Jakub Poznański „Dziennik z łódzkiego getta”
Przeczytane / 20/10/2024

Dzisiaj, po blisko stu latach od wojny, w kwestii holokaustu mieszają nam się narracje, mity, fakty, opinie. Trudno nam uwierzyć, że to w ogóle miało miejsce. Obozy koncentracyjne dla młodych ludzi mają tyleż głębokie zakotwiczenie w rzeczywistości co piekło z obrazu Hieronima Boscha. Nieco łatwiej jest wyobrazić sobie kawał miasta wydzielonego, wykrojonego z przestrzeni wspólnej na przestrzeń potępionych. Getto umiemy sobie wyobrazić, a jeśli mielibyśmy z tym problem, to samoloty do Tel Avivu i później autobus do Palestyny kosztują niewielkie pieniądze.  Historycy mogą próbować suchego, rzetelnego, naukowego opisu, ale najbardziej przekonujące jest dla nas jak sądzę świadectwo kogoś, kto widział getto na własne oczy. Łódź dzisiaj kojarzy się z dynamiczną gospodarką, nowymi technologiami, uczelniami i handlem. Na pewno nie z cierpieniem ponad stu tysięcy Żydów stłoczonych w niewielkim kwartale, głodzonych, terroryzowanych, mordowanych przy byle okazji.  Cierpienia Żydów kojarzymy głównie z holokaustem, zresztą powojenny Izrael realizujący nieprawdopodobnie skuteczną politykę historyczną nie dopuścił do żadnych dwuznaczności, niejasności. Żydów mordowali Niemcy – i trudno z tym się nie zgadzać. Czytając jednak pisany na bieżąco dziennik Jakuba Poznańskiego widzimy wyraźnie, że największym zagrożeniem dla zwykłych, łódzkich Żydów byli ci współbracia, którzy dostali nieco więcej władzy. Kolaborujący z niemieckimi władcami Łodzi Żydzi tworzyli nie tylko…

Korzenie totalitaryzmu 

Mówiąc o obozach koncentracyjnych, o komorach gazowych, łagrach, mordowaniu niepełnosprawnych, przymusowych sterylizacjach, o całym tym koszmarze totalitarnych systemów, które skąpały XX wiek we krwi brakuje słów, by opisać naukowym językiem to co się stało. A nawet jeśli dałoby się to wszystko opisać z aptekarską dokładnością, to na pewno nie da się w ten sposób zapytać o przyczynę zła. Do tego potrzeba innego języka, innych narzędzi, innej wrażliwości. Tym właśnie dysponowała Hannah Arednt, której nowe wydanie (Świat Książki 2023) ?Korzeni totalitaryzmu? wciąż jest dostępne w księgarniach.  Książka ta pierwszy raz ukazała się tuż po wojnie, w 1951 roku. Potrzeba było kilku lat, żeby filozofowie odzyskali mowę po tym, jak Auschwitz sprawiło, że język stał się pusty. ?Korzenie totalitaryzmu? są podzielone na trzy części. W pierwszej Arendt mówi o antysemityzmie, o jego źródłach i charakterze. Mówi tak, że nie przypadło to do gustu wielu przedstawicielom Żydów ocalałych z Zagłady, choć przecież autorka także pochodzi z żydowskiej rodziny. Druga część mówi o imperializmie, który w latach 80 XIX wieku zakwitł na kolonializmie. Trzecia część natomiast jest tym, co mną wstrząsnęło. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak szczerym, głębokim, prawdziwym szukaniem przyczyn totalitaryzmów – wszystkich, od niemieckiego do radzieckiego.  Nie miejsce tutaj na…

O miłości i innych demonach 
Przeczytane / 28/08/2024

Dziennikarze często sprawdzają się w prozie. Ich styl można od razu poznać: jest konkretny, zdyscyplinowany, precyzyjny. ?O miłości i innych demonach? to opowieść dziennikarza (zarówno autor, jak i bohater tej książki parają się tym fachem), ale zbudowana tak, że hipnotyzuje, uwodzi i porywa czytelnika w świat zakazanej miłości sprzed wieków. Pod względem tematu, ale i formy ta miniatura jest arcydziełem.  Kolumbijski mistrz słowa, Gabriel Garcia Marquez, posiadł rzadko niespotykaną sztukę opowiadania z chirurgiczną precyzją o sprawach, które wymagają nieludzkiej wrażliwości. Jak jest możliwe połączenie tych dwóch żywiołów? Wydawałoby się, że niemożliwe. Dlatego ta książka jest tak mocna, zostaje na tak długo i skutecznie zmienia czytelnika. Kiedy Grecy mówili o oczyszczeniu, którego celem miała być sztuka, antycypowali ?O miłości i innych demonach?.  Sievra Maria boryka się z poważnymi problemami, ale czy są one świadectwem opętania? Nastolatka została odrzucona przez bardzo bogatych, ale poważnie skrzywionych rodziców. Wychowywała się z niewolnicami, poznała ich języki. Zbudowała solidny mur między sobą a światem, przynajmniej jeśli chodzi o świat ludzi z jej sfery. Ten właśnie mur przebija duchowny, egzorcysta, który w dziewczynie widzi miłość swojego życia.  Czy to może się udać? Oczywiście: nie może. Nie ma prawa. Ale demon miłości nie poddaje się łatwo. 

