A jeśli Abraham zostawił testament?
Przeczytane / 15/12/2014

A co jeśli Abraham leżąc na łożu śmierci, pisemnie, w towarzystwie ówczesnego „notariusza” rozstrzygnął jednoznacznie, komu ma przypaść w spadku Jerozolima? Jeden z jego synów jest ojcem islamu, drugi fundamentem judaizmu. Komu najbardziej zależy na tym, żeby nie licząc się z kosztami ukryć testament na zawsze? Sam Bourne to dla mnie nowe nazwisko na literackiej scenie. Jego „The Last Testament” wziąłem do ręki z mieszanymi uczuciami, ale zawsze tak mam, jak kogoś się kreuje na „kolejnego”, „lepszego” Dana Browna. Nie zawiodłem się. Na swojej intuicji rzecz jasna. „The Last Testament” nie jest zły: ma fajny pomysł, mocnych bohaterów, nie najgorsze dialogi (nie licząc paru ewidentnych wpadek, jak ta – bodaj cztery razy powtórzona – kiedy żydowscy bojownicy używają zdań w stylu „Jesus, I have to know!” ;- ) Gorzej, że Bourne nie za bardzo wie, co z tym zrobić. Pisze mu się fajnie, wszystko płynie dość szybko, jak fabuła wpada na mielizny, to zdarza się cud. Nie oczekujmy więc od tej powieści fajerwerków ani finezji. Ale na nudny wieczór albo średniej długości jazdę pociągiem, może być. Zdecydowanie na plus jest oryginalny wybór głównej bohaterki. Nie jest to historyk, dziennikarz, były żołnierz, lekarz czy policjant, jak to bywa u konkurencji. Tutaj…

Nic nie jest oczywiste

Takiej szaleńczej przejażdżki oczekiwałem. Wydana cztery lata temu (2010) powieść z cyklu o detektyw Rizzoli i doktor Isles „The Killing Place” to majstersztyk absolutnie wykraczający poza standardy literatury kryminalnej czy thrillera medycznego. To jest Gerritsen siłą wciągająca czytelnika za rękaw do górskiej kolejki, której zakręty powodują oszołomienie, ale i zachwyt. Praktycznie wszystkie wątki i motywy, za które uwielbiam Tess Gerritsen, pojawiają się w tej powieści. Mamy więc thriller medyczny i soczyste (dosłownie…) sceny eksploracji anatomicznej zarówno pacjentów żywych, jak i poddawanych sekcji ofiar. Mamy też koszmarnie skomplikowany romans Maury Isles z Danielem, który jak pamiętamy jest księdzem szamoczącym się między dwiema miłościami życia. Mamy kryminał, dość powiedzieć, że w pewnym momencie uczestniczymy w ceremonii pogrzebowej… Maury. Do tego zawsze mnie wciągający wątek sekt, prowadzonych przez charyzmatycznego lidera w jemu tylko znanym kierunku. Pojawia się nawet Sansone i jego szkoła dla dzieciaków o „specjalnych zdolnościach”. Nie zabrakło też dylematów macierzyństwa, zarówno w kontekście pragnień i lęków, jak i sekciarskiego obłędu. Co najważniejsze: w tej powieści nic nie jest oczywiste. Każdy pewnik zostanie rozstrzaskany w najmniej spodziewanym momencie. Nie są to zwroty akcji w stylu niektórych pisarzy popularnych, kiedy wątki są prowadzone według przewidywalnego wykresu – tutaj naprawdę jesteśmy wrzuceni do pędzącego…

