Miliony ludzi mieszkają w podziemnych bunkrach, ogromnych miastach-państwach schowanych głęboko pod powierzchnią, na której – rzekomo – wciąż, od kilkunastu lat trwa wyniszczająca wojna między blokiem Wschodu i Zachodu. Konflikt, który rozpoczął się na Marsie, szybko przeniósł się na Ziemię. Walczą głownie blaszaki – roboty bojowe, które produkowane są w podziemnych fabrykach. Ale tematem jest tytułowa prawda, a nie walka. Co się stanie, jeśli okaże się, że prawda jest zupełnie inna? Jedna z mniej docenianych, a moim zdaniem lepszych powieści Dicka. Teoretycznie wszystko tu jest oczywiste: czytelnik dość szybko domyśla się, jaka jest prawda i jaki koszt jej poznania będą musieli ponieść wszyscy bohaterowie. A i tak Dick trzyma krótko za rękę do ostatniej strony. Zresztą finał jest wyborny: otwierający, z rozmachem, godny mistrza science fiction. „Prawda półostateczna” zostawia nas z głębokimi przemyśleniami dotyczącymi świata wokół i twierdzeń, których dzisiaj nikt nie dowodzi, a które są przyjmowane za oczywiste. Chyba nikt nie napisał mądrzejszych rzeczy na temat „teorii spiskowych” niż Philip K. Dick. Ta książka naprawdę zmienia czytelnika.
Philip K. Dick nie był po prostu pisarzem. Był prorokiem, guru wspomaganej wyobraźni, która nie miała granic. „Cudowna broń” nie jest nigdy wymieniana w jednym szeregu z „Ubikiem” i „Trzema stygmatami Palmera Eldritcha”. Nie bez powodu: przy najlepszych powieściach Dicka wydaje się blada, tandetna, nieciekawa. Ale to wciąż Dick! Akcja dzieje się w przyszłości (dla nas – niestety – przeszłości, ale przecież czas w dobrej SF to kwestia mocno dyskusyjna!). Podzielony na dwa bloki świat osiągnął relatywną równowagę. Kluczowymi postaciami obu bloków są ludzie zajmujący się projektowaniem nowych broni, a właściwie nie tyle projektowaniem, co „ściąganiem” ich projektów z przestrzeni pozafizycznej podczas specyficznych transów. W Ameryce zajmuje się tym nasz bohater – Lars, a po stronie sowieckiej młodziutka, śliczna Lilo Topczewa. Pewnego dnia na orbicie pojawia się dziwny satelita. Okazuje się, że nie jest to żaden podstęp Sowietów. Niedługo później dołącza do niego drugi, potem trzeci, aż wreszcie z mapy znika całe amerykańskie miasto. Dowiadujemy się wreszcie, że to łowcy niewolników z dalekiej planety. Lars i Lilo muszą połączyć siły, żeby ocalić świat i własną skórę. Czy to dobra powieść? Cholera, jak na Dicka – średnia, ale patrząc przez pryzmat wszystkiego co się ukazuje dzisiaj drukiem? Zdecydowanie warto ją przeczytać,…
Krzysztofa Bochusa znam z prozy, którą lubię, z przyjemnością czytam i uważam, za jedną z ciekawszych na polskim rynku wydawniczym. Po książkę ?Tajemnice XX wieku. Ludzie, sensacje, wydarzenia? sięgnąłem z dużą rezerwą. Nie jestem fanem tego rodzaju kompilacji tekstów publicystycznych. Bochus zebrał w jednym tomie kilkanaście artykułów dotyczących różnych tematów, osób i wydarzeń, których wspólnym mianownikiem jest wyłącznie II wojna światowa. No i może jeszcze jakaś nutka tajemniczości, choć przy ogromnej sympatii dla autora, należy uznać tytułowe tajemnice za średnio trafiony chwyt marketingowy. Niestety, nie ma w tej książce żadnych nowych informacji, które by mogły odrzeć z aury sekretu choćby jeden aspekt poruszany przez autora. Czy to zarzut? Paradoksalnie – niekoniecznie. To co mnie zauroczyło w prozie Krzysztofa Bochusa, jest widoczne także w tym zbiorze artykułów. Mówię rzecz jasna o jego bogatej erudycji i ponadprzeciętnej wrażliwości językowej, które to obie cechy nader rzadko występują u polskich autorów łącznie. Bochus umie i ma co opowiadać. Jego wiedza idąc w parze z kunsztem literackim tworzą mieszankę, obok której trudno przejść obojętnie. Czy można dziennikarzowi robić wyrzuty z tego powodu, że wydał książkę z publicystyką historyczną na wysokim, ale wciąż atrakcyjnym dla masowego czytelnika poziomie? Broń Boże! Doskonale rozumiem zamysł autora i wydawcy,…
