Mix niemal doskonały
Przeczytane / 16/02/2019

Są powieści, którym się stawia poważne wymagania, ale są też takie, od których się oczekuje doskonałej rozrywki. Pochodząca z zamierzchłych czasów początku lat 90. powieść „Mesjasz” bydgoskiego autora Tadeusza Oszubskiego jest w tej drugiej kategorii na samym szczycie. „Mesjasz” jest miksem czarnego kryminału w stylu Raymonda Chandlera, powieści grozy, dark fantasy i dobrej sensacji. Prowadzący agencję detektywistyczną weteran Wietnamu Paul Kershner dostaje banalne zlecenie: ma odnaleźć zaginioną przed paroma miesiącami żonę bogatego i rozwiązłego biznesmena. Banalniejsze może być tylko dokumentowanie małżeńskich zdrad. Tylko że to zlecenie szybko przestaje być takie proste, bo już podczas poszukiwań pierwszego człowieka mogącego wnieść cokolwiek do sprawy giną ludzie. Giną w specyficzny sposób: rozszarpani, z wydłubanymi oczami, zawsze w towarzystwie… zabitego syjamskiego kota. Dobre? Potem jest tylko lepiej: strzelaniny, potwory, mroczne podziemia wielkiego miasta, nadprzyrodzone moce, ofiary, romans, seks. A najlepsze, że to wszystko jest napisane takim stylem, który pociąga, hipnotyzuje i nie pozwala odłożyć tej książki na później. Czy można było napisać to lepiej? Pewnie można było. Niedosyt zostawia niewielka objętość tej książki, raptem 150 stron. Można było pójść niektórymi ścieżkami nieco dalej, głębiej. Parę postaci można było narysować wyraźniej, ale to naprawdę jest szukanie dziury w całym, bo „Mesjasza” czyta się DOSKONALE! Trochę…

0
10/10
Starszy, lepszy spleen
Przeczytane / 03/06/2015

Można go kochać, albo nie, ale facet otworzył powieści kryminalnej tylne drzwi. Pokazał brud, dekadencję i rozpacz otulone szalem cynizmu, humoru i mistrzowskich dialogów. Do „Żegnaj, laleczko” Raymonda Chandlera wracam regularnie i nic nie zapowiada, żeby ta fascynacja miała się kiedyś skończyć. Jest jeszcze ktoś, to nie zna Chandlera? Nie jest to pupilek dzisiejszych wydawnictw, to prawda, ale mimo wszystko nie tylko dla wielbicieli kryminałów to postać absolutnie kultowa. Tak, wiem co to słowo znaczy. Chandler jest kimś, kto nie oglądając się na konwenanse, konwencje i standardy stworzył coś, co fascynuje, a niewielu potrafi i chce penetrować. Mówię o pisarzach, bo czytelnicy to chłoną niczym Marlow whisky. Takt, językowa wirtuozeria, warsztatowa doskonałość, finezja i zbyt dosadne, choć dzięki temu prawdziwe rozczarowanie światem sprawiają, że stawiam Chandlera na półce z arcydziełami XX-wiecznej literatury. Nie żartuję, to jest proza, która więcej opowiada o pierwszej połowie ubiegłego wieku niż może się wydawać. Znam tylko dwóch pisarzy z tej ligi, których mogę otworzyć gdziekolwiek i znajdę „cytat masakrę”. Zakład? Otwieram! Próbowałem krzyczeć, zupełnie bez celu. Oddech tłukł mi się w gardle i nie mógł się wydostać. Indianin rzucił mnie na bok, a kiedy upadłem, wziął mnie w nożyce. Potem w beczkę. Jego ręce przesunęły…

