Ta rewolucja zjada wszystkie dzieci
Przeczytane / 12/04/2017

Komuniści już dawno doszli do wniosku, że rewolucji nie da się wygrać z karabinem w ręku, tylko z piórem. Nie chodzi bowiem o to, żeby obalać królów i carów, bo na ich miejsce przyjdą towarzysze jeszcze bardziej królewscy i carscy. Chodzi o to, żeby zniszczyć rodzinę, zniszczyć fundament społeczeństwa, a wówczas nowy człowiek powstanie sam, jak feniks z popiołów zacofanego ciemnogrodu. „Rewolucja seksualna zagraża dzieciom” Mathiasa von Gersdorffa to pozycja z półki religijnej wizji świata. To nie jest ani zarzut, ani zachęta – to fakt, który trzeba mieć na uwadze czytając swoisty raport z niemieckiego pola bitwy o dusze. Na plus muszę zapisać precyzyjne zdiagnozowanie autorów i celu rewolucji seksualnej, która dając ludziom – głównie kobietom – nieskrępowaną wolność cielesną, odebrała po cichu dużo więcej, bo tożsamość. Autor dość obszernie cytuje w tej sprawie Helmuta Kentlera, którego i ja chętnie tutaj przytoczę: Rozwiązłość seksualna powinna zrewolucjonizować wszystkie dziedziny życia, aby, jak do tego dążyli Marks i Marcuse, można było zbudować „nowe” społeczeństwo „nowych” ludzi: „Postulat swobody seksualnej jest wyrazem sumienia domagającego się zmian kulturowych, zmian norm i stosunków władztwa, w celu zmniejszenia ucisku i ludzkiej niedoli”. Pierwszy etap rewolucji seksualnej powiódł się całkowicie: niemieckie społeczeństwo już w latach 60. i…

Czas na kolejne piece krematoryjne?
Przeczytane / 05/03/2017

Jest rok 1994. W Algierii trwa kolejna wojna domowa między rządem a Zbrojną Grupą Islamską. Jihadyści wpadają do zapomnianej przez Boga i historię, nieistniejącej nawet na mapach wioski Ajn Deb i mordują wszystkich mieszkańców. Wśród nich małżeństwo Schiller – szanowanego szejka niemieckiego pochodzenia i jego żonę. Rodziców mieszkających we Francji braci. Prawdę odkrywa starszy z braci, który leci do Algierii pomodlić się na grobie rodziców. Na pomniku widzi zupełnie inne nazwiska, niż Schiller: Aisza Majdali i Hassan Hans zwany Si Mourad. Zaczyna swoje śledztwo, które prowadzi go prosto w odchłań koszmaru. Ojciec okazuje się być jednym z ważniejszych ogniw nazistowskiego systemu. Jako wybitny chemik pracował m.in. w Auschwitz, Birkenau i innych obozach śmierci. Po wojnie uciekł na Bliski Wschód przez Turcję, następnie Egipt i ostatecznie zaszył się w malutkiej, algierskiej wiosce gdzie był bohaterem walk o niepodległość tego kraju. Rachel nie daje sobie rady z przeszłością: popełnia samobójstwo, żeby oddać cześć ofiarom swojego ojca. Malek w spadku dostaje jego dziennik. W odróżnieniu od brata, nie ma wykształcenia ani kompetencji intelektualnych. Ma za to uliczny charakter wyniesiony z muzułmańskich przedmieść Paryża. Buduje z przyjaciół grupę, która ogłasza antyjihad, bo jest przekonany, że „islamiści” (w odróżnieniu od muzułmanów) prędzej czy później posłużą…