Medical fiction
Przeczytane / 25/11/2014

Jak zwykle u Tess Gerritsen są lekarze i zbrodniarze. Tym razem nie jest to nasza ulubiona para Jane Rizzoli i Maura Isles, ale cztery lata wcześniejsza (1997) heroina doktor Toby Harper. Co różni „Life support” od cyklu z Rizzoli? Niewiele, mamy ten sam rodzaj napięcia, tę samą dbałość o detal literacki i merytoryczny. Mam jednak wrażenie, że w tej powieści Gerritsen miała przed oczami bardziej dylematy etyczne, niż widowiskową akcję. I świetnie. Problem etyczny, z jakim mamy do czynienia jest głęboko osadzony w rzeczywistych badaniach prowadzonych m.in. w USA i Rosji. Chodzi o zatrzymanie starzenia się. Praktycznie wszystkie komórki ludzkiego ciała się regenerują, oprócz mózgu. A mózg sterujący hormonami jest kluczowy, bo z niego wychodzą sygnały do starzenia się reszty ciała. Istnieją dowody na to, że wszczepione „młode” komórki mózgowe do „starego” mózgu potrafią się doskonale utożsamić z „gospodarzem” i odrodzić jego zdolność do produkcji hormonów. Przynajmniej oficjalne dane dotyczące szczurów potwierdzają tę tezę. A jeśli jest to możliwe z małpami? A jeśli z ludźmi? Specyficzny dom starców, bajecznie bogatych, zapewnia w pakiecie młodość. Oficjalnie dzięki wyjątkowej mieszance hormonów, a faktycznie dzięki wszczepianiu komórek mózgowych pobranych najpierw od ofiar aborcji, a później dzię?i specyficznej „hodowli”, którą się prowadzi w macicach…

Samo ciasto, bez ryby w środku
Przeczytane / 15/11/2014

Pochwaliłem i od razu wpadłem na minę. „Map of bones” Jamesa Rollinsa ma wszystko, co powinna mieć powieść, w którą chciałbym wpaść bez opamiętania. A jednak nie wpadam, ślizgam się i z rosnącą niechęcią zerkam na liczbę stron do końca. Thriller konspiracyjny sięgający do zamierzchłej historii powinien mieć koncept. „Map of bones” takowy posiada. Podbudowany solidną konstrukcją faktograficzną. Złoty piasek, czy w rzeczywistości tak czyste złoto, że zmienia strukturę i wygląda jak szkło, a działa… na różne sposoby, pojawia się u starożytnych, w żydowskiej Torze i później w chrześcijańskich pismach. Da się powiedzieć o nim: „manna”. Da się dowodzić, że to właśnie tę substancję trzymano w Arce Przymierza i Mojżesz o jej reprodukcję prosił kowala. Do tego mamy tajemniczą organizację zakorzenioną co najmniej w średniowiecznych odłamach Templariuszy, „kościół” wewnątrz Watykanu, amerykańskich superbohaterów z supertajnej jednostki megaspecjalnej. Na to nałóżmy romans, serię trudnych (?!) do rozwikłania tajemnic prowadzących jak po sznurku do kulminacji i atrakcyjne plenery plus koszmarne perypetie, które wydają się zabójcze dla bohaterów, a ci oczywiście wychodzą z nich bez szwanku. Dlatego więc ta powieść tak mnie zmęczyła? Jej przewidywalność i niekonsekwencja to główne wady. Nie można prowadzić bohaterów za rączkę, w każdej sytuacji zsyłając im na pomoc Deus…

Weterynarz wskakuje na szczyt
Przeczytane / 31/10/2014

Żeby napisać naprawdę dobrą powieść, trzeba spełnić trzy warunki: dysponować solidnym warsztatem, mieć wiedzę i pomysł. W „Altar of Eden” James Rollins udowodnił, że jest w literackiej ekstraklasie. Weterynarz polskiego pochodzenia od kilkunastu lat wydeptuje sobie ścieżkę na szczyt. „Altar of Eden” jest pierwszą jego powieścią, jaką przeczytałem. I na pewno nie ostatnią. Historia dzieje się na południowym krańcu Stanów Zjednoczonych. Podczas sztormu na brzeg jednej z wysp zostaje wyrzucony dziwny statek. Lekarz weterynarii, atrakcyjna rzecz jasna i błyskotliwa Lorna Polk zostaje wezwana na miejsce zdarzenia. Przypuszcza, że straż graniczna znalazła we wraku ślad przemycanych zwierząt, ale srodze się zawiedzie. Szefem operacji jest Jack Menard, z którym wiąże bardzo przykre wspomnienia, ale teraz co innego ją oszołomi. We wraku nie ma śladu po załodze, nie licząc krwi w różnych miejscach pokładu. Są za to żywe zwierzęta, mocno niepokojące: zrośnięte małpy, papuga bez upierzenia, wąż z nogami. Lorna odkrywa w jednym z kojców nowonarodzonego jaguara, który jest kilkukrotnie większy niż powinien być w tym wieku. Dochodzi do wniosku, że jego matka uciekła. Zanim zacznie się polowanie na zbiegłe zwierzę, ktoś zdalnie wysadzi w powietrze wrak. Zginie kilka osób. Nie będę opowiadał historii, bo naprawdę warto samodzielnie ją poznać. Powiem tylko tyle,…

