Taniec śmierci
Przeczytane / 14/03/2020

Choroby fascynują. Nie pod względem medycznym (albo – nie tylko pod tym kątem), ale jako zjawiska kulturowe, gospodarcze, socjologiczne, religijne. Pojedynczy przypadek to temat dla lekarza, ale epidemia to już większy temat. Jedną z ofiar tej niezdrowej, ale jakże ciekawej fascynacji zarazami jest John Aberth, autor świetnej książki „Spektakle masowej śmierci”. Aberth zastanawia się, jak ludzkość sobie poradziła, albo nie poradziła, z takimi chorobami jak dżuma, ospa prawdziwa, gruźlica, cholera, grypa i AIDS. Niektóre z nich spustoszyły pół świata, inne doprowadziły do zagłady całe cywilizacje i zapomniane dzisiaj narody. W jak różny sposób podchodzono do dżumy w zależności od wyznawanej religii, kultury. Ile czasu zajęło ludziom uświadomienie sobie czym w ogóle jest dżuma: indywidualną choć masową karą za grzechy, czy zarazą, która nie wybiera ofiar? To jest naprawdę fascynująca podróż po kontynentach i religiach w pogoni za śmiercią i cierpieniem wywoływanymi przez zarazy. Na pewno nie ułatwia lektury dość drobiazgowy opis medyczny, historyczny i setki przypisów (na szczęście są na końcu książki), ale warto przejść te kilkaset stron za rękę z kimś, kto o chorobach wydaje się, że wie prawie wszystko. Autor nie jest dogmatykiem. Nie podaje ani konkretnych przyczyn, ani rozwiązań. Nie wyrokuje skąd się wziął wirus HIV, ani…

Wybaw nas – Krug!
Przeczytane / 13/03/2020

Ależ to dobre! Doskonałe! Twarde, konkretne SF. Klasyka gatunku. Za każdym razem kiedy sięgam po cokolwiek Roberta Silverberga mam wrażenie, że czytam na kilkuset stronach definicję fantastyki naukowej. „Wieża światła” nie jest wyjątkiem. XXIII wiek. Ludzie są w mniejszości, nie ma już państw, kosmos stoi otworem. Simeon Krug jest najbogatszym człowiekiem na Ziemi. Zbudował olbrzymie imperium finansowe, a zarabia głównie na produkcji androidów. Nie są to jednak roboty, a prawie ludzie – manipulując kodem genetycznym tworzy humanoidalne stworzenia zdolne do emocji. W tajemnicy przed wszystkimi androidy stworzyły własną religię, z Krugiem jako bogiem, który ich wyzwoli i da im prawa obywatelskie. Tak się jednak nie dzieje. Dla Kruga androidy są przedmiotami. Inteligentnymi, doskonałymi, ale przedmiotami. Doskonała rzecz.

Światy pełne bólu
Przeczytane / 12/03/2020

Miała być science fiction. Wyszła antyutopia do kwadratu, bo w dwóch światach jednocześnie. Brian W. Aldiss spróbował dość karkołomnej konstrukcji. Paul – potomek islamskich imigrantów uważający się za Brytyjczyka – żyje w dwóch światach. W jednym jest więźniem, bo w swojej książce zawarł scenę ataku terrorystycznego na brytyjskiego premiera, co zostało potraktowane przez MROK (Ministerstwo Rozpoznawania Ośrodków Konspiracji) jako nawoływanie do terroru. Jest torturowany, przesłuchiwany, męczony. W drugim świecie jest osadnikiem na bardzo dalekiej planecie Stygia, gdzie przybysze z Ziemi właśnie wymordowali wszystkich jej mieszkańców. Czyta się to dobrze, nie powiem, ale czy chciałbym kiedyś wrócić? Chyba nie. Szkoda, bo niektóre rozwiązania (takie jak np forma przesyłania ludzi w statku kosmicznym w postaci zapisu pamięci i magmy komórek) są genialne.

Komunista, ale…
Przeczytane / 21/12/2019

Zbigniew Załuski. Urodzony na Ukrainie jeden z fundamentów intelektualnych polskiego komunizmu. „Siedem polskich grzechów głównych” to jego najbardziej chyba znane dzieło. Wydane w 1962 roku, miało z jednej strony rozprawić się z mitem samobójczych wariatów – Polaków, którzy z szablami szli na czołgi i wysadzali swoje reduty w akcie protestu przeciwko złemu światu, ale z drugiej strony miało ugruntować przekonanie, że wyłącznie w symbiozie z radziecką Rosją Polska ma historyczną szansę na autentyczną wolność. Od razu uprzedzę: ten drugi aspekt brzmi dzisiaj kuriozalnie, ale w książce Załuskiego – wręcz groźnie. Mimo wszystko warto samodzielnie zobaczyć, jaki klimat intelektualny wówczas panował w elitach polskiej partii robotniczej, zjednoczonej w dodatku. To było naprawdę szczere, głębokie przekonanie o dziejowej konieczności ostatecznego zwycięstwa komunizmu. Przeczytać warto, ale czy trzeba? No nie, nie trzeba. Choć muszę być uczciwy: to jest naprawdę atrakcyjnie napisana rzecz.

