„Wśród łódzkich Żydów. Wspomnienia o mieście młodości” (2023) to kolejna pozycja w serii ?Kultura Literacka Łodzi? firmowanej przez Uniwersytet Łódzki. Na kilka godzin możemy dać się porwać w fascynującą wyprawę po międzywojennej Łodzi, gdzie kwitło żydowskie życie kulturalne. Oprowadzają nas postaci, które w istotny sposób współtworzyły łódzką bohemę. Wojenna zawierucha nie oszczędzała artystów. Oczywiście ci, którzy w tej książce opowiadają swoje historie wojnę przeżyli. I dzięki temu my również możemy poczuć klimat miasta, które było tak wyjątkowe. Znaczna część tekstów, które opublikowano w tym tomie to tłumaczenia z jidysz. Autorzy, znani i popularni pisarze, aktorzy i ludzie sztuki po wojnie rozjechali się po całym świecie. Łączyła ich historia, łączyło ich miasto młodości i właśnie język. Każdy z autorów inaczej zapamiętał Łódź, choć oczywiście każdy z estymą opowiada o kultowej kawiarni Astoria, wielu wspomina z rozrzewnieniem te same postaci i wydarzenia. W gronie autorów znajdziemy m.in. Josefa Okrutnego, Pinkusa MInca, znanych aktorów Szymona Dżigana i Mojżesza Puławera, Icchaka Goldkorna, Icchaka Janasowicza, Chaima Fuksa. Całość zamyka bardzo mocny, choć najkrótszy fragment wspomnień Izraela Rabona, który opowiada o przełomie sierpnia i września 1939 roku, kiedy świat żydowskiej Łodzi zaczął swój koniec. My oczywiście wiemy co było dalej, ale zamknięcie opowieści na tym właśnie…
Max Czornyj jest na polskim rynku pisarskim wyjątkowym autorem. Niekoniecznie dlatego, że jego talent przyćmiewa konkurencję, choć często tak jest. Czornyj wypracował sobie własny styl pierwszoosobowej narracji. Oczywiście w historii literatury nie on pierwszy tak pisze, ale właśnie on konsekwentnie opowiada historie złych i bardzo złych ludzi ich własnym językiem. Tym razem oddał scenę pani Koch, demonicznej komendantowej obozu, o który chyba nawet bardziej niż Auschwitz stał się synonimem bezlitosnego i bezsensownego okrucieństwa nazistów. Nie ma chyba sensu w tym miejscu mówić o Ilse Koch, bo historie o odnalezionych w Buchenwaldzie abażurach z ludzkiej skóry, o wypreparowanych głowach więźniów, o rozjeżdżaniu koniem bezbronnych grup szkieletów w pasiakach wszyscy już słyszeli, albo przeczytają biorąc do ręki ?Bestię z Buchenwaldu? Maksa Czornyja. Zresztą autor dość oszczędnie stara się epatować okrucieństwem. Książka Czornyja obiecywała coś więcej niż tylko widowiskowe okrucieństwo. Przynajmniej mnie do lektury skusiło jedno zdanie z okładki. Chciałem się dowiedzieć ?co sprawiło, że wrażliwa dziewczyna, urocza córka przeciętnego robotnika, stała się wyrafinowaną sadystką?? Niestety, próba odpowiedzi na to pytanie okazała się nieskuteczna. Trzeba jednak przyznać, że autor potraktował to zagadnienie bardzo pobieżnie, by nie powiedzieć: powierzchownie. Ilsę Koch poznajemy bliżej, kiedy jest młodą dziewczyną w ogarniętych przygnębieniem po pierwszowojennej klęsce Niemczech….
