104 nuty w pogrzebowym marszu Mauthausen

Historia mówiona to ciekawy projekt, w którym opowiadają świadkowie. „Ocaleni z Mauthausen” jest zbiorem wypowiedzi, krótszych lub dłuższych opowieści stu czterech więźniów obozu Mauthausen, którzy przetrwali piekło.  Wszystkie książki na temat obozów koncentracyjnych można było dotychczas podzielić na dwa rodzaje: albo były to prace naukowe badaczy bazujących na dokumentach historycznych i wspomnieniach świadków, albo autobiograficzne relacje byłych więźniów. Obie te formy prawie zawsze próbowały dotrzeć do obiektywnej prawdy na temat tego, co się wówczas wydarzyło. „Ocaleni z Mauthausen” jest czymś zupełnie innym. Tutaj nie chodzi o żaden obiektywizm, bo niby w jaki sposób obiektywnie zmierzyć i opisać rozpacz, niewyobrażalne cierpienie milionów ludzi? To niemożliwe. Można natomiast zbliżyć się do lawy bólu czytając tak zróżnicowane pod każdym względem relacje świadków, którym dobry Bóg pozwolił przeżyć, także po to, żeby złożyli świadectwo. Są tu ludzie prości, niewykształceni robotnicy i profesorowie, są wierzący i niewierzący. Profesor Jerzy Kochanowski pisząc o tej książce zanotował: „Wyjątkowo plastyczny, działający na wyobraźnię obraz, pokazuje niezwykłe zróżnicowanie obozowego świata. Mimo że z pewnością nie jest to lektura łatwa, to jednocześnie pasjonująca, od której trudno się oderwać”. Ma rację. Na pewno nie jest to książka, od której bym polecał zacząć poznawanie obozów koncentracyjnych, ale z pewnością jest to książka,…

Dachau

Książki pisane przez byłych więźniów obozów koncentracyjnych czasem – nie zawsze – mają jedną olbrzymią wadę: ich autorom wydaje się, że przez fakt bycia w środku piekła, mają jego najlepszy ogląd. Tak nie jest. Więźniowie, którzy później poświęcili mnóstwo czasu i energii na zgłębianie źródeł, dokumentów które udało się uchronić przed zaginięciem lub zniszczeniem, mają dużo szersze spojrzenie. Tak właśnie zrobił Teodor Musioł w książce „Dachau 1933-1945”. Opisać najstarszy i najdłużej działający obóz koncentracyjny to poważne zadanie. Blisko połowę objętości tej książki stanowią przypisy, bibliografia i aneksy – dokumenty źródłowe. To ogromnie bogata kopalnia wiedzy i mapa drogowa dla poszukiwaczy kolejnych odkryć. Co ciekawe, tradycyjnie już najkrótszy rozdział traktuje o doświadczeniach medycznych prowadzonych na więźniach.  

Mauthausen, Gusen, zagłada

Kolejna opowieść więźnia, któremu udało się przeżyć obóz. Tym razem był to obóz Mauthausen, a właściwie jego pobliska filia w Gusen. Stanisław Dobosiewicz – nauczyciel, pisarz – trafił tam z Dachau. Miał dużo szczęścia, przeżył.  „Mauthausen/Gusen. Obóz zagłady” jest najlepiej moim zdaniem napisaną książką na temat tego obozu. Autor nie opierał się wyłącznie na własnej pamięci, ale odrobił lekcję obiektywnego badacza – przekopał wiele źródeł, dzięki czemu jego opowieść staje się czymś dużo więcej niż tylko (czy aż!) pogłębionymi wspomnieniami. Na uwagę zasługuje sam układ książki. W dwunastu rozdziałach autor konkretnie omawia poszczególne zagadnienia składające się na koszmarną całość: od kwestii technicznych zbudowania i utrzymania obozu, przez strukturę władzy formalnej i nieformalnej, metody doprowadzania do zagłady więźniów i ostatni etap wyzwolenia obozu. Dla mnie oczywiście najciekawszy był – najkrótszy! – rozdział poświęcony eksperymentom pseudomedycznym. Dobre, mocne, konkretne.