Uległość po francusku
Przeczytane / 25/02/2017

Michel Houellebecq kojarzył mi się dotychczas z lekko skandalizującym, lekko lewicowym intelektualizmem. Dwa najmocniejsze skojarzenia, to pornografizujące „Cząstki elementarne” i nazwanie islamu „najgłupszą religią świata”. Dlatego jak mi przyjaciółka poleciła „Uległość”, wahałem się. Muszę ostatnio bardzo skrupulatnie dobierać lektury, bo czasu na nie mam bardzo mało. Uległem… i nie żałuję. Akcja „Uległości” toczy się we Francji w roku 2022. Głównym bohaterem jest profesor Sorbony specjalizujący się w uwodzeniu studentek i wykładaniu dziewiętnastowiecznej literatury. Statusem wykładowcy szanowanej uczelni, pieniędzmi i młodymi, zmieniającymi się co rok dziewczynami próbuje zagłuszyć samotność. O śmierci rodziców dowiaduje się z listu, bo nie widział ich od wielu lat. Nienarzucająca się diagnoza stanu rodziny Europy XXI wieku… W tle mamy zbliżające się wybory prezydenckie, w których wygrywa doskonale wyglądający erudyta, dziecko agencji public relations, które kochają zarówno środowiska centrolewicowe, jak i centroprawicowe: Mohammed Ben Abbes. Muzułmanin. W jednej chwili świat naszego inteligenta i don Juana zawala się w drobny mak. Chwilę wcześniej jego dziewczyna – młodziutka żydówka – wyjeżdża z rodzicami do Izraela. Teraz on traci pracę, bo Sorbona staje się uczelnią muzułmańską. Traci też radość, bo dziewczęta nie obnoszą się ze swoją seksualnością, a do nauki na poziomie ponadpodstawowym mają bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy dostęp….

Kosmos. Po prostu.
Przeczytane / 19/02/2017

Jak każdy z mojego pokolenia kochałem się za młodu w Gombrowiczu. Teraz, po latach sięgnąłem znów po „Kosmos”, którego wówczas kompletnie nie czułem. Dzisiaj mnie pochłonął. Wciągnął. Gombrowicza się kocha lub nienawidzi, to banał, ale warto go mieć cały czas przed oczami. Jak wszystko inne, „Kosmos” – ostatnia jego powieść – jest utkana z bardzo gęstej siatki języka. Specyficzna, gombrowiczowska mgiełka pojęciowa, czasem porośnięta wysokimi krzakami i drzewami niczym w okolicach Amazonki, może utrudniać lekturę, jeśli ktoś nie jest smakoszem tego typu awantur lingwistycznych. Najgorsze co można zrobić, a co niestety wielu czytelników robi, to ciąć maczetą swoją ścieżkę. To najłatwiejsza droga, ale prowadząca wszędzie, tylko nie do zrozumienia „Kosmosu”. Mimo że oczywiście nie roszczę sobie pretensji do „rozumienia” tej powieści. Najpopularniejszym czytaniem „Kosmosu” jest to najbardziej narzucające się. Para przyjaciół – Witold i Fuks – jadą na wakacje do Zakopanego. Mieszkają w pensjonacie, który staje się miejscem wielkiego wybuchu. Detonatorem jest być może pierwotna bogini seksu – Katasia o zniekształconych ustach, a być może znaleziony przez bohaterów wróbel powieszony na sznurku. A może zupełnie co innego: może moment dojrzewania Witolda do zbudowania sobie własnego, autonomicznego kosmosu jako kontrpropozycji do narzucanego oczywistościami świata? Obojętnie czym by miał być ten kosmos,…

Nie ma dzieci – są ludzie
Przeczytane / 22/01/2017

Często wracam do Janusza Korczaka. Jego proste, suche, żeby nie powiedzieć – oschłe uwagi na temat dzieci i wychowania towarzyszą mi na co dzień. Korczak to jedna z pierwszych osób, którym pobiegnę podać rękę na tamtym świecie. „Prawo dziecka do szacunku” to drobna, ale bardzo ważna pozycja w dorobku Starego Doktora. Korczak był bardzo konsekwentny w swoich tezach, które wyprzedzały nie tylko jego, przedwojenną epokę, ale i bardzo często dzisiejszą myśl pedagogiczną. Często miał tego pełną świadomość. Nie postulował zmian w prawie, w kodeksach i praktyce. Zauważał, jak olbrzymi wpływ na sytuację dzieci ma sytuacja gospodarcza, polityczna, społeczna. Pracował z dziećmi, które wcześniej byłyby skazane na śmierć lub niewolnictwo. Mimo to kiedy pisze o starożytnym prawie pozwalającym na bezkarne zabijanie dzieci, o masowym topieniu niemowląt w wiekach średnich, o handlu dziećmi w XVII-wieczny Paryżu, nie czuję oburzenia. Czuję zrozumienie dla historii, nawet tej najbrutalniejszej i najciemniejszej. Osią rozumowania Korczaka było uporczywe twierdzenie, że nie ma dzieci – są ludzie. Musimy czytać to przesłanie w ten sposób, że dzieci są pełnoprawnymi obywatelami, współtworzącymi rodziny i naród, a przez to muszą mieć zagwarantowany równy dostęp do zdobyczy cywilizacyjnych, a taką zdobyczą jest także zmieniające się prawo i partycypacja w rewolucji przemysłowej, która…

