Potulice oskarżają

W 1968 roku żyło jeszcze wielu naocznych świadków tego, co się działo za murami (a faktycznie – wałami) obozu w Potulicach. Niezmordowany Włodzimierz Jastrzębski (tym razem z Tadeuszem Jaszowskim) w książce „Potulice oskarżają” daje dowody niemieckich zbrodni ludobójstwa.  Ta niewielkich rozmiarów książka stanowi potężne oskarżenie. Na raptem stu stronach autorzy pokazali genezę zjawiska, jak to było możliwe i jaki cel przyświecał chorym umysłom tworzącym obóz w Potulicach, pokazali obozową codzienność – z umierającymi z głodu ludźmi. W książce zawarli wiele relacji świadków, Polaków, którzy przeżyli koszmar Potulic. Osobny rozdział zatytułowany „Największa zbrodnia” poświęcony jest setkom dzieci przywiezionych do obozu z Auschwitz. Były to dzieciaki polskie, białoruskie i rosyjskie, które według Niemców rokowały szanse na „zniemczenie”. W Potulicach zajmowały własny barak, odgrodzony od pozostałych dodatkową barierą z drutów kolczastych. Umierały masowo. Dobra, choć siłą rzeczy – skromną objętością – dość powierzchowna książka. Mimo to, dzięki ogromnej wiedzy autorów, pozycja obowiązkowa do rozmowy o Potulicach.

Żywi i martwi o hitlerowskim obozie Potulice

Literatura obozowa to specyficzny gatunek literacki, jeśli można tak go spłycić. Opowiadania z miejsc zagłady, obojętnie niemieckich czy rosyjskich, są zawsze nieco podobne pod względem stylu, fabuły, emocji. Trudno żeby było inaczej. O ile jednak te największe historie, z najbardziej znanymi nazwiskami, są gratką tak dla historyków, jak i krytyków literackich, socjologów, psychologów i całej reszty badaczy naszego nędznego gatunku, to mnie najbardziej interesują takie właśnie relacje jak ta. „Żywi i martwi o hitlerowskim obozie Potulice”, pod redakcją Tadeusza Samselskiego, to prosta, nieociosana i nielakierowana opowieść, w której każde zdanie wbija się pod paznokcie. Główną część książki zajmuje rozdział „Trzy i pół roku za drutami obozu koncentracyjnego w Potulicach. Wspomina Cecylia Samselska”. Trzeba co wrażliwszym na terminologię czytelnikom od razu zasygnalizować, że obóz w Potulicach kilkukrotnie zmieniał swoją nazwę, ale co by o nim nie mówić, na pewno nie był „przesiedleńczym”, chyba że na tamten świat. Relacja pani Cecylii jest porażająca prostotą, ale pozostałe – nieporównywalnie krótsze – relacje również przytłaczają zwyczajnością, brakiem emocji, suchością okrutnych faktów. Danuta Bielaszewska pisze tak: „Najgorzej przeżywaliśmy nieludzkie traktowanie. Gnębiło nas to gorzej niż nieustanny głód”. Wziąłem tę książkę szukając świadectw dotyczących setek dzieci zamordowanych w Potulicach. Tego nie znalazłem, muszę szukać dalej, ale…