Stutthof z przymrużeniem oka

Obóz koncentracyjny oczami więźnia, który… traktuje okropieństwa wokół niczym ponury żart? Pierwszy raz czytałem coś takiego i powiem szczerze: to lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć mechanizmy rządzące w obozach koncentracyjnych. „Las bogów” naprawdę daje zupełnie inne spojrzenie.  Balis Srouga był litewskim profesorem, humanistą. Litwini kolaborowali z Niemcami, ale w pewnym momencie postawili się Hitlerowi, a w rewanżu kilkuset intelektualistów zostało dla przykładu wysłanych do obozu koncentracyjnego Stutthof. Wśród nich był nasz profesor. Jego opis obozowego życia mocno odstaje od tego, co znałem dotychczas. Nie ma tutaj dramatycznej martyrologii, jest… ironia, sarkazm, żart. Naprawdę. Obozowy świat był dla teatrologa, poety i prozaika czymś tak nierealnym, jak głód i wszechobecna śmierć. O kunszcie profesora świadczy to, że umiał po wojnie opisać to w taki sposób. „Nie bądź osłem, czemu się szarpiesz? Jeśli będziesz tak robić, tygodnia nie wyżyjesz. Nie zwracaj uwagi na klątwy, w obozie klną wszyscy. Tu trzeba umieć kląć – inaczej krzyżyk. Klątwa potrzebna jest tutaj do życia, jak chleb i powietrze. Spójrz tylko, jak ja pracuję. Kręcę się i tyle. I nikt mnie jeszcze dzisiaj nie sklął”.

Profesor nauk medycznych w pasiaku

Stanisław Sterkowicz – późniejszy profesor nauk medycznych – trafił do jednego z najcięższych obozów koncentracyjnych. W Neuengamme prowadzono brutalne eksperymenty medyczne dotyczące leczenia i zapobiegania gruźlicy, odtruwania skażonej wody pitnej i przeprowadzania transplantacji kości.  Profesor Sterkowicz opisał własne doświadczenia z obozu w książce „Obóz koncentracyjny Neuengamme”, a rok później (2006) wydał także książkę „Kobiecy obóz koncentracyjny Ravensbruck”. Obie książeczki są niewielkich rozmiarów i mają – według założeń autora i wydawcy – pełnić rolę wstępu do tematu dla osób, które dopiero zaczynają poznawać koszmar nazistowskich obozów śmierci. Obie książki zbudowane są według tego samego schematu. Najpierw autor omawia organizację opieki medycznej w obozach koncentracyjnych, jej umiejscowienie w drabince organizacyjnej SS i całego aparatu nazistowskiego państwa. Później poznajemy – dość oględnie, niestety – zbrodnicze eksperymenty medyczne prowadzone w obozach. A w ostatnich częściach obu książek autor przedstawia sylwetki „lekarzy oprawców”. Nie są to pozycje naukowe – ale sam autor nazywa je popularnonaukowymi. Moim zdaniem to najgorsze co mógł wybrać. Mając osobiste doświadczenia mógł napisać sążniste wspomnienia, nasycone uwagą skierowaną na kwestie opieki medycznej, skoro był w tej materii ekspertem i pracował w rewirze. Mógł też – jako profesor nauk medycznych – napisać rozprawę naukową z pogranicza historii i medycyny. Wybrał środek. Szkoda.

Profesor nadaje z obozu

Profesor Krzysztof Dunin-Wąsowicz był jednym z najważniejszych polskich historyków. Spędził w pierwszym obozie koncentracyjnym położonym na polskiej ziemi na tyle dużo czasu, że po wojnie napisał książkę zatytułowaną po prostu „Stutthof”.  To sztandarowa pozycja dotycząca tego obozu. Miała kilka wydań, każde w olbrzymim nakładzie. I dobrze. Bo nie często mamy do czynienia z zawodowcem, historykiem, który przeżył obóz koncentracyjny. Niemcy polską inteligencję – a do niej zaliczali oczywiście naukowców-humanistów – chcieli wymordować już w pierwszych miesiącach wojny. Tak było przynajmniej na północy kraju, który wówczas nazywał się Okręg Gdańsk – Prusy Zachodnie. Opis życia codziennego, organizacji obozu w wykonaniu prof. Dunina-Wąsowicza niewiele różni się od innych tego typu opisów. Jest oczywiście bardzo ułożony, logiczny, metodyczny, ale cóż tu można nowego odkryć? Nowością jest cały rozdział poświęcony na opis ruchu oporu w obozie. Choćby dla tego jednego rozdziału warto tę książkę uważnie przestudiować.

Cudem przeżył, barwnie opisał – Stutthof od środka

„Żywi niechaj mówią” Wacława Zdrodowskiego to wyjątkowa pozycja w literaturze obozowej. „Opowieść o Stutthofie jest relacją zbeletryzowaną. Literacka forma, nie gubiąc nic z autentyzmu i dokumentalnej wartości, wydaje mi się ciekawszym niż reportaż sposobem zaznajomienia czytelników – zwłaszcza młodego pokolenia – z martyrologią ofiar hitleryzmu” – tłumaczy autor. I ma chyba rację.  Czytałem tę książkę przed wieloma laty. Zapomniałem o tym kompletnie, dopiero teraz czytając ją ponownie przypominałem sobie konkretne postaci, wydarzenia, klimat. Bo Zdrodowski naprawdę potrafił doskonale oddać klimat tej histerycznej ewakuacji obozu, pracy ponad siły, pewności śmierci, smrodu obozowego szpitala, piekła kobiecych baraków (z potajemnie zważonym ciałem zamordowanej Żydówki, matki dwojga dzieci, która ważyła 19 kilogramów). To jest naprawdę przejmujące świadectwo.