Czas na tożsamość
Przeczytane / 18/11/2019

Są autorzy, do których podchodzę z ogromnym szacunkiem, prawie że na kolanach. Wiem po prostu, że czeka mnie intelektualna przygoda na wiele miesięcy, bo po lekturze zostają w głowie pytania i tezy do rozważania przez długi czas. Taki jest Francis Fukuyama, którego „Tożsamość” kupiłem parę tygodni temu i wciąż nie mogę powiedzieć, że wiem, co dokładnie chciał powiedzieć. Wiem za to bardzo precyzyjnie, na jakie pytania szukam odpowiedzi we własnej głowie. „Tożsamość. Współczesna polityka tożsamościowa i walka o uznanie” – taki ma pełny tytuł najnowsza, wydana oryginalnie w 2018 roku, książka autora terminu „końca historii”. Autor zmierzył się tym razem z szansą na odzyskanie, czy bardziej – uzyskanie, przez nas wszystkich podmiotowości historycznej. O ile dotychczas lewica walczyła o grupy uważające siebie za wykluczone (od LGBT do niepełnosprawnych), a prawica miała na ustach narody, to nadchodzi czas podniesienia głowy przez większość, która dzisiaj najbardziej czuje się dyskryminowana. Tak jest w Ameryce z białymi, heteroseksualnymi i religijnymi mężczyznami, tak samo w Polsce czuje się rzesza drobnych przedsiębiorców i masa osób pracujących za najniższą krajową. Tożsamość jest dzisiaj motywem przewodnim wielu zjawisk politycznych, od nowych populistycznych ruchów nacjonalistycznych, poprzez bojowników islamskich, po kontrowersje, do których dochodzi na kampusach uniwersyteckich. Nie uciekniemy do…

Zapomniany świat
Przeczytane / 20/10/2019

Nic nie wiemy o wierzeniach obcych nam kulturowo ludzi. Wydaje nam się, że takie pojęcia jak „bóg” czy „kapłan” są powszechne. Otóż nie. Książka Zajączkowskiego „Pierwotne religie czarnej Afryki” była dla mnie piękną podróżą w kompletnie nieznany świat. Oczywiście mam świadomość, że taka Afryka, o której pisze Zajączkowski nie istniała już w czasach powstawania tej książki, czyli w 1965 roku. Dzisiaj pewnie są po niej bardzo trudno dostrzegalne ślady. Minęło może ze sto lat od czasów, kiedy Afrykańczycy masowo wierzyli w boga odry, w bogów zaklętych w węże i inne dzikie zwierzęta. Zajączkowski nie skupia się religii wyizolowanej od pozostałych aspektów życia Afrykańczyka. Ma bowiem świadomość, że w tamtej kulturze nie byłoby to w ogóle możliwe. My, Europejczycy lubimy takie podziały na ducha i materię, byt i niebyt, życie i śmierć, sen i jawę – dla Afrykańczyka sprzed jeszcze stu lat taki podział byłby kompletnie niezrozumiały. Tam wszystko jest – zmarli dbają o ziemię, sny się spełniają, a życie jest tylko pewną proporcją ducha do materii. Tak było wprost np u Aszantów, którzy wierzyli, że dusza składa się z czterech części: Czwarta część duszy jest zarazem częścią zbiorowej duszy przodków. Zbiorowej, ponieważ przodkowie Aszantów nie są zindywidualizowani. (…) Od urodzenia…

Konan Destylator
Przeczytane / 22/09/2019

Pamiętacie Kira Bułyczowa i jego Wielki Guslar, w którym czasem pojawiały się w sklepie prawdziwe (spełniające życzenia!) złote rybki a wódka leciała z kranów? No to przypomnijcie to sobie w naszym, swojskim, wydaniu, które smakuje na pewno nie gorzej od radzieckiego mistrza ciętego SF. Andrzej Pilipiuk nie jest może językowym żonglerem, ale z całą pewnością polszczyzna mu nie przeszkadza w opowiadaniu historii. „Konan Destylator” to jedna z wielu książek na temat przygód Jakuba Wędrowycza, jak go opisano na okładce książki: to przerażający wiekowy ochlapus, wiejski egzorcysta, bimbrownik i kłusownik, porażający otoczenie wyglądem, zapachem i kulturą osobistą ? a raczej jej brakiem. W towarzystwie równie odrażających kumpli pije, produkuje samogon, wdaje się w awantury oraz wypełniając wolę przodków regularnie likwiduje przedstawicieli wrogiego rodu ? Bardaków. Nie jest to zbiór opowiadań, które przejdą do historii literatury, nawet w tej niszy nisz jaką uprawia w serii o Wędrowyczu Pilipiuk, ale gwarantuję, że kilka wieczorów spędzicie w doskonałym humorze. Tylko i aż o to pewnie chodziło, więc: czapki z głów i do boju z Bardakami!