Granat wrzucony do szamba
Przeczytane / 11/12/2016

Wyobraźcie sobie coś. Jest wyrazisty, agresywny, jednoznaczny, charyzmatyczny lider, który nie jest zawodowym politykiem, ale w pewnym momencie mówi: dość! Krąży wokół polityki bez większych sukcesów. Zbiera wokół siebie prawdziwą menażerię: od ludzi znikąd, po ludzi działających wcześniej w różnych partiach, czasem bardzo niszowych. Oczywiście jest wokół lidera wianuszek „służbistów” wszelakiej maści, którzy we właściwym momencie robią „pstryk” i z promila, z paru procent robi się kilkanaście, żeby ostatecznie było tyle ile potrzeba. Ekipa wchodzi do parlamentu. Lider zostaje nawet wicepremierem. Wiadomo, że nie ma nic za darmo: musi spłacić dług tym, dzięki którym wszedł do szklanego pokoju. Popełnia błąd myśląc, że jest graczem a nie pionkiem, więc popełnia samobójstwo. Wiesza się w partyjnym biurze. A po tym jak się powiesił, zciera odciski swoich palców z krzesła i liny. Media wiedzą po paru godzinach, że to było samobójstwo. Prokuraturze zajmuje to trochę więcej czasu, ale żadnego innego wariantu i tak nie bierze pod uwagę. Teoria spiskowa rodem z taniego thrillera politycznego? Nie. To historia Andrzeja Leppera. „Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera. Kto naprawdę go zabił?” Wojciecha Sumlińskiego to książka, którą pożarłem w jedną noc. Rzadko mi się ostatnio zdarza, żeby coś tak źle napisanego – z błędami ortograficznymi… – tak bardzo…

Wszyscy jesteśmy upośledzeni?
Przeczytane / 28/09/2016

Kiedyś, w licealnych czasach, byłem pod ogromnym wrażeniem „O sztuce miłości” Ericha Fromma. Potem czytałem jego różne rzeczy, z różnym wrażeniem. Teraz, po wielu latach abstynencji frommowej strafiły mi się wykłady wydane pod tytułem „Patologia normalności. Przyczynek do nauki o człowieku”. Wykłady z początku lat 50. A jakże aktualne… Fromm zajmował się wówczas zagadnieniem, które dla nas dzisiaj jest równie aktualne, co dla Amerykanów pół wieku temu. Czy człowiek, dzisiaj, jest jeszcze zdrowy psychicznie? I co to znaczy być zdrowym psychicznie? Oczywiście są dwie drogi do prowadzące do odpowiedzi. Jedna mówi o społeczeństwie i na jej krańcu jest zwykła socjalizacja: jeśli w społeczności rolniczej trafi się wegetarianin, to oczywiście jest chory psychicznie. Tak samo jak wojownik w buddyjskiej wiosce i filozof w Sparcie. Na końcu drugiej drogi jest pozornie zobiektywizowany zbiór zachowań niedestrukcyjnych i wewnętrzna harmonia: jeśli jestem w stanie żyć ze sobą w zgodzie i nie dążę do samobójstwa – choćby rozłożonego w czasie, jestem zdrowy. Tylko co to znaczy, „ja” w sytuacji, kiedy nie jestem już dodatkiem do maszyny, a mam aspiracje, marzenia wzięte z telenoweli i kolorowych gazet? Najważniejsza wówczas (i dzisiaj!), a pomijana przeze mnie kwestia prawdziwej, sensownej nauki o człowieku to temat na osobny artykuł….