Niemieccy lekarze na ławie oskarżonych

„Nieludzka medycyna” dwóch niemieckich lekarzy to pozycja obowiązkowa, a właściwie wystarczająca, żeby zapoznać się u źródła z tym, co robili nazistowscy lekarze. To w dużej mierze dosłowne zeznania lekarzy przed sędziami w Norymberdze. Mocny, bardzo mocny materiał, w efekcie którego część sprawców w kitlach została powieszona, a część skazana na długie lata więzienia.  Książka jest potężnym zbiorem faktów, dowodów, nazwisk, dat i wydarzeń. Trudno przeczytać to jednym ciągiem i nie zwariować, trzeba dawkować, bo takiej porcji makabry nie da się przyjąć bezboleśnie. Autorzy opisują – słowami sprawców – doświadczenia nad niskim ciśnieniem, oziębianiem, piciem wody morskiej, szczepionkami, przeszczepami kości, iperytem i wiele innych rzeczy, niegodnych nie tylko miana lekarza, ale po prostu – człowieka. Ileż krzywdy kryje się pod tymi czasem kompletnie suchymi statystykami, zeznaniami. Szkoda, że książka jest – o ile się nie mylę! – niewznawiana od wielu lat. W porównaniu do gniotów w stylu „Lekarzy Hitlera” to jest inna liga. Z czasów, kiedy fakty mówiły więcej niż ich interpretatorzy.

Zapisy terroru – mówią świadkowie

Przygotowana przez Instytut Pileckiego seria „Zapisy terroru” to po prostu świadectwa osób, które przeżyły wojnę. Tom siódmy zawiera relacje ofiar zbrodniczej medycyny z Auschwitz-Birkenau.  Książka zawiera ponad trzydzieści relacji pogrupowanych w trzy bloki: „Rewir – losy chorych”, „Więźniowie funkcyjni w szpitalach” i „Pseudomedyczne eksperymenty”. To porcja naprawdę potężnej, wstrząsającej nawet dzisiaj – po kilkudziesięciu latach – prawdy na temat kondycji człowieka lat 40. XX wieku. Tak jak relacja Mieczysława Kiety: Na parterze, obok histologii, była kuchnia pożywek – tam przygotowywano dla bakteriologii pożywki celem stworzenia kultury bakterii. Wiele pożywek było [tam] przed dłuższy czas, np. agar-agar, żelatyna i inne, których sobie już nie przypominam. „Najciekawsza” była pożywka zastosowana przez Webera pod koniec maja lub czerwca, był to tzw. Menschenbouillon. Kilkakrotnie SS-mani Weber, Fugger i Zabel – tzn. ci, którzy prawie zawsze byli przy tego typu czynnościach – przewozili motocyklem lub czasem samochodem Webera w wiadrach świeże mięso. Byliśmy przekonani, że to jest mięso końskie, ewentualnie wołowe, w ogóle zwierzęce. Z tego mięsa w autoklawach gotowany był rosół, który następnie filtrowano przez papierowe filtry do olbrzymich, 10-, 15-litrowych kolb. Mięso według rozkazów SS-manów miało być wyrzucane, zdarzały się jednak wypadki, że było jedzone przez więźniów pracujących przy autoklawach – aż do…

Potulice oskarżają

W 1968 roku żyło jeszcze wielu naocznych świadków tego, co się działo za murami (a faktycznie – wałami) obozu w Potulicach. Niezmordowany Włodzimierz Jastrzębski (tym razem z Tadeuszem Jaszowskim) w książce „Potulice oskarżają” daje dowody niemieckich zbrodni ludobójstwa.  Ta niewielkich rozmiarów książka stanowi potężne oskarżenie. Na raptem stu stronach autorzy pokazali genezę zjawiska, jak to było możliwe i jaki cel przyświecał chorym umysłom tworzącym obóz w Potulicach, pokazali obozową codzienność – z umierającymi z głodu ludźmi. W książce zawarli wiele relacji świadków, Polaków, którzy przeżyli koszmar Potulic. Osobny rozdział zatytułowany „Największa zbrodnia” poświęcony jest setkom dzieci przywiezionych do obozu z Auschwitz. Były to dzieciaki polskie, białoruskie i rosyjskie, które według Niemców rokowały szanse na „zniemczenie”. W Potulicach zajmowały własny barak, odgrodzony od pozostałych dodatkową barierą z drutów kolczastych. Umierały masowo. Dobra, choć siłą rzeczy – skromną objętością – dość powierzchowna książka. Mimo to, dzięki ogromnej wiedzy autorów, pozycja obowiązkowa do rozmowy o Potulicach.