Wycięte macice, poderżnięte gardła
Przeczytane / 25/10/2014

Chaotycznie czytam powieści Tess Gerritsen. Tym razem sięgnąłem po „The Surgeon”, pierwszą, w której pojawia się nasza soczysta bohaterka, pani detektyw Jane Rizzolli. W Bostonie ginie kilka kobiet. Są znajdowane we własnych sypialniach, z przywiązanymi do łóżek rękoma i nogami. Mają fachowo rozcięte podbrzusze i wycięte macice, które sprawca zabiera ze sobą. To wszystko dzieje się, kiedy ofiary jeszcze żyją. Po swoistej operacji sprawca jednym głębokim cięciem otwiera im gardła. W toku śledztwa okazuje się, że tajemniczym ogniwem łączącym wszystkie ofiary jest fakt, że jakiś czas wcześniej były zgwałcone. Podczas rutynowych działań na scenę wchodzi doktor Catherine Cordell, której przeżycia rozbijają wszystkie dotychczasowe hipotezy. Cordell kilka lat wcześniej, w innym mieście, prawie została zamordowana w ten sam sposób. Została przywiązana do łóżka przez kolegę, też lekarza, zgwałcona. Nie została jednak poddana „operacji” ani zamordowana, bo cudem udało jej się oswobodzić jedną rękę i sięgnąć pod łóżko po pistolet. Zatrzeliła sprawcę. Jego autopsja nie budzi wątpliwości: był martwy i na pewno nie jest zabija teraz, w Bostonie. Więc kto poluje na zgwałcone kobiety? Fanom Gerritsen tej powieści polecać nie trzeba. Gdyby jednak ktoś się zastanawiał, to powiem krótko: w „The Surgeon” jest wszystko, do czego amerykańska autorka nas przyzwyczaiła. Jest oryginalny…

Kwasy w mózgu i przyprawy
Przeczytane , Z kapelusza / 22/10/2014

No cóż, to nie kwestia wieku, ale ciekawość zabrała mnie w podróż z książką doktora Erica H. Bravermana „Younger (thinner) You Diet”. Na dietę jegomościa się nie zdecyduję, ale jego twierdzenia otworzyły mi oczy na prostą zależność zawartą w podtytule książki: „How understanding your brain chemistry can help you lose weight, reverse aging, and fight disease”. Braverman twierdzi, że liczenie kalorii to zbędne komplikowanie spraw prostych: wszystko jest w mózgu. Możemy pochłaniać olbrzymie ilości jedzenia i nie tyć, lub przyswajać wyłącznie kiełki i nie tracić ani grama masy. Nasz dietetyczny magik podaje sporo dowodów na to, że możemy w prosty sposób manipulować własnym mózgiem żeby stać się szczupłym, młodszym i szczęśliwszym. Podejrzanie brzmi, ale mnie przekonał. Najważniejszymi mechanizmami naszego ciała, w tym także przetwarzaniem tego co jemy na energię, masę itp, steruje mózg. A konkretniej cztery kwasy, które są kluczowe dla działania naszego organizmu. Dopamina odpowiada za moc mózgu, jego potencjał elektryczny – tak, elektryczny, bo przecież informacje komórkowe są magazynowane i przenoszone w postaci impulsów elektrycznych. Dopamina jest więc odpowiedzialna za metabolizm. Jej niski poziom sprawia, że nie czujemy się „pełni” po posiłku, nie czujemy satysfakcji z jedzenia. Autor twierdzi, że możemy podnieść poziom dopaminy jedząc np. jajka, serek…

