Co można zrobić językiem?
Polecane przez autora / 18/10/2023

Profesor Ida Kurcz była dla mnie od zawsze jednym z raptem kilku naukowców, którzy naprawdę rozumieli do czego służy język. Jej prace imponowały mi dystansem zarówno do „fundamentalnych twierdzeń” językoznawców i psychologów, jak też do nowinek, którymi zachłystywali się niektórzy badacze. Profesor Kurcz umiała też zgrabnie, z olbrzymią werwą łączyć aparaty terminologiczne wielu dziedzin, które tak naprawdę badają to samo zjawisko, tyle tylko, że pod innymi kątami. To nie jest tak, że istnieje wyłącznie język, jakby chcieli niektórzy. Nie jest też tak, że język jest jedynie grą konwencji. Prawda leży gdzieś pomiędzy, albo w ogóle gdzie indziej. Język służy zarówno do komunikacji, także z samym sobą i z Absolutem, jak i do mniej czy bardziej udolnej reprezentacji świata pozajęzykowego, bo przecież jego negowanie to w rzeczywistości jedynie igraszka intelektualna co bardziej wyzywająco inteligentnych badaczy. Ale jak dokładnie działa język? I dlaczego działa? O tym wszystkim w bardzo prosty sposób wykłada pani profesor w książce „Psychologia języka i komunikacji”. Mamy tutaj pięknie przejrzystą strukturę wykładu, który nie pomija ani historii, ani stanu obecnego. Prof. Kurcz nie była badaczem oderwanym od rzeczywistości i aktualnego stanu badań, nadążała, a czasem wyprzedzała dużo młodszych naukowców. Profesor Kurcz nie bała się odważnych pytań, nawet jeśli…

Martwe dusze. Za cara Mikołaja i dzisiaj

Cziczikow pojawia się w naszym życiu znikąd i donikąd odchodzi. Wpada niezapowiedziany, staje się w mig autorytetem, duszą towarzystwa, wodzirejem, a potem w coraz gęstszym smrodzie niejasnych motywacji i całkiem brudnych interesów próbuje uciec wgłąb sceny, tyle że im niżej finalnie trzyma głowę, tym wyżej tyłek wystawia? Mikołaj Gogol to niejednoznaczna postać. To nie jest spiżowy Dostojewski czy Tołstoj, a ?Martwe dusze? to nie jest ?Zbrodnia i kara?. Za to, w jaki sposób Gogol opisał ówczesną Matuszkę Rosję nie zebrał oklasków. Wręcz przeciwnie. Pierwszy tom wywołał taki odzew, że autor naprawdę musiał obawiać się już nie tylko o swoją karierę, ale i o ważniejsze sprawy. Oskarżenia o zdradę narodu w czasach cara Mikołaja I, który wsławił się zesłaniem ?dekabrystów? na Sybir, musiały powodować poważny niepokój. W drugim tomie Gogol chciał chyba złagodzić wydźwięk pierwszego, ale chyba już nigdy nie dowiemy się, czy mu się to udało. Do dzisiaj zachowały się jedynie fragmenty. ?Martwe dusze? naprawdę głęboko wchodzą w pamięć i serce. Tak plastycznie malowanych postaci, do tego mówiących żywym, oryginalnym językiem wiele w historii literatury nie było. Tutaj każdy pojawiający się człowiek jest wyjątkowy. Któż nie znał takiego Cziczikowa, który pojawił się jak królik z kapelusza, z cudownie prostym pomysłem…

Bukowski, tyle że z zakończeniem 

Kto nie lubił przy piwku czy winku poczytać Bukowskiego? Proza pijacka ma doskonałe wzorce, jest lubiana i szanowana przez krytyków, ale przede wszystkim – doskonale się ją czyta. Grzegorz Kozera w „Białym Kafce” do pewnego momentu idzie tymi właśnie ścieżkami, tyle tylko, że nie zatrzymuje się jak inni. Idzie dalej. Pokazuje więcej.  Dwie rzeczy udawały mi się w życiu naprawdę: zdobywanie kobiet i chlanie. Od jednego i drugiego byłem i jestem uzależniony, jego i drugie robiłem nałogowo – dwa pierwsze zdania dla tych, którzy chcą sobie na szybko wyrobić zdanie. I faktycznie: dalej już nie musicie czytać, żeby wiedzieć o czym jest ta książka. Ale mimo wszystko zachęcam, bo ta podróż naprawdę wciąga. Wydawca napisał na okładce, że jest to ?gorzka i ironiczna opowieść o alkoholowym uzależnieniu zdegradowanego dziennikarza?. To prawda, ale nie cała prawda, bo alkohol jest tylko i aż towarzyszem czegoś znacznie mocniejszego – potrzeby akceptacji, miłości i wyjątkowej, nienachalnej erudycji naszego bohatera.  Od kiedy młody redaktor trafił do akademika, gdzie Ania nauczyła go po męsku pić gorzałę i jeszcze paru innych ciekawych rzeczy, do upadku i próby rekonstrukcji świata zdarzyło się mnóstwo. Zdarzyły się kobiety, awantury, pogrzeby i przejmująca do trzewi tęsknota za miłością – jedyną miłością,…