Niemieckie szaleństwo bardzo szybko dotknęło osoby niepełnosprawne intelektualnie. Kiedy tylko hitlerowcy wtargnęli na polskie ziemie, los pacjentów szpitali psychiatrycznych był przesądzony. Dramat jednego z takich miejsc stał się tematem książki Jarosława Molendy. Nie jest łatwo napisać książkę o wydarzeniu, które miało miejsce jednego dnia. Molenda najpierw jednak pokazuje tło, przedstawia okoliczności, które doprowadziły Niemców do przekonania, że mordowanie chorych psychicznie jest dobre, właściwe, humanitarne, korzystne dla narodu. Kim byli ludzie, posiadający przecież tytuły naukowe, dorobek i doświadczenie, którzy owładnięci ideą wypaczonej eugeniki postanowili wymordować chorych? Ogromnym walorem książki Molendy jest ciągła próba zrozumienia: nie wytłumaczenia, bo tego co się stało nie można wytłumaczyć, ale zrozumienia, jakie czynniki musiały zaistnieć w tym samym czasie, żeby tak potworna zbrodnia mogła się wydarzyć. W Kobierzynie 23 czerwca 1942 roku uzbrojeni żołnierze wyrzucili z łóżek 565 pacjentów. 35 najciężej chorych zabili na miejscu, a pozostałych przewieziono do Auschwitz, by tam zostali wymordowani. Sposób w jaki Molenda opowiada tę historię zasługuje na uznanie i szacunek, bo autor nie tylko oddaje cześć ofiarom niemieckiego szaleństwa, ale robi to z dbałością o prawdę historyczną. Dzięki temu ?Zbrodnia w Kobierzynie? to nie tylko literatura faktu, ale przede wszystkim mocny apel dotyczący etyki w medycynie. Mam wrażenie, że to…
Przyjmuje się powszechnie, że II wojna światowa rozpoczęła się 1 września 1939 roku. Nie możemy jednak zapominać, że najwięcej ofiar niemiecki terror zebrał wśród dzieci i młodzieży, a pierwszymi, którzy zostali represjonowani byli młodzi, polscy mieszkańcy Kwidzyna leżącego w ówczesnych Prusach. Po upadku Niemiec przypieczętowanym Traktatem Wersalskim na mapy wróciła niepodległa Rzeczpospolita. Nie wszystkim Polakom udało się mieszkać w odrodzonej Polsce, znaczna część została w granicach Prus. Różne były koleje losu tych osób, jak różne były koncepcje pruskich władz. Przeważała jednak idea germanizacji tych, którzy byli skłonni przejąć niemiecką kulturę w połączeniu z dyskryminacją tych, którzy twardo obstawali na polskimi wartościami i tradycjami. Jednym z najważniejszych narzędzi w walce o tożsamość narodową były szkoły. O ile półmilionowa mniejszość niemiecka zamieszkała na terenie Rzeczpospolitej posiadała dostęp do 26 szkół, to półtora miliona Polaków mieszkających na terenie Niemiec jeszcze w drugiej połowie lat 30. miało do dyspozycji wyłącznie dwie szkoły średnie. Pierwsze gimnazjum powstało dzięki naciskom międzynarodowym w listopadzie 1932 roku na terenie Górnego Śląska, w Bytomiu. Na drugie Polacy musieli czekać do jesieni 1937 roku. Wtedy właśnie otwarto po długich bojach z niemiecką biurokracją Polskie Gimnazjum w Kwidzynie. Szkoła ta była nastawiona bardzo patriotycznie. Już podczas uroczystego otwarcia szkoły Franciszek Lemańczyk,…