Historia Łodzi bez Żydów byłaby niemożliwa. Choć od likwidacji, fizycznej eksterminacji tamtejszej społeczności żydowskiej minęło już osiemdziesiąt lat, wciąż trudno jest nam zrozumieć ten fenomen. Wydana dawno temu, bo 1991 roku, książka „Dzieje Żydów w Łodzi 1820-1944. Wybrane problemy” stanowi wciąż fascynujący zestaw artykułów pokazujących bogaty, nie tylko finansowo, świat. Książka jest podzielona na cztery części. Pierwsza z nich dotyczy wpływu łódzkich Żydów na gospodarkę miasta, druga mówi o ich wkładzie w tamtejszy świat kultury, kolejna zawiera artykuły traktujące o życiu społeczno-politycznym Łodzi. Ostatnia część książki to kilka głosów dotyczących zagłady ludności żydowskiej: zarówno w kontekście getta, jak i obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, gdzie większość łódzkich Żydów została zagazowana i pogrzebana w zbiorowych mogiłach. Wśród kilkudziesięciu artykułów trudno wyróżnić którykolwiek: wszystkie są przygotowane i napisane z ogromnym zaangażowaniem naukowym, ale również doskonale zredagowane, by mogły cieszyć zarówno naukowca, jak i czytelnika po prostu zainteresowanego tematem. Dla przykładu artykuł Kazimierza Badziaka „Wielkość i upadek fortuny Poznańskich” to opowieść, która wręcz wprasza się na ekrany kin. Rodzina Poznańskich dorobiła się nieprawdopodobnie wielkiego majątku na produkcji i handlu tekstyliami najniższej jakości. Poznańscy potrafili widzieć szansę w tym, w czym inni widzieli zagrożenie: jako jedni z pierwszych w Europie postanowili inwestować w…
Było oczywiste, że rozbudzone nadzieje Żydów na własne państwo mające powstać kosztem Palestyny, trafią na podatny grunt w całej Europie. Także w międzywojennej Polsce działały organizacje syjonistyczne chcące podeprzeć swoje marzenia o Izraelu konkretnym działaniem. Dotychczas tematyka ta była praktycznie nieopisana. Świetną robotę w tym zakresie wykonał Jacek Walicki z Uniwersytetu Łódzkiego w opracowaniu „Ruch syjonistyczny w Polsce w latach 1926-1930”. Wydana w 2005 roku książka stanowi solidne kompendium organizacji, osób, mediów działających na rzecz Erec Israel na terenie ówczesnej Rzeczpospolitej. Ruch syjonistyczny był ogromnie zróżnicowany. Oczywiście finalnym celem działalności wszystkich ugrupowań i polityków był zmartwychwstały Izrael, ale przecież Żydzi, podobnie jak każdy inny naród, byli bardzo podzieleni jeśli chodzi o wizję przyszłości. Syjoniści prawicowi traktowali syjonistów lewicowych z ogromną nieufnością. Różnie podchodzono także do współtworzenia razem z Polakami odrodzonej po I wojnie światowej niepodległej Rzeczpospolitej. Książka Jacka Walickiego jest opracowaniem naukowym, ale autorowi udało się uniknąć pułapki hermetyzmu. „Ruch syjonistyczny w Polsce w latach 1926-1930” czyta się momentami niczym dobrą powieść.
Przedwojenna Łódź była miastem, w którym Żydzi żyli według swoich reguł. Społeczność starozakonna była tak liczna, że w oczywisty sposób tworzyła ją rzesza niezamożnych robotników i drobnych kupców, ale także elita niewyobrażalnie bogatych przedsiębiorców i finansistów, którzy robili wiele, by pomóc w życiu tym, którzy sami nie dawali sobie rady. Dobroczynność nie jest tylko kwestią sumienia, ale wynika wprost z nakazów wielu religii. Judaizm jest pod tym względem w awangardzie. Bogobojny Żyd był wręcz zmuszony regulacjami swojej religii do pomagania słabszym, biedniejszym, mniej zaradnym. Stąd w przedwojennej Łodzi aż roiło się od organizacji dobroczynnych (jakbyśmy je dzisiaj nazwali: pozarządowych), które zajmowały się wieloma aspektami życia. Autorzy wydanej w 2002 roku książki „Żydowskie organizacje społeczne w Łodzi (do 1939 r.), Kazimierz Badziak i Jacek Walicki nie zbudowali encyklopedycznego wykazu wszystkich organizacji tego typu działających w tym mieście. Nie to było celem. Autorzy pokazali natomiast na przykładzie głównych, najbardziej licznych i zamożnych organizacji możliwie szerokie spektrum działalności osadzonej w opisanej przez nich rzeczywistości prawnej. I tak łódzcy Żydzi działali w ramach Żydowskiej Szkoły Rzemiosł „Talmud Tora”, Łódzkiego Żydowskiego Towarzystwa Dobroczynności czy Fundacji Dobroczynnej imienia Hermana i Miny Małżonków Konstadt. Jak można się domyślać, największy rozmach miały organizacje i instytucje zajmujące się zdrowiem…