0
5/10
Nie ma się z czego śmiać
Przeczytane / 10/05/2015

„Wszystko czerwone” było pierwszą i chyba jedyną książką Joanny Chmielewskiej, po którą sięgnąłem i sięgnę w przyszłości. Nazwisko-gigant, jasne, ale zupełnie nie z mojej bajki. Teraz nawet wiem dlaczego. Gatunkowo „Wszystko czerwone” jest komedio-kryminałem. Bardzo lubię kryminały, bardzo lubię pastisze kryminałów (w klimatach Bukowskiego chociażby), ale komedia to coś, co toleruję jedynie na scenie. Żeby tutaj było coś mocnego, wyrazistego… Dobrze, bohaterowie są w miarę wyraziści, ale tak szczerze, co zostaje z tej powieści oprócz dialogów w których bierze udział detektyw Muldgaard? Jego wypowiedzi są naprawdę zapadające w pamięć, jak ta: – Kogo zewłoka pani życzy sobie tu? – spytał bardzo uprzejmie i równie stanowczo, na nowo otwierając swój notes. – Ucho moje słyszało. Jakiego zewłoka pragnę wiedzieć. Bez zwłoki. Zewłoka bez zwłoki – potwórzył z pewnym trudem i wyraźnym upodobaniem, najwidoczniej delektując się bogactwem subtelności polskiego języka. Może to wszystko jest zabawne, może ciekawe, ale zupełnie nie dla mnie. Niestety. Minąłem się z poczuciem humoru Chmielewskiej niczym nasi politycy z potrzebami narodu.

0
6/10
Afrykańskie obrzędy w centrum Anglii
Przeczytane / 05/05/2015

To moja pierwsza randka z Mo Hayder. Niestety, średnio udana. „Ritual” mnie zmęczył. To po prostu średnio napisana mało błyskotliwa historia. Piszę to z żalem, bo patrząc na zdjęcie autorki spodziewałem się dłuższego romansu 😉 Rzecz się dzieje w Bristolu. Policyjni nurkowie znajdują ludzką dłoń. Zaczyna się szukanie reszty ciała. I tak powoli jesteśmy wprowadzani w najpaskudniejszy świat brytyjskiej metropolii: gejowskiej i małoletniej prostytucji, narkomanii, a co najgorsze (choć i najciekawsze) afrykańskim wierzeniom części emigrantów z Czarnego Lądu. Obcinanie dłoni itp, to jedno, a porządna psychodeliczna wyprawa do inna rzecz. Literatura jest pełna przepięknych opisów takich podróży. Tutaj autorka miała wszystko: powód, bohaterkę, magiczno-afrykańskie tło i mało spenetrowany przez literaturę środek – ibogainę. I co zrobiła? Napisała chyba najgorszy opis narkotycznych przeżyć w historii. „Ritual” jest napisany bardzo gęsto, jeśli wiesz o czym mówię. To nie jest wada, świetnie to robią np. skandynawscy pisarze, ale w przypadku Hayder taka konwencja strasznie męczy. Autorka prowadzi nas za rękę, nie daje przyjemności zgadywania, przyjemności mylenia się. Najgorszą wadą „Ritual” są mimo wszystko dialogi. Tak drewnianych dialogów nie czytałem chyba od lat. Żeby nie być gołosłownym: ’Tell me, what do you see when you look into the faces of those girls? Those prostitutes…

0
7/10
Coben jak makaron
Przeczytane / 26/04/2015

Wciąż ta sama opowieść, ale wciąż tak przyjemnie jest dać się porwać Cobenowi w podróż po uczuciach, błędach przeszłości, dylematach etycznych i moralnych. „The Woods” Harlana Cobena nie jest częścią serii o Myronie Bolitarze, którą ostatnio tak łapczywie chłonąłem. Ta powieść jest samodzielną historią, ale… Czy jest jakaś poważniejsza różnica między Bolitarem a prokuratorem Paulem Copelandem? Czy jest różnica między Esperanzą a Muse? Trochę rozumiem Cobena. Nie zmienia się zawodników, którzy wygrywają mecz. Jednak czytelnik mógłby się trochę czuć oszukany: bohaterowie są znani, opowieść pan Coben już opowiedział na kilkanaście sposobów, ba – nawet niektóre dialogi wydają się cytatami z innych jego książek. Zastanawiałem się nad tym już podczas przerw w lekturze. Czy można mieć żal do BB Kinga, że nie widział świata poza bluesem? Czy to nie za przewidywalność tak lubimy Woody Allena? Jak zwykle, o wszystkim w tej opowieści decydują mroki przeszłości. Prokurator Paul Copeland prowadzi sprawę przeciwko dwóm chłopakom z bogatych domów, którzy zgwałcili młodziutką prostytutkę. Domaga się dla nich bezwzględnego więzienia. Ojcowie robią wszystko, żeby nie zniszczyć chłopcom życia. Grzebią w przeszłości Paula. I znajdują historię sprzed dwudziestu lat. Czworo nastolatków podczas letniego obozu idzie do lasu. Nie wraca nikt. Policja znajduje ciała dwojga z nich….