Pisarz w średnim wieku próbuje utrzymać głowę nad powierzchnią. Jest spłukany, w trakcie upadłości konsumenckiej, bez porywającego pomysłu na życie, rozdarty miedzy dwiema kobietami, które od czasów licealnych trzymają jego serce na uwięzi. Dodatkowo mężczyzna przeżywa niesamowicie mocne napady wspomnień, których mieć nie powinien. Czy jest elementem gry zaprojektowanej przez kogoś innego? Czy jest dowodem na nielinearność rzeczywistości? Powieść Piotra Witolda Lecha nie jest skomplikowaną fabułą, choć nagromadzenie w niej cytatów z wciąż modnych autorów ezoterycznych może sprawiać wrażenie momentów nieco przyciężkich. Ale taki jest przecież nasz bohater, który oswaja świat długimi spacerami ze słuchawkami na uszach, w które sączą mu mądrości tacy mędrcy jak Osho i de Mello. Tymczasem świat go zaskakuje i żeby go zrozumieć, będzie musiał wyjść ze swojej muszli i zerknąć daleko, daleko wstecz. ?Świat jest żaden? stawia mnóstwo pytań o naszą wolę, o przeznaczenie. Czy naprawdę jesteśmy kowalami własnego losu, czy może został on wykuty na długo przed naszym urodzeniem? Niestety, nie ma w tej powieści czegoś, co by mnie porwało. Sama koncepcja świata wydaje się nieco przeintelektualizowana, a przez to nasz bohater jest postacią niewiarygodną, płaską. Szkoda, bo w wielu momentach czytelnicze serce drgnęło mocniej. Zwłaszcza wówczas, gdy autor wprowadza elementy świata tak dobrze…
Są takie miejsca zbrodni, do których mam osobisty stosunek. Jednym z nich jest Mniszek, o którym opowiadał mi Witold Domachowski: człowiek, który własnymi rękoma w rzadkim lesie nieopodal Świecia odkrywał prawdę o przerażającej okrucieństwem i skalą niemieckiej zbrodni. Dziwiło mnie, że przez długie lata nie powstała żadna solidna książka na ten temat, jakby nikt nie miał odwagi zmierzyć się z brakiem źródeł, z rażącymi różnicami w szacunkach dotyczących ofiar. I wreszcie jest: monografia Mateusza Kubickiego wydana przez Instytut Pamięci Narodowej. To dobra, mocna książka, która zostawia czytelnika z masą pytań. Bo wciąż przecież nie dostajemy odpowiedzi dotyczącej choćby szacunkowej liczby ofiar. Autor sugeruje, że należałoby umieścić ją w przedziale 12-20 tysięcy, ale imienna lista będąca integralną częścią opracowania zawiera raptem niecałe trzysta nazwisk. Tego dylematu monografia nie rozstrzygnęła. Jak to się stało, że zwykli ludzie, sąsiedzi, zwozili samochodami do nieczynnej żwirowni w środku lasu setki, tysiące innych zwykłych ludzi, swoich sąsiadów, i mordowali ich strzałami w tył głowy? Co spowodowało, że zbrodnia pomorska, której najbardziej wyrazistym aktem był rozłożony na kilka tygodni mord w Mniszku, była możliwa? Autor opracowania ?Zbrodnia pomorska 1939. Początek ludobójstwa niemieckiego w okupowanej Polsce?, Tomasz Ceran próbował znaleźć odpowiedź na to pytanie. Moim zdaniem jego starania…
Znowu Bochus i znowu wyborna zabawa, pełna przygód i mniej czy bardziej spodziewanych zwrotów akcji misja do wykonania. Można powiedzieć, że powieści Krzysztofa Bochusa to odgrzewanie kotletów, ale przecież na tym polega przepis na sukces: wciskamy w gorset gatunku własnego bohatera, doprawiamy oryginalnym zbiorem smaków i smaczków, a następnie patrzymy, jak powstaje przebój. I Bochus to umie! Tym razem dziennikarz śledczy, Adam Berg dostaje niecodzienne zlecenie: ma odnaleźć wyjątkowy diadem, którego sercem są fragmenty meteorytu znalezionego w syberyjskiej tajdze i oprawionego w carskie złoto. W tym celu autor rzuci naszego bohatera do Szwajcarii, na Bliski Wschód, do Włoch, Hiszpanii. Rozmach, także geograficzny, staje się już powoli znakiem rozpoznawczym Bochusa, podobnie jak mądre, nienachalnie konstruowane tło historyczne. Książkę można czytać bez konieczności wcześniejszej lektury poprzednich części sagi, doskonale broni się samodzielnie. Zaręczam, że spędzicie kilka bardzo przyjemnych wieczorów.