Podczas tegorocznych Targów Książki Historycznej w Warszawie Kalina Błażejowska za książkę ?Bezduszni? zdobyła w kategorii autorskiej drugą nagrodę KLIO. To duże wyróżnienie i bardzo skuteczne. Trzeciego dnia targów na stoisku wydawnictwa Czarne, które opublikowało ten reportaż, został już tylko jeden egzemplarz. Niestety, ktoś mi go zabrał, kiedy już stałem przy ladzie. Czyż to nie jest wymarzony komplement dla autora? Uwielbiam reportaże, a koroną tego gatunku są dla mnie reportaże historyczne. Nie każdy oczywiście może być Ryszardem Kapuścińskim, ale przynajmniej jest jasno określony ideał, wzorzec gatunkowy. Jest do czego porównywać każdy kolejny tytuł ukazujący się na rynku. Kalina Błażejowska nie jest amatorką, to nagradzana i doceniana dziennikarka, której warsztat reporterski szlifował się m.in. w ?Tygodniku Powszechnym?. Doświadczenie prasowe ma zarówno dobre, jak i gorsze konsekwencje dla autorki, ale o tym za chwilę. ?Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych? to doskonały przykład reportażu, który koniecznie powinien powstać dawno temu. Sednem opowieści jest historia zbrodni popełnianych przez Niemców w zakładach psychiatrycznych, zwłaszcza na dzieciach. Oczywiście wszyscy wiedzą o programie eutanazji ?życia niewartego życia?, o akcjach ?T4? itp, ale w literaturze mówi się o tych wydarzeniach głównie w kontekście dorosłych. O dzieciach w kontekście ofiar wojny słyszymy rzadziej i ta opowieść zwykle ma mniejszą moc. Bo…
Koszmar powstania warszawskiego znamy przede wszystkim z relacji żołnierzy, bohaterów Armii Krajowej i Szarych Szeregów. Znamy te dwa okropne miesiące z opowieści ludzi, którzy z mniej lub bardziej groźną bronią w ręku starali się pokazać światu i historii swoją determinację. Zdecydowanie mniej jest relacji powstania widzianego oczami zwykłych warszawiaków. Bo przecież nie każdy mieszkaniec stolicy walczył, nie każdy umiał, nie każdy mógł, nie każdy wreszcie chciał. Niektórzy, jak autorka ?Wojennego pamiętnika?, czuli się przytłoczeni wydarzeniami i zwyczajnie chcieli przeżyć. Powstanie zaskoczyło Niemców, ale także wielu Polaków. Państwo podziemne było ogromne, latem 1944 roku obejmowało praktycznie każdą dziedzinę życia, ale nie było strukturą ogarniającą wszystkich polskich mieszkańców Warszawy. Zofia Rogowska nie miała z nim nic wspólnego. Autorka wspomnień była farmaceutką. Przed wojną zdobyła solidne wykształcenie na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pochodziła z Radomia, z Warszawą związała się na kilka lat przed wybuchem wojny. Była gruntownie, solidnie wykształconą kobietą (rocznik 1912). Oddana pracy, nie założyła rodziny. Jedyną wówczas jej bliską osobą był brat. Ten sam, którego śmierć podczas upadku powstania opisze na łamach pamiętnika. Zofia Rogowska pokazuje nam powstanie oczami zwykłej kobiety, której celem nie była bohaterska – ani żadna inna – śmierć, tylko życie. Zwykłe życie, pełne…