Dla urozmaicenia: golf
Przeczytane / 17/04/2015

Już prawie kończę moją długą podróż z Harlanem Cobenem. Prawie. Tym razem w ciągu dwóch wieczorów (i nocy…) połknąłem „Back Spin”. Było warto. Smakowało przyzwoicie, miało zaskakujące nuty, niestrawności nie zanotowano. „Back Spin” to część cyklu o Myronie Bolitarze. Dość nietypowa. Zwróciłeś uwagę, że piszę tak chyba przy każdej książce Cobena? Nieważne. Co więc różni tę powieść od pozostałych części cyklu? Tak naprawdę tylko dwie rzeczy. Tłem jest US OPEN, największy chyba turniej golfowy na świecie. Bolitear kompletnie nie zna się na tym sporcie, ale zarówno on, jak i czytelnicy, już w połowie powieści będą w miarę obeznani z zasadami golfa. Poza tym Myron musi sobie tym razem poradzić bez pomocy Wina, który zdecydowanie odmawia udziału w poszukiwaniach porwanego chłopca. Chad jest synem państwa Coldren – światowej sławy golfistki i aspirującego od wielu lat do czołówki golfisty. Tym co łączy Jacka Coldrena z Winem jest jego matka, z którą nie kontaktuje się od czasów wczesnej młodości. Nie zdradzę więcej, ale pierwszy raz mamy okazję pogrzebać trochę w przeszłości tajemniczego Wina. Polecam nie tylko fanom Cobena, ale wszystkim tym, którzy lubią się zatracić w dobrym, zupełnie nieprzewidywalnym kryminale. Osobiście nigdy, przy żadnej powieści Cobena nie udało mi się przewidzieć zakończenia. Tym…

Spóźniony debiut Bolitara
Przeczytane / 16/04/2015

Znowu Coben. Wiem, jestem nudny, ale zauroczyłem się. Już tylko kilka pozycji mi zostało. „Fade Away” to mimo wszystko jedna z ciekawszych części sagi do Myronie Bolitarze, jeśli to kogoś pocieszy. Tym razem Myron dostaje propozycję nie do odrzucenia od starego znajomego, trenera jednej z wiodących drużyn NBA. Ma podpisać kontrakt w miejsce kontuzjowanego Grega Downinga. Pamiętacie, tego samego, z którym przed ponad dziesięciu laty rywalizowali o miano najzdolniejszego koszykarza młodego pokolenia. Tyle tylko, że w noc przedślubną Grega, Myron przespał się z jego narzeczoną. A od razu potem na parkiecie doznał tak koszmarnej kontuzji kolana, że nie tylko o karierze w NBA, ale w ogóle o grze w koszykówkę musiał zapomnieć. Po latach rehabilitacji co prawda gra czasem amatorsko, ale… Oczywiście okazuje się, że Greg – w trakcie sprawy rozwodowej – wcale nie ma kontuzji, tylko zaginął i Myron ma go odnaleźć. Przy okazji wejdzie parę razy na parkiet. Poza tym: jak zwykle. Dużo emocji, dobrych i złych, niejednoznaczni bohaterowie, niejednoznaczne wydarzenia, błyskotliwe dialogi i porywające (przynajmniej mnie) kulisy najpiękniejszej ligi koszykówki na świecie. Zwróćcie uwagę na postać TC – czarnoskórego, wytatułowanego i skandalizującego na każdym kroku  geniusza pamiętającego ile zawdzięcza koszykówce, bez której byłby kolejnym bezrobotnym Murzynem. Niczego…