Zbrodnia pomorska 1939

IPN wydaje masę książek. Od pewnego czasu w elitarnym gronie liderów sprzedaży jest wydana w tym roku książka Tomasza Cerana zatytułowana ?Zbrodnia pomorska 1939. Początek ludobójstwa niemieckiego w okupowanej Polsce?. Z dużą pokorą i nieśmiałością mam czelność twierdzić, że wiem dlaczego tak się dzieje.  Istnieją dwie mianowicie główne metody uprawiania historii. Jedna, nazwijmy ją dwudziestowieczną, stawia na ołtarzu obiektywizm, dokumentalizm, czci daty. Jej wyznawcy potrafią do białości rozpalić spór o to, czy jakieś wydarzenie miało miejsce po obiedzie, czy zgoła przed kolacją. To są miłośnicy tabelek, wykresów, wyliczeń i diagramów. Wierzą w to, że historia jest pewnym zbiegiem wydarzeń, z których każde można wyjąć z uniwersum, włożyć do probówki, oglądać pod światło i opisać używając metod zakurzonych alchemików słowa. W praktyce literackiej ten model jest zbliżony nieco do stylistyki znanej ogółowi z ulotek dołączanych do opakowań syropów na kaszel.  Jest i druga szkoła uprawiania historii, nowsza, świeższa. Według tej metody zadania historyka są co najmniej dwa, oba szalenie trudne i wymagające otwartego umysłu, rozległej wiedzy i umiejętności dalece wykraczających poza sztywne ramy zakreślone przez urzędników w opisie zawodu historyka. Przede wszystkim musi on naprawdę zrozumieć to, co się wydarzyło. Musi poczuć, przeżyć duchową przemianę, głęboko zrozumieć wydarzenie czy wydarzenia osadzona…

Obóz w Smukale
Przeczytane / 13/11/2023

Długo czekaliśmy na tę książkę. Długo czekały setki ofiar, żeby świat poznał mroczną historię obozu, po którym dzisiaj praktycznie nie ma śladu. Warto było czekać? Kiedy w ubiegłym roku dr Mateusz Maleszka w murach bydgoskiego Instytutu Pamięci Narodowej mówił o przygotowaniach do wydania monografii obozu przesiedleńczego w Smukale, czuć było, że oczekiwania są ogromne. Dotychczas nikt nie podjął się nawet próby kompleksowego opisania koszmaru, jaki Niemcy w latach 1941-43 urządzili Polakom w zlokalizowanej w uroczym miejscu nad Brdą fabryce karbidu. Brakowało źródeł, wspomnienia i relacje z obozu często wykluczały się wzajemnie, istniejące listy ofiar były bardzo wątpliwe, a dokumentów źródłowych oczywiście było i jest wciąż za mało. Niemcy bardzo skutecznie niszczyli dowody swoich zbrodni. Rok temu, na zachętę, IPN wydał folder dr. Maleszki o Smukale. Folder miał 50 stron. Książka liczy stron 120. Może jednak liczy się jakość merytoryczna, a nie objętość? Jak autor książki ?Niemiecki obóz przesiedleńczy w Smukale (1941-1943)? poradził sobie z tematem? Najpierw minusy, głównie te, na które autor większego wpływu nie miał. IPN niestety zaczyna przyzwyczajać czytelników do słabego lub wręcz bardzo słabego poziomu składu książek. Nie jest winą autora, że przypisy wydają się żyć swoim życiem. W numeracji są okropne luki, a te które są,…

