Kolejne noce w Bostonie

16/07/2014

Dwie noce. Tyle czasu spędziłem z „Vanish”. To już kolejna powieść Tess Gerritsen, która staje się dla mnie numerem jeden w kategorii przyjemnego pożeracza czasu.

vanish„Vanish” wyszedł po polsku jako „Autopsja”, co jest moim skromnym zdaniem koszmarnym nieporozumieniem i niesmacznym spłaszczeniem tematu. Vanish to po angielsku znikać. Ale nie tylko: w matematyce vanish oznacza stać się zerem. W powieści oba te znaczenia nabierają sensu. W świecie nielegalnych imigrantek z Europy Wschodniej, które wbrew swojej woli są zmuszane do prostytucji w USA, vanish oznacza, że po przekroczeniu granicy z Meksykiem dziewczyny (i dziewczynki) po prostu rozpływają się, znikają. Nie mają nazwisk, dokumentów, nie figurują w żadnych rejestrach. Są tylko ciałami do dowolnego wykorzystania, włącznie z brutalnymi morderstwami. Ich życie zostaje sprowadzone do matematycznego zera, choć w powieści jest mowa o około 50 tysiącach takich dziewczyn wykorzystywanych w seksualnym niewolnictwie w całych Stanach.

Powieść zaczyna się jak zwykle u Gerritsen od mocnego uderzenia. W kostnicy, przed autopsją, dr Maura Isles słyszy jakiś dźwięk dobiegający z zamkniętego worka. Okazuje się, że przywieziony osiem godzin wcześniej trup pięknej, nieznanej dziewczyny wyłowionej z oceanu… wcale nie jest trupem. Dziewczyna otwiera oczy. Dla mediów to hit, szpital jest otoczony przez kamery i dziennikarzy. Dziewczyna – jak się później dowiemy ma na imię Olena – cudem unika kolejnej śmierci. Fałszywy ochroniarz próbuje ją zastrzelić na szpitalnym łóżku. Olena zabiera mu broń i strzela. Na miejscu jest będąca tuż przed porodem detektyw Jane Rizzoli.

Sprawą interesują się już wszyscy. Oprócz bostońskiej policji, o informacje i prowadzenie sprawy walczą FBI, wywiad i parę innych amerykańskich służb.

Gerritsen jest niesamowita. Jej sposób pisania – prosty, sugestywny, bardzo kobiecy – mnie urzeka. „Vanish” sprawia, że czytelnik nie potrafi się od tej opowieści oderwać, a jeśli to zrobi, to i tak wciąż w myślach jest w Bostonie…

No Comments

Comments are closed.