Mizerne danie genialnego kucharza
Przeczytane / 17/09/2019

Zazwyczaj piszę o przeczytanych książkach od razu. „Serotoninę” odłozyłem kilkanaście tygodni temu. Wciąż nie wiem, jak ją odebrać. Michel Houelllebecq to pisarz wyjątkowy, co do tego nie ma wątpliwości. Ale czy „Serotonina” też jest taka? A może po prostu po „Uległości” poprzeczka była za wysoko? Jest wszystko, co powinno być u tego autora: dekadentyzm, seks, filozofia. A jednak czegoś brakuje, nie wiem czego. Błysku geniuszu. Palca Bożego. Sama prowokacja to za mało. Niestety.

W klatce z Goliatem

Nie jest mi łatwo pisać o książce Krzysztofa Pietrzaka „Niepokonany”. Nie tylko dlatego, że wiele wydarzeń przez niego opisywanych widziałem na własne oczy, byłem mniej czy bardziej zaangażowany. Mam problem z klasyfikacją tej książki. Ani to autobiografia, ani dokument. Najbliżej do prawie zapomnianego dzisiaj gatunku reportażu uczestniczącego. Tyle że Krzysztof nie ma za grosz autorskiego dystansu, bo jak mógłby mieć, skoro na szali była jego rodzina? Jedno jest pewne, to nie jest książka z gatunku lokalnej ciekawostki. Krzysztof odsłania kulisy funkcjonowania polskiego państwa – bo jego tartak mógłby stać wszędzie, w każdym polskim mieście i byłoby tak samo. O ile właścicielem byłby taki kozak jak Pietrzak. Zacznę od przykrych informacji. To nie jest książka dla purystów językowych i czytelników szukających wrażeń literackich. Ewidentnie autor się spieszył, zabrakło nie tylko redakcji, ale i zwykłej korekty. Literówki, poucinane zdania – to niestety haczy przy czytaniu. Tylko że Krzysztof nie chciał się mierzyć z Kapuścińskim, tylko wsadzić kij w mrowisko, wykrzyczeć całemu światu prosto w twarz, że król jest nagi. I zrobił to pierwszorzędnie. Bydgoszczanie historię tartaku znają doskonale, ale w Polsce jest to wciąż jeszcze temat nieznany. W największym skrócie: tartak stał na terenie, który był przeznaczony pod drogę. Wiceprezydent Bydgoszczy, jak…

Kanał jak żywy
Przeczytane / 03/09/2019

Kanał Bydgoski to dla mnie jedno z najważniejszych miejsc. To świadectwo tożsamości całego regionu, wciąż nie do końca odkryte przez samych mieszkańców, nie mówiąc o turystach. Można o nim pisać pod każdym kątem: historycznym, gospodarczym, politycznym, kulturowym, tożsamościowym. Książka Włodzimierza Sobeckiego taka właśnie jest: jak historia Kanału, wielobarwna, wartka, głęboka. „Kanał Bydgoski i Kanał Górnonotecki. Historia budowy przełomowej dla rozwoju regionu nadnoteckiego, m.in. Łochowa w gminie Białe Błota i okolicy” to praca zbiorowa. Już na okładce autor – Włodzimierz Sobecki – zastrzega: „przy współudziale uczniów i nauczycieli Zespołu Szkół w Łochowie, pod kierownictwem dyrektora Mirosława Donarskiego”. To nie kokieteria: w książce obok solidnych, naukowych rozdziałów są także wywiady przeprowadzone przez uczniów tej szkoły. Książka zaczyna się w sposób niezwykły. Gimnazjaliści – głównie bydgoscy Niemcy – wspominają Kanał, flisaków i szerzej, przedwojenną Bydgoszcz. Co jedli flisacy, jak się zachowywali, jak wyglądały barki. Po takim wstępie nabiera się ogromnego apetytu na resztę książki. Doskonała przystawka. A później jest równie atrakcyjnie. Śledzimy historię ziem, na których potem zbudowano Kanał od czasów prehistorycznych, idziemy ręka w rękę z rybakami łowiącymi w Prawiśle. Stopniowo dochodzimy do budowy i rozkwitu kanału, przy okazji dowiadując się tylu szczegółów, tylu niesamowicie zaskakujących faktów (skąd pochodzi nazwa bydgoskiej dzielnicy…