Odpowiedzią jest zawsze wolność
Przeczytane / 10/04/2016

„Prawo” Fryderyka Bastiata to niepozorna książeczka, po której już nigdy nie spojrzysz na świat tak samo. Wiem, że po Korwinie trudno Cię zaskoczyć, ale spróbujmy 🙂 Wyobraź sobie rok 1850. Trudno? Wiem, że trudno. W każdym razie kiełkowały właśnie wtedy idee, które po ponad półwieczu stały już nie za niewolnictwem,  a za wymordowaniem znacznej części populacji. Dziś już prawie na całym świecie są niekwestionowaną religią. Bogiem tej religii jest teza, że prawo i sprawiedliwość to synonimy. Ten bałagan pojęciowy został wprowadzony świadomie jeszcze wcześniej niż opisał to Bastiat, ale on chyba jako pierwszy zrobił to tak dosadnie. Można pisać długie tomy o „Prawie”, ale jeśli kogoś nie przekona poniższy cytat, cała reszta nie ma sensu: Jakąkolwiek kwestię rozważam, bez względu na to, czy jest ona religijna, filozoficzna, polityczna czy ekonomiczna, czy dotyczy ona dobrobytu, moralności, równości, prawa, sprawiedliwości, rozwoju, odpowiedzialności, solidarności, własności, pracy, handlu, kapitału, płac, podatków, ludności, kredytu czy też rządu; w jakimkolwiek punkcie horyzontu naukowego umieszczę punkt wyjścia moich poszukiwań, zawsze i niezmiennie dochodzę do jednego jedynego wniosku: rozwiązania problemów społecznych należy szukać w wolności. Sapienti sat.

Wolny rynek nie tylko dla dzieci
Przeczytane / 08/04/2016

Eh, żebym ja tę powiastkę przeczytał w młodości, zamiast pchać sobie w duszę dzielnych Indian, pana Samochodzika i Faraona… Może nie dorobiłbym się siwizny grubo przed czterdziestką. Kto wie. Juniora będę namawiał, żeby to była jedna z jego pierwszych samodzielnych lektur. Dżek jest uczniem podstawówki, ledwo umie pisać i czytać, ale uwielbia rachować. Bez procentów i ułamków, rzecz jasna. Jest grzeczny, chce być dobrym człowiekiem, a nie łobuzem i ma plan: chce zostać kupcem. Najpierw daje się namówić przez panią wychowawczynię na prowadzenie klasowej biblioteki. Zbiera pieniądze na książki, zbiera egzemplarze darowane przez uczniów, prowadzi ewidencję. I wpada na pomysł, a właściwie podpatruję go u sporo starszych uczniów siódmej klasy, żeby stworzyć kooperatywę. Taką jakbyśmy to dziś nazwali spółdzielnię klasową. Wszystko rozwija się doskonale, Dżek ma świetnych doradców, w tym doświadczonego kupca. Finalnie kooperatywa kupuje – częściowo na kredyt – dwa rowery. Uczniowie za centa mogą je wypożyczać na przejażdżki. Pech chce, że na taką wyprawę wybrało się dwóch lekkoduchów, którym te rowery ukradziono. Kooperatywa bankrutuje. Oczywiście to powiastka pedagogiczna, więc wszystko kończy się na solidnej nauczce. Możemy się tylko domyślać, jak daleko potem w biznesie zaszedł nasz Dżek. To powieść, która nie tylko bardzo dużo – w nienachalny, atrakcyjny…

Dlaczego Izrael przegrał?
Przeczytane / 25/03/2016

Izrael i Palestyna. Obojętnie jak bardzo jesteśmy niezainteresowani tematem skojarzenie jest jedno: wojna, cierpienie, nienawiść. Od pół wieku na tym relatywnie niewielkim terenie trwa ciągły spór, w którym giną ludzie, ale i powstają fortuny. Richard Ben Cramer spróbował opisać ten tygiel w prosty sposób. „Dlaczego Izrael przegrał?” wydaje się książką słabą, bo co za przyjemność lektury, jeśli sam tytuł mówi wszystko? To pozory, nie dajcie się oszukać. Książka jest wyśmienita. Autor szuka odpowiedzi na cztery fundamentalne pytania: dlaczego w ogóle przejmujemy się Izraelem, dlaczego Palestyńczycy nie mają swojego państwa, dlaczego nie ma tam pokoju i czym jest państwo żydowskie? Odpowiedzi nie będę tutaj streszczał, żeby nie popsuć przyjemności czytania tej książki, ale parę spostrzeżeń autora wynotuję tutaj. Przede wszystkim według Cramera za wszystkim stoi… kasa. Na okupacji Palestyny, na wydzielonych enklawach bez komunikacji między nimi, zarabiają ci, którzy mają zarobić. Nie tylko żydowskie firmy i oficjele, ale także palestyńscy bonzowie. Najważniejsze funkcje w Izraelu pełnią byli generałowie, od spółek do rządu. Ich motto, jak sugeruje Cramer, brzmi: jeśli nie działa siła, użyj większej siły! Według niego to tłumaczy, dlaczego Izrael postępuje tak głupio na terenach okupowanych. Mnie nie przekonał. Przekonuje mnie raczej wersja z pieniędzmi. Najważniejszą zaletą tej książki jest…