Tadeusz Oszubski (1958-2025) był jednym z najlepszych i najbardziej niedocenianych pisarzy przełomu wieków. Może wpływ na to miały jego zainteresowania ezoteryką oraz tematami z pogranicza science fiction, literatury faktu i horroru. Bydgoszcz ma szczęście do bardzo dobrych, czy wręcz ocierających się o geniusz pisarzy, którzy nie mogli przebić szklanego sufitu mainstreamowych kanałów dystrybucji i promocji swoich książek, żeby wymienić obok Oszubskiego choćby Krzysztofa Derdowskiego i przez parę chwil topowego polskiego fantastę Wiktora Żwikiewicza. To w znacznej mierze właśnie dzięki temu ostatniemu Bydgoszcz przez kilkadziesiąt lat była i wciąż jest nieco bardziej fantastyczna. Tadeusz Oszubski dał się dawno temu ponieść urokowi świata, którego na pierwszy rzut oka nie widać, ale jeśli przyjrzeć się uważniej, zachwyca ogrom jego barwnej palety. Pisał dużo i? zawsze na bardzo wysokim poziomie. Od tekstów reportażowych, publikowanych zarówno w lokalnej prasie codziennej, jak i w periodykach literackich i tematycznych, przez opowiadania i inne krótkie formy prozatorskie, do powieści, które – jak „Sfora” – bywały zauważane prestiżowymi nagrodami. Opublikowany przez Stalker Books w ubiegłym roku zbiór opowiadań „Drapieżnik. Monstrum” to monumentalny, blisko ośmiusetstronnicowy zbiór trzydziestu dwóch miniatur. PIerwsze dziesięć opowieści, zebranych pod wspólną klamrą „Drapieżnika”, ćwierć wieku temu, u progu XXI wieku, otrzymało tytuł Polskiej Powieści Współczesnej w…
Wciąż głęboko w klimatach kryminalnych, ale tych nieco mądrzejszych, niż ?zabili go i uciekł?. Weronika Mathia to wschodząca gwiazda polskiej powieści łączącej wątki kryminalne z obyczajowymi. Czy ubiegłoroczny ?Rój? ma szansę wyznaczyć standardy gatunku? Okładka wysoko stawia poprzeczkę: ?najpiękniejsza z najmroczniejszych opowieści?, obiecuje blurb. Pierwszy raz w polskim kryminale, a chyba w ogóle w polskiej powieści, zobaczyłem wątek osadzony w klimatach romskich. Może mało czytam, ale myślę, że wróciłbym uwagę, bo przecież tego rodzaju tło wręcz wymusza kwiecistą ornamentykę i egzotyczne obyczaje. Autorka ?Roju? niestety nie wykorzystała tej okazji, by pokazać czytelnikowi świat, którego zazwyczaj nie widać gołym okiem. Szkoda, bo ewidentnie była do tego przygotowana: szczegółowy research z pewnością był zrobiony, co widać. Narracja autorki jest bardzo gęsta. To miła odmiana, po autorach, którzy siadając okrakiem na czasem kompletnie nieokiełznanych dialogach pędzą od pierwszej strony do finałowych podziękowań. Patrząc na bestsellery polskie prozy popularnej można odnieść wrażenie, że czytelnicy zupełnie już odwykli od opisów miejsc, postaci, od budowania klimatu czymkolwiek innym niż dialogiem. Mam wrażenie, że Mathia dobrze się bawi pukając do grona bestsellerowiczek i bestsellerowiczów, ale jak już zarobi góry złota, to będzie miał ogromną ochotę napisać po prostu dobrą powieść i zrobi to! Bo potencjał ma ogromny. Jej…