Derdowski jak zwykle: o samotności i agentach

20/01/2012

Wstyd” to kolejna powieść Krzysztofa Derdowskiego, która pokazuje czym jest tak naprawdę samotność.

Już od pierwszej powieści Krzysztofa Derdowskiego – „Znikanie” – na głównym planie była samotność. Bohaterowie jego opowieści są egocentrykami, tworzącymi jak biskup Berkeley czy wieki później Ludwik Wittgenstein własny, oryginalny i jedyny świat. Wcześniej, w „Robalu”, „Chłodzie” i „Nagiej” zawsze tworzył postaci oderwane od świata. Samodzielne, autonomiczne języki. Bohaterka powieści „Naga” była profesorką, tak samo jak bohater „Wstydu”, ale to nie profesja, a samoświadomość, autoerotyzm i auto-język powodowały ich samotność. Bo Derdowski wciąż opowiada historię samotności, podlanej krytyką nierozliczonych czasów socrealizmu (zwanego przez solidarnościowców „komunizmem”) i faktycznej kreacji III RP przez ludzi po czubek sumienia uwikłanych w PRL. Ale opowiada tę historię nie przez pryzmat histerii i rozliczeń historycznych, ale ludzkich dramatów. Czy tak samo dramatyczną postacią byłby amerykański profesor historii XX wieku, jak Krzysztof, bohater „Wstydu”? Pewnie tak, bo w kontekście polowań na czarownice i Anny Chapman zbudowałby podobną narrację.

Krzysztof jest profesorem zgłębiającym brudy literatury socrealistycznej. Samo to, że podobnie jak bohaterka „Nagiej” szczypie elity dzisiejszego mainstreamu, spycha tę powieść do drugiego obiegu. Znając autora, nie dam trzech złotych na to, że nie jest to kolejny zabieg marketingowy. Bo jak pokazuje „Wstyd”, wszystko może się zmienić i tak zwany „główny nurt” mediów popłynie kiedyś w drugą stronę.

Bohater i narrator „Wstydu” jest naukowcem o duszy dziecka. Jednak tak długo bawił się emocjami i uczuciami, że zatracił własne. Oprócz żalu i gniewu nie jest w stanie poczuć nic. Kwintesencją takiej relacji między nim a światem jest ten rozpaczliwy autoerotyzm, który powoduje nie tylko komplikacje życiowe i dramaty kobiet, ale także jest przyczyną (a nie skutkiem!) pustki, która dręczy Krzysztofa. Maria, konkubina bohatera kończy w wariatkowie. Poznajemy ją przez filtr Krzysztofa: jest nieco infantylną feministką, która tak naprawdę rozpaczliwie potrzebuje miłości. A on traktuje ją w kategoriach użytkowych. Femme fatale powieści – Monika – to przeciwieństwo Marii. Wcielony seks i zepsucie, czyli to, co powinno najbardziej interesować Krzysztofa, okazuje się też nudnym ceremoniałem. Chodzi przecież wyłącznie o dojście najkrótszą drogą do celu, nie tracąc przy tym grama energii na zbędne rytuały. Traktowanie relacji między nim a Moniką jako specyficznej prostytucji jest świadectwem relacji w rzeczywistości jednostronnej, jednopodmiotowej.

„Wstyd” nie jest jednak powieścią nawiązującą do „Kompleksu Portnoya”. Przynajmniej nie tylko. Samotność Krzysztofa i jego immanentna niezgodna na świat pozorów, gdzie wartości określa czas, to wciąż zbyt powierzchowny obraz bohatera „Wstydu”. On jest znudzonym kreatorem, który pozwolił, by świat sam wchodził mu do sypialni. Byle niezbyt nachalnie.

Jednak to jest wyłącznie tłem. Głównym tematem powieści jest samotność. Jest to samotność, o której pisali już wszyscy wielcy autorzy, samotność totalna, samotność wpisana w ludzkie jestestwo. Bohater „Wstydu” jest 50-latkiem szukającym rozpaczliwego seksu, ale tak naprawdę szuka tożsamości definiowanej przez relację z Innym. Niech nas jednak nie zmyli ta płaszczyzna, bo powieść zaczyna się od monologu skierowanego do dziecka, które może być synem bohatera. Więc relację należy uznać za nawiązaną. W tym kontekście rozpaczliwa samotność staje się jeszcze bardziej dramatycznym przeżyciem. Próba nawiązania komunikacji jest jedynie próbą przekazania komunikatu. To jednostronne działanie, bez szans powodzenia, spycha bohatera w samotność.

Dokąd tym razem dochodzi bohater powieści Derdowskiego? Jak zwykle, donikąd. Przy takim egocentryzmie nie może dojść nigdzie dalej. Dalej nie ma nic.

„Wstyd” jest kolejną, moim zdaniem nieco słabszą niż „Naga”, powieścią o braku możliwości jakiejkolwiek komunikacji wkraczającej w sferę sacrum. Rozmowy między Marią i Krzysztofem są dramatycznym świadectwem niemożliwości porozumienia w sferze języka, a seks między nim a Moniką – na płaszczyźnie pozajęzykowej. Wszystko inne jest tłem, szumem, który pozwala bohaterowi nazywać, wyodrębniać relacje ważne dla jego rozumienia, definiowania siebie. Czy bohater „Wstydu” potrafił to zrobić? Z próby charakteru wyszedł z tarczą, choć bez satysfakcji. Mógł inaczej?

Derdowskiego warto czytać pasjami. Od początku do końca, bo wszystkie cztery powieści są tą samą historią opowiadaną z innej perspektywy.

No Comments

Comments are closed.