Konspiracja na najwyższym poziomie

Kim jest autor „Altar of bones”, widniejący na okładce pod nazwiskiem Philip Carter, to jedna z najbardziej strzeżonych tajemnic wydawnictwa Simon & Schuster. Wiadomo, że to pseudonim jednego z najbardziej popularnych dzisiaj pisarzy. Krytycy spekulują, że to może być Harlan Coban lub Stephen King. Mi bardziej wygląda na Dana Browna. Jakby nie było, „Altar of bones” to kwintesencja tego, co w literaturze konspiracyjnej najlepsze. Jedyne co trochę mi przeszkadza, to ewidentnie zbyt duża radość autora w widowiskowych pościgach i strzelaninach, ale cóż. Zoe Dmitroff na co dzień zajmuje się pomaganiem ofiarom przemocy domowej. Nie utrzymuje kontaktu z matką, która jest głową rosyjskiej mafii w Stanach Zjednoczonych. Pewnego dnia zostaje znaleziona zamordowana kobieta, wyglądająca na bezdomną. Głęboko w gardle ma kartkę z adresem Zoe, a ostatnie słowa jakie słyszą przypadkowi przechodnie próbujący ją reanimować dotyczą ołtarza kości. Zoe szybko odkrywa, że ofiara to jej babcia, którą uważała od wielu lat za zmarłą. Morderca atakuje także Zoe, jednak udaje jej się ujść z życiem. W skrzynce na listy znajduje przesyłkę od babci. Dowiaduje się z niej, że została nową Strażniczką ołtarza. List jest przepełniony zagadkami, które Zoe musi rozwiązać, żeby spełnić swoje nowe obowiązki. Ołtarz kości jest w rzeczywistości miejscem schowanym głęboko…

Najczystsze dzieło kryminalnej sztuki

Wiadomo wszem i wobec, że uwielbiam Tess Gerritsen. Uważam, że to dzisiaj najlepsza na świecie autorka powieści kryminalnych, które zdecydowanie wykraczają poza coś, co z kryminałem kojarzyło się od zawsze. Autorka miewa słabsze momenty, ale „Body double” jest powieścią doskonałą. Oczywiście w swojej kategorii. „Body double” to wydana w 2004 roku powieść będąca częścią serii o pani detektyw Jane Rizzoli i doktor Maurze Isles. Tym razem Jane będąca w bardzo zaawansowanej ciąży jest tłem dla opowieści, której główną bohaterką jest dr Maura. Gerritsen zwykle stroni od widowiskowych fajerwerków skupiając się na emocjonalnej, medycznej i – że tak powiem – filozoficznej stronie wydarzeń. Tym razem jest inaczej. Dużo inaczej. Powieść zaczyna się od powrotu dr Maury z Paryża. Kiedy przylatuje do domu, do Bostonu, na lotnisku nie może znaleźć bagażu. Musi składać reklamację, czas się dłuży. Wreszcie kiedy dojeżdża do domu, widzi całą okolicę zablokowaną przez policję i tłumy gapiów-sąsiadów. Wszyscy patrzą na nią bardzo uważnie, z niedowierzaniem. Policjant prowadzi ją prosto do jej domu, gdzie Jane Rizzoli wypytuje ją o różne szczegóły, jakby chciała się upewnić, że rozmawia z tym, na kogo rozmówca wygląda. Wreszcie przyjaciółka odkrywa karty: przed domem Maury znaleziono samochód. Za kierownicą siedziała kobieta z kulą w…

Dzieci na celowniku
Przeczytane / 19/09/2014

Tess Gerritsen jest wciąż na mojej top liście. Tym razem połknąłem jej przedostatnią powieść, wydaną w 2012 roku „Last to die” (w Polsce wyszło pod tytułem „Ostatni, który umrze”). Nie powiem, to kawał przyzwoitej prozy, ale… Gerritsen przyzwyczaiła mnie do pewnego, solidnego poziomu pisarskiego. Tej powieści warsztatowo niczego nie brakuje. Od Amerykanki wymagam jednak czegoś więcej ? zaskoczenia, które zwala z nóg. Tym razem pisarka próbowała i jeśli chodzi o mnie, chybiła. Osią powieści jest trzech nastolatków. Teddy, Will i Claire nie są tacy jak inni rówieśnicy. Łączy ich niezwykłe doświadczenie: dwa lata wcześniej stracili rodziców. Zostali zamordowani na luksusowym jachcie, zastrzeleni w Londynie, zginęli wskutek wybuchu bomby w samolocie. Cudem przeżyli. Teraz wszyscy troje tracą rodziny zastępcze, które również są zamordowane. I drugi raz cudem przeżywają. Trafiają do szkoły-fortecy prowadzonej przez znany już z powieści Gerritsen Mephisto Club. Tylko detektyw Jane Rizzoli i jej przyjaciółka Maura Isles wierzą, że losy trójki dzieci to nie tylko koszmarny zbieg okoliczności. Rzecz jasna, nie mylą się. Przeczytać można. Wrócić do tego po latach, niekoniecznie.