Ludzie, którzy przeżyli getto, bardzo często traktowali życie jak dar, prezent. Przeżyć getto czy obóz koncentracyjny to przecież jakby dostać drugie, zupełnie nowe życie. Stąd wielu ocalałych nie tylko bardzo poważnie traktowało swoją szansę i chcąc dalej nieść dobro zostawało lekarzami, ale także pisało wspomnienia, żeby uwiecznić, a przynajmniej utrwalić prawdę o koszmarze II wojny. Salomea Kape przeżyła łódzkie getto dzięki mądrości swojej mamy, która z ogromnym poświęceniem i niewyobrażalną dla nas przenikliwością dała swojej córce drugie życie. Akuszerka, która odebrała w getcie wiele porodów mając świadomość, że szanse tych dzieci na przeżycie piekła są iluzoryczne, zrobiła wszystko, żeby własnej córce dać nowe życie. Salomea opisuje własne przeżycia nie siląc się na oddanie całości tragedii łódzkich Żydów. Na początku opowieści zostajemy oczarowani realiami przedwojennego życia największej mniejszości, jaka zamieszkiwała II Rzeczpospolitą. Był to bardzo prężne i bogate kulturowo środowisko. Wybuch wojny był oczywiście wstrząsem, ale nikt nie spodziewał się Zagłady. Razem z młodziutką Salą idziemy do ?Czarodziejskiej Szkoły?, w której Niemcy na początku okupacji pozwolili na naukę. Razem z naszą bohaterką przeżywamy okropieństwa głodu, wszechobecnego terroru i? tlącej się nadziei, że możliwe jest inne życie, inny świat. Świat, który z perspektywy Bałut wydawał się rajem. Kape przeżyła getto. Wyjechała później…
Poważnie się zastanawiałem, czy wypada napisać o książce, która jest już niedostępna u wydawcy. Czy to jest niestosowne? Skoro jednak książka traktuje o getcie, o tej specyficznej enklawie, o koszmarze, który niektórzy chcieli nazywać arką, uznałem, że warto. Tak jak warto było zachowywać każdy szczegół getta na fotografii, bo inaczej trudno byłoby nam uwierzyć w piekło, tak i warto przypomnieć o książce, która jest już dostępna tylko w antykwariatach. Książka ?Getto łódzkie. Litzmannstadt Getto 1940-1944? ukazała się pięć lat temu nakładem Instytutu Pamięci Narodowej. To specyficzna forma, bo publikacja ma duży format i jej głównym walorem jest ponad trzysta fotografii, które pokazują kolejne stadia zagłady łódzkich Żydów. W większości są to zdjęcia znane dotychczas tylko specjalistom, szerokie grono czytelników nie miało jeszcze okazji zobaczyć prac kilku żydowskich fotografów, z których nie wszyscy przeżyli koszmar i upadek łódzkiego getta. Szacuje się, że z około dwustu tysięcy Żydów, którzy przynajmniej pewien czas wegetowali za płotem getta, wojnę przeżyło kilka (pięć?) procent wybrańców. Niewielu pozostało świadków, mówią więc fotografie. Wstrząsające prostotą wyrazu dokumenty bardzo złych czasów. Widzimy na zdjęciach przede wszystkim codzienne życie i codzienna śmierć stłoczonych, głodnych, odartych z godności i marzeń ludzi, których jedyną winą było pochodzenie. Na osobny ukłon zasługuje…
Łódzkie getto wciąż jest relatywnie mało znanym miejscem zagłady Żydów. Dzięki powstaniu znamy dość dobrze historię getta w Warszawie, istnieje ogromny zbiór dokumentów i relacji dotyczących większości obozów, w których Niemcy realizowali swoją obłąkana politykę eksterminacji Żydów, ale Łódź pozostaje wciąż mało znana. Pamiętnik młodziutkiego wówczas Heńka Fogla stanowi istotny wkład do bibliografii pozwalającej nam, z perspektywy kilkudziesięciu lat, podjąć trudną próbę zrozumienia tego, co czuli stłoczeni, sterroryzowani, przerażeni łódzcy Żydzi. Heniek Fogel stracił podczas okupacji ojca. Nastolatek musiał szybko stać się głową rodziny. Nie byłoby to nigdy łatwe, ale w realiach łódzkiego getta stanowiło zadanie ponad siły. A jednak chłopak radził sobie całkiem nieźle. Przez praktycznie cały czas funkcjonowania getta Fogel pisał pamiętnik. Czasem udawało mu się codziennie dokładać choćby drobny zapisek, innym razem pisze raz w tygodniu. Autor traktuje swoje pisanie jako z jednej strony przesłanie do przyszłych pokoleń, które jak słusznie podejrzewał mogą mieć problem nawet nie ze zrozumieniem, a zwykłym wyobrażeniem sobie koszmaru getta, ale z drugiej strony chciał w ten sposób powalczyć o zachowanie własnej tożsamości, równowagi, zdrowia psychicznego. Wiemy skądinąd, że w łódzkim getcie każdego dnia kilka osób popełniało samobójstwo. Fogel bardzo chciał żyć, musiał więc znaleźć w tym koszmarze jakiś sens. Pisał więc. …