Labirynt narodów i państw. Kim był Nietzsche?

Jedna z dłużej przeze mnie czytanych książek. Prawie rok, z doskoku, po kilka-kilkanaście stron czytana rzecz nie dlatego, że nudna czy męcząca, po prostu nie przywykłem do tak skrupulatnej pracy badawczej jaką wykonał Miłosz Sosnowski. „Badania nad rodowodem i tożsamością narodową Fryderyka Nietzschego w świetle źródeł literackich, biograficznych i genealogicznych” już samym tytułem mogą przytłoczyć. I faktycznie trochę tak jest. Autor tej rozprawy doktorskiej w istocie szukając prawdziwej tożsamości Fryderyka Nietzschego zszedł do głębokich mroków historii. Skąd ten upór? Dwudziestowieczne źródła – jedno mówiące o zdecydowanym, bo przecież deklarowanym!, polskim pochodzeniu i drugie o jednoznacznie niemieckich, rasowych korzeniach filozofa – były przesiąknięte ideologią, a nie pociągiem do wiedzy. To wszystko musiał nadrobić Sosnowski sam. I zrobił to w brawurowym stylu odnajdując szesnastowieczne dokumenty zawierające nazwę miejscowości Niczk (Nyczk) i równie stare – najstarsze odnalezione zapisy nazwisk Niczki/Nyczky z 1521 roku. Czy dzisiaj ma dla nas jakiekolwiek znaczenie, jakiej narodowości tak naprawdę był Nietzsche? Czy to nie jest trochę fanaberia pasjonata historii? Jeśli nawet, to jest podana w przepysznym stylu. A moim zdaniem postać bez wątpienia jednego z najważniejszych filozofów dwudziestego wieku zasługuje na wciąż świeże odkrywanie, odczytywanie, rekonstruowanie. Jego stosunek do Niemców, do Polaków, do Francuzów – wszystko to sprawia,…

Irak z pierwszej ręki

Czuję pewien dyskomfort.  Mimo wszystko jest to specyficzna sytuacja pisać o książce kogoś takiego jak Witek. Napiszę w superlatywach: obrazi się, bo jak niewielu jest czuły na punkcie wiarygodności słowa pisanego. Uwypuklę moim zdaniem słabości książki: też się obrazi, bo kto jak kto, ale ja powinienem docenić tę pozycję na polskim rynku wydawniczym. Nie mam wyjścia. Muszę napisać od serca. „Allah Akbar. Wojna i pokój i Iraku” Witolda Repetowicza to na dzisiaj najbardziej aktualna, najlepiej napisana, pokazująca najszersze tło opowieść o sytuacji w Iraku. To bezdyskusyjnie pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chciałby zorientować się w tamtejszych – przyznajmy: niełatwych do zrozumienia dla Europejczyka – realiach politycznych, narodowościowych, religijnych i wszystkich innych. Czym jest „Allah Akbar”? No właśnie… Tutaj zaczynają się moim zdaniem rysy, bo Witold chciał zrobić książkę wszystkomającą, a tak się nie da. Jeśli miałbym pokusić się o gatunkową specyfikację, to powiedziałbym, że jest to rozprawa popularno-naukowa na temat najnowszej historii Iraku z elementami reportażu. Albo odwrotnie. Przyznam się szczerze, choć naprawdę jestem głęboko zainteresowany irackimi realiami, to szczegółowe analizy podziałów szyickich, kurdyjskich i innych odłamów ugrupowań na scenie politycznej chwilami mnie nużyły. Na szczęście dałem radę, bo już za chwilę dostawałem kawał „soczystego” reportażu, ale potem – znów…

