pewien dyskomfort.  Mimo wszystko jest to specyficzna sytuacja pisać o książce kogoś takiego jak Witek. Napiszę w superlatywach: obrazi się, bo jak niewielu jest czuły na punkcie wiarygodności słowa pisanego. Uwypuklę moim zdaniem słabości książki: też się obrazi, bo kto jak kto, ale ja powinienem docenić tę pozycję na polskim rynku wydawniczym. Nie mam wyjścia. Muszę napisać od serca. „Allah Akbar. Wojna i pokój i Iraku” Witolda Repetowicza to na dzisiaj najbardziej aktualna, najlepiej napisana, pokazująca najszersze tło opowieść o sytuacji w Iraku. To bezdyskusyjnie pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chciałby zorientować się w tamtejszych – przyznajmy: niełatwych do zrozumienia dla Europejczyka – realiach politycznych, narodowościowych, religijnych i wszystkich innych. Czym jest „Allah Akbar”? No właśnie… Tutaj zaczynają się moim zdaniem rysy, bo Witold chciał zrobić książkę wszystkomającą, a tak się nie da. Jeśli miałbym pokusić się o gatunkową specyfikację, to powiedziałbym, że jest to rozprawa popularno-naukowa na temat najnowszej historii Iraku z elementami reportażu. Albo odwrotnie. Przyznam się szczerze, choć naprawdę jestem głęboko zainteresowany irackimi realiami, to szczegółowe analizy podziałów szyickich, kurdyjskich i innych odłamów ugrupowań na scenie politycznej chwilami mnie nużyły. Na szczęście dałem radę, bo już za chwilę dostawałem kawał „soczystego” reportażu, ale potem – znów…

Gratka dla fanów teorii spiskowych
Przeczytane / 01/03/2019

To nie jest książka dla każdego. Jeśli nie interesujesz się alternatywnymi wersjami historii Europy, nie wciągają cię teorie spiskowe i poszukiwanie przyczyn głębiej niż w mediach, to się zanudzisz na śmierć. „W mrocznym świecie tajemnic Syjonu. Tajemni strażnicy tożsamości Chrystusa czy zakonspirowani władcy Europy” pary brytyjskich autorów zarabiających na demaskowaniu masonów, templariuszy i innych zakulisowych mistrzów  marionetek to pozycja dla wybranych. Lynn Picknett i Clive Prince wykonali kawał solidnej roboty. Na prawie sześciuset stronach przeanalizowali francuskie węzły spiskowe od czasów Marii Magdaleny do początku XXI wieku. Wyjściowym materiałem był ujawniony niejaki Konwent Syjonu, dość dobrze udokumentowana tajna organizacja, która pojawiła się na scenie w pierwszej połowie XX wieku, ale której korzenie miały sięgać blisko tysiąc lat głębiej. Zarysowana oś czasowa od ucieczki Marii Magdaleny po śmierci Chrystusa – przez Włochy – do Francji z jednej strony, a powstanie Unii Europejskiej z drugiej – to musi budzić u jednych uśmieszek politowania, u drugich podniesioną brew i zaciekawienie tak brawurową tezą. Nie będę zdradzał jakimi ścieżkami idzie dochodzenia brytyjskich autorów, bo jeśli kogoś interesuje tematyka, to bym mu popsuł radość czytania, a jeśli kogoś temat nie rusza – to bym zanudził na amen. Zachęcam jednak do lektury także tych, którzy teorie spiskowe…

Holenderski faszysta
Przeczytane / 24/02/2019

To była głośna sprawa, naprawdę głośna. Polskie i radzieckie prokuratury kilka lat zbierały dowody w sprawie nazistowskiego zbrodniarza wojennego – Holendra, milionera, Pietera Mentena. Holenderski sąd w kilku instancjach badał jego sprawę, bo najlepsi tamtejsi prawnicy wciąż podnosili zarzuty. Ostatecznie został skazany pod koniec lat 70. Za kratami spędził osiem lat, w 1985 roku został wypuszczony za… dobre zachowanie. Zmarł dwa lata później. Zamordował lub nadzorował mordowanie wielu Polaków z najniższych pobudek – materialnych. To świetnie napisana rzecz, z pierwszej ręki, bo autorem jest radziecki prokurator z inklinacjami literackimi. To się czyta jak reportaż. Czytałem oczywiście mnóstwo podobnych relacji, ale ta mną wstrząsnęła w specyficzny sposób. Pieter Menten zabijał z wyrachowaniem, mając na względzie najniższe pobudki: kradzież dzieł sztuki, które wywoził całymi wagonami do Holandii. Znawca sztuki, tak czuły na punkcie estetyki i wrażliwy na artyzm, z zimną krwią kazał mordować ludzi, także dzieci. Nie tylko kazał i nadzorował, ale osobiście naciskał spust. Podczas procesu chwytał się wszystkiego, negował że w ogóle był w okupowanej Polsce, twierdził że jest mylony ze swoim bratem, że holenderski sąd działa na zlecenie radzieckiego rządu. Sprawiedliwość ziemska lekko tylko go musnęła.