Efekt motyla
Przeczytane / 09/04/2015

„The Final Detail” Harlana Cobena jest znowu opowieścią o tym samym: o wydarzeniu sprzed lat, które reżyseruje dzisiejsze dramaty. I znowu jest opowieścią znakomitą. Myron Bolitar po śmierci Brendy i rozstaniu z Jessicą ucieka z miasta. Zostawia firmę w rękach świeżej wspólniczki, Esperanzy i na kilka tygodni zaszywa się na małej karaibskiej wyspie z atrakcyjną i równie pokiereszowaną przez życie dziennikarką. Nikt nie wie, co się z nim dzieje. Kiedy niespodziewanie odnajduje go Win, Myron już wie, że czekają go kłopoty. Nie wie tylko, jak duże. Okazuje się, że Esperanza jest aresztowana. Została oskarżona o morderstwo ich klienta, bejsbolistę Clu Haida, przyjaciela Myrona. W ich biurze policja znajduje broń, krew ofiary jest w firmowym samochodzie, a w domu Clu znaleziono włosy łonowe Esperanzy. Trudno nie wierzyć w jej winę. Myron jest jednak przekonany, że to bardzo skomplikowana i dobrze przygotowana próba wrobienia jego wspólniczki. A może wcale nie o nią chodzi? Trudno pisać o tej powieści nie zdradzając fabuły. A zdradzić cokolwiek więcej, to zbrodnia na lekturze.

Przeszłość dopada każdego
Przeczytane / 06/04/2015

Wiecie jak to jest u Cobena? Jak mamy przed sobą koszmarne zbrodnie, a do wyboru bezwzględnych gangsterów, skorumpowanych polityków-mafiozów, zranionego męża i niepozorną staruszkę, to kto będzie sprawcą? Oczywiście: staruszka. Już tylko za to można lubić Cobena. „One False Move” jest częścią cyklu o Myronie Bolitarze, który razem z Winem uwielbia pakować się w tarapaty i przy okazji rozwiązywać zagadki kryminalne. W tej powieści Myron – skuszony obietnicą kontraktu – podejmuje się zapewnić bezpieczeństwo błyskotliwej koszykarki, czarnoskórej Brendy. Rzecz jasna dziewczyna jest przepiękna, wrażliwa, tajemnicza i inteligentna. Resztę można sobie dopowiedzieć, choć jak to u Cobena – wszystko jest podane w taktowny i elegancki sposób. Jest jednak coś, co odróżnia tę powieść od innych książek Cobena. Oczywiście to wciąż jest soczysty kryminał, wciąż cieszymy oko rewelacyjnymi dialogami, czasem nieco przerysowaną akcją. W „One False Move” jest jednak coś wyjątkowego. Nie mówię o samym zakończeniu, choć brak solidnego happy endu to mimo wszystko zaskoczenie. W tej powieści jest po prostu smutek. Myron zawsze był trochę naiwny, wrażliwy, ale tym razem jest zwyczajnie – jak mawiał pewien bydgoski fotograf – rozmontowany. Sypie mu się relacja z Esperanzą – przyjaciółką i współpracowniczką, której przestała wystarczać rola pracownika, związek z Jessicą jest na krawędzi…

Gdzie jest Hollywood?
Przeczytane / 25/03/2015

Znowu Coben, znowu zachwyty. „Darkest Fear” – w Polsce wyszło jako „Najczarniejszy strach” – to powieść, która jest gotowym scenariuszem do hitowego filmu z szansami na Oskara. A to dlatego, że obok niezbędnych akcesoriów amerykańskiego hiciora, czyli strzelanin, porwań, agentów FBI, bijatyk, romansów i błyskotliwych dialogów, jest też tzw. głębia i przesłanie. „Darkest Fear” jest częścią cyklu o niespełnionym koszykarzu, szefie sportowej agencji menadżerskiej Myronie Bolitarze, który mimowolnie, po godzinach rozwiązuje zagadki pozostające poza zasięgiem intelektualnym speców z FBI. Pomaga mu w tym niesmacznie bogaty kolega Win i koleżanka z pracy. Do tego parę wyrazistych bohaterów z drugiej strony – tych „złych” i tych ze „special agent” przed nazwiskiem i mamy do obsadzenia wszystkie kinowe gwiazdeczki 🙂 Tym razem firma Bolitara jest w tarapatach, ojciec dostał zawału, a do naszego bohatera dobija się koleżanka sprzed lat. Koleżanka, która rzuciła go dla wspólnego kolegi – dzisiejszej gwiazdy NBA. Koleżanka, co trzeba koniecznie dodać, dzień przed ślubem z kolegą postanowiła po raz ostatni sprawdzić co traci i skończyła wieczór w łóżku Myrona. Teraz przychodzi do niego po prośbie: jej syn jest śmiertelnie chory, może go uratować jedynie przeszczep szpiku. Jedyny dawca, który jest akceptowalny przez organizm chłopca zniknął. Myron musi go odnaleźć….