Nowoczesne SF trzyma się mocno

Ponura, apokaliptyczna opowieść o miłości, niespełnieniu i walce. Brawurowy debiut (sprzed kilku lat) Amerykanina, który może przewrócić literacką scenę do góry nogami. Akcję „Jutro, jutro i znów jutro” Thomas Sweterlitsch umieścił w swoim rodzinnym mieście, Pittsburghu, w przyszłości – relatywnie niedalekiej. Dokładnie dziesięć lat po ataku terrorystycznym bombą, która zabrała prawie wszystkich mieszkańców do historii. Dominic Blaxton jest jednym z nielicznych ocaleńców. Jego ciężarna żona nie miała tyle szczęścia. Podzieliła los większości mieszkańców. Sweterlitsch (nie do zapamiętania jest to nazwisko, a szkoda – bo warto!) zbudował misterny świat. Dominic spędza większość czasu w Mieście – cyfrowo odbudowanym Pittsburghu. Na podstawie wszystkich dostępnych danych – z monitoringu miejskiego, prywatnego, kamer w samochodach, logowań w telefonii wszelakiej i sieciach wifi – zrekonstruowano ostatnie chwile ginącego miasta. Dzięki temu Dominic może się spotykać z żoną, rozmawiać z nią – sztuczna inteligencja w czasach powieści jest naprawdę potężnie rozwinięta. Akcja toczy się więc na dwóch poziomach: wirtualnym i realnym, ale obie płaszczyzny nie konkurują ze sobą jak to zwykle się odbywa u debiutantów, tutaj dualizm jest całkowicie uzasadniony konstrukcją fabuły. Dominic ma bowiem poważne perypetie w obu światach. W tle mamy wszystko to, co dzisiaj kochają czytelnicy: krwistych bohaterów na każdym planie, wartką akcję,…

Igłą między oczy!

Z koperty wypadła książka. Nie znałem człowieka, myślałem chwilę, że to fejk. Krzysztof Koziołek. „Nie pozwól mi umrzeć”. Nie spojrzałem na załączony list, nie czytałem obwoluty. Jak pies Pawłowa zabrałem do domu przeczytałem pierwszych kilka stron zanim nalałem sobie wina i rozsiadłem się wygodnie. Napisałem do autora następnego dnia krótki mail zaczynający się mniej więcej w ten sposób: „Nie Pana szlag trafi! Zabrał mi Pan cały wieczór i na pewno się na tym nie skończy!”. Teoretycznie koncept na sukces tej powieści jest banalnie prosty: chwytliwy, kontrowersyjny temat, nieco przerysowani bohaterowie, wartka akcja, telegraficzny język i Top Ten w księgarniach. Czyli mamy kwestię szczepień, ludzkie dramaty, zdesperowanych poszukiwaczy Prawdy i Dobra, strzelaniny, trochę golizny, teorię spiskową. Banalnie proste? Tylko w teorii. W praktyce nie jest ze mną tak łatwo. Połknąłem całego Cobena, Larssona, całą Gerritsen i tabuny pomniejszych zdobywców Top Ten. Temat szczepień znam na wylot. Żadna ściema nie przejdzie – i powiem szczerze, „Nie pozwól mi umrzeć” niesamowicie pozytywnie mnie zaskoczyło. Jak to w polskich wydawnictwach, jest parę literówek. Jak to u polskiego autora: jest momentami pójście na skróty (nazwiska bohaterów!). Ale nie zmienia to faktu, że Koziołek trafia na listę moich ulubionych autorów, a ta powieść na regał z…