Mix niemal doskonały
Przeczytane / 16/02/2019

Są powieści, którym się stawia poważne wymagania, ale są też takie, od których się oczekuje doskonałej rozrywki. Pochodząca z zamierzchłych czasów początku lat 90. powieść „Mesjasz” bydgoskiego autora Tadeusza Oszubskiego jest w tej drugiej kategorii na samym szczycie. „Mesjasz” jest miksem czarnego kryminału w stylu Raymonda Chandlera, powieści grozy, dark fantasy i dobrej sensacji. Prowadzący agencję detektywistyczną weteran Wietnamu Paul Kershner dostaje banalne zlecenie: ma odnaleźć zaginioną przed paroma miesiącami żonę bogatego i rozwiązłego biznesmena. Banalniejsze może być tylko dokumentowanie małżeńskich zdrad. Tylko że to zlecenie szybko przestaje być takie proste, bo już podczas poszukiwań pierwszego człowieka mogącego wnieść cokolwiek do sprawy giną ludzie. Giną w specyficzny sposób: rozszarpani, z wydłubanymi oczami, zawsze w towarzystwie… zabitego syjamskiego kota. Dobre? Potem jest tylko lepiej: strzelaniny, potwory, mroczne podziemia wielkiego miasta, nadprzyrodzone moce, ofiary, romans, seks. A najlepsze, że to wszystko jest napisane takim stylem, który pociąga, hipnotyzuje i nie pozwala odłożyć tej książki na później. Czy można było napisać to lepiej? Pewnie można było. Niedosyt zostawia niewielka objętość tej książki, raptem 150 stron. Można było pójść niektórymi ścieżkami nieco dalej, głębiej. Parę postaci można było narysować wyraźniej, ale to naprawdę jest szukanie dziury w całym, bo „Mesjasza” czyta się DOSKONALE! Trochę…

Droga do nieba prowadzi przez piekło?
Przeczytane / 31/01/2019

Fundamentalistyczny mormonizm to nie tylko czasy pierwszych mormońskich proroków. To także XX wiek. Kiedy wierni – już po delegalizacji poligamii w Stanach Zjednoczonych – chowali się w zamkniętych, samowystarczalnych enklawach w USA albo uciekali do Meksyku czy Nikaragui, świat niewiele o nich wiedział. Trwało to co najmniej do lat 80. albo i dłużej. Nie złamały ich sądowe kary ani społeczny ostracyzm. Nie złamała ich skrajna bieda. Niszczyła ich (a bardziej: je) wewnętrzna pustka, rozpaczliwa samotność i poczucie straconego życia. Trzymał ich przy wierze przodków lęk przed utratą wiecznej chwały, a w przypadku mężczyzn – statusu boga w przyszłości. Irene Spencer została wychowana w mormońskiej od kilku pokoleń rodzinie Amerykanów. Była drugą z dziesięciu żon Verlana LeBarona – bardzo wpływowego człowieka, współtwórcy nielegalnego kościoła fudamentalistów mormońskich. LeBaron był wzorem poligamisty: ojciec 58 dzieci, mąż dziesięciu żon. Jedną z nich była Irene: Sześcioro moich dzieci na pewnym etapie weszło w związki poligamiczne, lecz teraz wszystkie, oprócz trojga, żyją w monogamii. Do dziś utrzymuję kontakt z niektórymi żonami Verlana. Przyjaźnimy się i nocujemy u siebie podczas pogrzebów i wesel w rodzinie. Obecnie mam sto osiemnaścioro wnucząt, z których najstarsze ma dwadzieścia sześć lat. Mam trzydzieścioro siedmioro prawnucząt i dalsze w drodze. Tak, pamiętam…