Sport na czerwono 
Przeczytane / 02/11/2023

Sławek Wojciechowski jest kibicem, jakich mało. Nie chodzi o to, że napisał monumentalną historię przedwojennej Polonii Bydgoszcz, ale o to, że potrafi spojrzeć na swój klub bez różowych okularów. „Gwardziści. Sport Milicji i Bezpieki w Bydgoszczy w latach 1945-1990” to opowieść o tym, co komuniści zrobili z zacnym polskim klubem.  Dla mnie, rocznik 75, Polonia kojarzyła się wyłącznie z milicyjnymi kacykami. Przyzwoici ludzie nie chodzili na ulicę Sportową, tylko kibicowali wojskowemu Zawiszy. Za komuny w Bydgoszczy nie było innych klubów, niż wojskowe lub milicyjne. Polonia samą nazwą i biało-czerwonymi barwami sugerowała, że zanim komuniści ją zbezcześcili była godna szacunku.  Po książce „Zapomniane pokolenie. Polonia Bydgoszcz 1920-1949” można było się spodziewać, że kolejna książka Sławka Wojciechowskiego będzie równie dobrze napisana tak pod względem językowym, jak i merytorycznym. Autor umie zachować moim zdaniem doskonałą równowagę między jakością naukową i oczekiwaniami czytelników, którzy docenią potoczysty styl opowieści. „Gwardziści” to nie jest książka hermetyczna, to nie jest akademicki wywód dający uciechę wyłącznie autorowi. To pięknie opowiedziana historia o złych czasach, kiedy źli ludzie używali wszystkich dostępnych im narzędzi, żeby pomalować świat na czerwono.  Na osobny komentarz zasługuje kwestia edytorska. Podobnie jak „Zapomniane pokolenie”, także „Gwardziści” to dzieło sztuki edytorskiej. Twarda okładka, elegancki i funkcjonalny…

Mroczne tajemnice miasta B.
Przeczytane / 08/08/2021

Jarosław Jakubowski ma wyjątkowy talent. Jest multiinstrumentalistą literackim, bardzo dobrym poetą, wziętym dramaturgiem i czytanym prozaikiem. „Rzeka zbrodni” ukazała się już parę lat temu, ale dopiero teraz miałem ogromną przyjemność zanurzyć się w niej po uszy na ładnych kilka godzin. I nie żałuję ani kwadransa. To doskonale skomponowana, z ogromną lekkością i urokiem napisana powieść o… miłości, grzechu, marzeniach, lękach i przede wszystkim o mieście, w którym wszystko było możliwe.  Nie dajcie się zwieść objętości książki, bo to pozory – faktycznie dałoby się w tradycyjny sposób wydrukować tę powieść na dwustu stronach. To wciąż zapowiada kilka godzin przepysznej przygody, prawda? Ja się nie zawiodłem. Jakubowski dość bezpardonowo, bez gry wstępnej wrzuca nas do Bydgoszczy roku 1920, kiedy nawet polscy mieszkańcy miasta czasem łatwiej wyrażają myśli i nazwy ulic po niemiecku. Na jednej z przycumowanych do nabrzeża Brdy barek odkryto makabryczną zbrodnię: cała niemiecka rodzina została w finezyjny sposób zabita, zaszlachtowana i ułożona w kształt… znanej bydgoskiej fontanny „Potop”. I tak już będzie do samego końca: wielopoziomowa symbolika, której recepcja jest pożądana, ale oczywiście niekonieczna, bo można czerpać ogromną przyjemność z lektury ponad tymi niuansami. To książka nieoczywista, choć czytelnik nie zostaje bez opieki – fabuła jest prowadzona tak, żeby nie…

Średniowieczna Bydgoszcz i awantura z relikwiami w tle
Przeczytane / 25/07/2021

Bydgoszcz nie miała dotychczas szczęścia do literatury. Byli i są oczywiście doskonali pisarze w tym mieście, żeby wspomnieć choćby Wiktora Żwikiewicza czy Krzysztofa Derdowskiego, ale jako miejsce akcji, zwłaszcza dziejącej się wcześniej niż w XX wieku, Bydgoszcz była dotychczas praktycznie białą plamą. Jarosław Klonowski w powieści „Tajemnica świętego Wormiusa” nadrabia to zaniedbanie i umieszcza znaczącą część akcji swojej historii właśnie w tym mieście.  Tytułowy Wormius miał być świętym – i to prawdziwym świętym, takim, któremu za życia towarzyszyły liczne cuda. Zresztą jego relikwie, rozczłonkowane ciało, również miały mieć cudowne działanie. O ile oczywiście naprawdę istniały, bo co do tego bohaterowie mają liczne zastrzeżenia i wątpliwości. Nie są to bohaterowie tuzinkowi, bo głównym jest Alfred Ostenwald, którego na Kujawy przysyła sam papież. Wskutek różnych wydarzeń jego towarzyszami w przygodach zostaje para barwnych łotrzyków płci obojga, a przeciwko sobie mają… tak właściwie to nie wiadomo kogo, bo i Krzyżaków, i wojaków lokalnego bonza Kościeleckiego, i samego Diabła, którego imię brzmi bydgoszczanom bardzo znajomo – Węgliszka.  Czy to jest dobra powieść? Bądźmy szczerzy: do historii literatury to nie przejdzie, ale czyta się bardzo dobrze. Przynajmniej do czasu, bo pod koniec powieści odniosłem wrażenie, że przestała ona autora bawić. Szkoda, bo potencjał był doskonały,…