Reportaż doskonały

Dokładnie jak w tytule: „Nadciąga noc” Antoniego Shadida to reportaż doskonały. Definicja gatunku. Nic dziwnego, że dostał Pulitzera. Powinien dostać Nobla. Anthony Shadid jest amerykańskim dziennikarzem pochodzenia libańskiego. Doskonale osadzony w języku arabskim i kulturze islamu obserwował na miejscu ostatnie dni przed amerykańską inwazją na imperium Saddama Husajna, okupację Iraku i pierwsze rebelie. „Nadciąga noc” kończy się epilogiem z dnia wyborów w 2005 roku. To nie jest reportaż jaki dzisiaj króluje w mediach i na księgarskich regałach. To coś wyjątkowego. Na ponad 500 stronach znajdziemy wszystko, co jest najważniejsze w tym gatunku: emocje, fakty, ducha tamtego czasu i miejsca. Shadid nie idzie na łatwą pokusę przedstawiania własnych emocji, jest jak najdalej od oceniania i tanich komentarzy. Pokazuje świat takim, jakim go widzą ludzie wokół. Koszmar terroru Saddama i beznadzieja okupacji, wszechobecny strach i rozpacz. Wszystko jest ghamid – niejasne. Bagdad który pamięta czasy świetności musi znowu stawić czoła wyzwaniu. Amerykańskiej inwazji Irakijczycy przyglądali się z zaciekawieniem, wielu pokładało w niej olbrzymie nadzieje. Rozumieli, że po krwawym stłumieniu kurdyjskich powstań tylko ktoś z zewnątrz może ich uwolnić od tyrana mordującego własny naród setkami i tysiącami. Elitarne wojsko Saddama nawet nie broniło Bagdadu – rozpierzchło się w kilka godzin. Pierwsze dni i…

Kalifat terroru

Jakim cudem banda świrów z nożami w zębach była w stanie stworzyć i prowadzić kilka lat twór, który – oprócz waluty i może uznania międzynarodowego – spełniał wszystkie przesłanki, by nazywać go państwem? Nienawidzony nie tylko przez państwa niesunnickie, przez potęgi światowe i wszystkich sąsiadów, ale i przez organizacje takie jak Al-Kaida, Hamas, Hezbollah, rozrastał się, zbudował struktury, był jak nowotwór. Był, albo i wciąż jest: mimo porażek w wojnie naziemnej, wciąż ma karnych żołnierzy na całym świecie. Oni czekają na sygnał, by mordować. Samuel Laurent miał doskonałych informatorów: byłych członków Państwa Islamskiego, nie bojowników, ale ludzi decyzyjnych, którzy albo uciekli przerażeni tym co robią, albo aktywnych islamistów, którzy mówili mu tyle, ile mogli. Bo wbrew pozorom Daesh bardzo zależy na opinii międzynarodowej. Opinii ludzi, którzy oferują raj. Albo piekło. „Kalifat terroru” nie jest łatwą książką, bo to nie jest reportaż, tylko próba usystematyzowania wiedzy na temat struktury Państwa Islamskiego. Próba odpowiedzi na pytanie, jakim cudem Al-Baghdadi doprowadził swój obłędny plan do takich rozmiarów. Mówiąc językiem Laurenta: „proklamowany 27 czerwca 2014 roku kalifat przypomina potwornego noworodka spragnionego ludzkiego mięsa”, ale ten demon ma także prawie perfekcyjną organizację. Wiele w Państwie Islamskim może budzić nasz wstręt, jednak zarządzanie finansami publicznymi jest…

Brudne motywacje słusznej wojny

Polityka na najwyższym szczeblu nigdy nie jest jednoznaczna. Doprowadzenie do upadku zbrodniczego reżimu Saddama Husajna to z całą pewnością dobry uczynek. Masowe mordy Kurdów i szyitów, używanie broni chemicznej i biologicznej – to się skończyło. I dobrze. Problem, albo może raczej – ogromnie interesująca sprawa – w tym, dlaczego tak naprawdę Amerykanie, Brytyjczycy, Polacy i Australijczycy zdecydowali się na inwazję. Druga kwestia, na ile powstanie Państwa Islamskiego było możliwe dzięki świetnie wyszkolonym dowódcom reżimu Husajna, którzy uniknęli odpowiedzialności i wrócili na arenę jeszcze silniejsi. O tym kiedy indziej można podyskutować, a o pierwszej kwestii traktuje świetna książka Erica Laurenta „Wojna w Iraku. Ukryte motywy konfliktu”, która ukazała się na rynku na kilka miesięcy przed inwazją. Autor, francuski dziennikarz, zaczyna swą opowieść od… II Wojny Światowej. Jego zdaniem trudno będzie zrozumieć motywy konfliktu bez zrozumienia amerykańskiego punktu widzenia, którego symbolami są według niego firmy Ford i General Motors. Oba koncerny przed wojną i w jej trakcie produkowały pod swoimi szyldami broń zarówno dla Hitlera, jak i dla Amerykanów. Mało tego, po wojnie obie firmy zażądały (skutecznie!) od rządu amerykańskiego odszkodowań za straty poniesione w ich zakładach w krajach Osi z powodu alianckich bombardowań. Laurent chce w ten sposób przekonać nas, że…