Dzisiaj takich analiz już nie ma…
Przeczytane / 22/06/2021

Fundacja Będziem Polakami wydaje serię książek pod hasłem „Ojcowie Wolności”, to przedruki przedwojennych dzieł m.in. Romana Rybarskiego, Wincentego Witosa, Romana Dmowskiego z przedmowami dzisiejszych „odpowiedników” – Kosiniaka-Kamysza, Korwin-Mikkego itd. Seria cieszy się powodzeniem, ale kompletnie nieadekwatnym do tego, jaką uwagą cieszyła się międzywojenna myśl polityczna u komunistów. Zarówno na płaszczyźnie naukowej, jak i popularno-naukowej, towarzysze z PZPR szeroko badali międzywojennych ideologów i próbowali uczyć się na ich błędach. Z różnym skutkiem, wiadomo, ale czy np. Ustawa Wilczka byłaby możliwa, gdyby komuniści nie znali choćby Rybarskiego?  Piąty tom z wydanej w czasach ciężkiej komuny serii „Polska myśl polityczna XIX i XX wieku” jest zatytułowany „W kręgu twórców myśli politycznej”. Wydawcą jest nie byle kto, bo Polska Akademia Nauk. Daje to pewien ogląd na jakość tekstów i kompetencje naukowe ich autorów. A problemy przez nich poruszane są naprawdę do dzisiaj bardzo świeże, jak choćby koncepcje polityczne Ignacego Daszyńskiego, spór o Polskę między Piłsudskim a Sikorskim w latach I wojny światowej, myśl polityczna zapomnianych dzisiaj Mieczysława Niedziałkowskiego i Ludwika Kulczyckiego. Mi oczywiście najbardziej do gustu przypadł z wielu powodów artykuł „Myśl polityczna piłsudczyków a twórczość Juliusza Kadena-Bandrowskiego”. Włodzimierz Suleja bardzo konkretnie, systematycznie, drobiazgowo rozkłada koncepcje polityczne i wizerunek Marszałka w książkach Kadena. Dobre,…

Obyśmy dzisiaj inaczej skończyli tę dyskusję…
Przeczytane / 16/06/2021

Fascynuje mnie ostatnio tygiel intelektualno-polityczny dwudziestolecia międzywojennego. Dzisiaj w porównaniu do tamtych czasów mamy marazm i nudę. Wówczas to biło kilka wulkanów myśli, amplituda była ogromna: od wyjątkowych tępaków strojących mądre miny, do najwybitniejszych umysłów nowożytnych czasów.  Krzysztof Kawalec spróbował zebrać w jednej książce najważniejsze poglądy i prądy międzywojnia. „Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej” to książka naukowa, oczywiście, ale czyta się ją z wypiekami. Wciąż trzeba jednak mieć na uwadze tę okrutną cezurę: od pierwszej wojny – dla nas owocującej własnym państwem, do piekła drugiej wojny światowej. Kawalec robi naprawdę uczciwy przegląd wszystkich wówczas istniejących poglądów i opinii, od masowych – lewicowych, narodowych, ludowych i innych, do niszowych wariactw wąskich kręgów ówczesnej szurii.  Polsce „sanacyjnej” przeciwstawiano inne, z założenia alternatywne, w większym czy mniejszym stopniu wykluczające się nawzajem: „katolicką”, „imperialną”, „narodową”, „dynamiczną”, „ludową”, „socjalistyczną”, „demokratyczną”.  Zupełnie jak dzisiaj, prawda? Analizując ówczesne poglądy czołowych publicystów i polityków można odnieść wrażenie, że dzisiaj naprawdę niewiele nowych poglądów i idei jest w obrocie medialnym. Najciekawszym moim zdaniem ideologiem, który w dramatyczny sposób pomylił się w ocenie sytuacji, był zapomniany dzisiaj Wojciech Stpiczyński. Dziesięć lat po bitwie pod Warszawą napisał on prężąc muskuły…