Niemiecka jesień. Zapomniany gatunek, zapomniane tragedie

14/02/2012

Jesień 1946 roku była dla Niemców tragicznym okresem. Dla wszystkich Niemców. Rozpoznawalni naziści tracili życie w procesach, szeregowi hitlerowcy dostawali pokutę. Wszyscy cierpieli potworny głód, ziąb i złość. Głównie na samych hitlerowców, ale też na okupantów, którzy zbyt przeciągali – zdaniem niektórych – odbudowę Niemiec.

Stig Dagerman był szwedzkim dziennikarzem, który przyjechał w drugiej połowie 46 roku do Niemiec, żeby napisać cykl reportaży. Dla młodszych czytelników informacja, że jest to najbardziej arystokratyczny gatunek dziennikarski jaki kiedykolwiek stworzyły media drukowane. Dzisiaj niestety w zaniku.

Dagerman snuje swoją opowieść o niemieckiej jesieni 46 w sposób idealny. Bez żadnych tez, założeń, wytycznych – po prostu, przyjechał do kraju bestialskich zwierząt, które zgotowały całemu światu kilka lat piekła, z piecami krematoryjnymi włącznie. Mimo to przyjechał do kraju, w którym zobaczył to, co tam z pewnością naprawdę było. Zwykłych ludzi. Głodnych, zmarzniętych ludzi. Szlachetnych antyhitlerowców, którzy musieli się ukrywać ze swoimi poglądami, którzy – jak mówi jeden z bohaterów – żyli dwanaście lat z jedną nogą w obozie koncentracyjnym, ale też sukinsynów, którzy trzy, cztery lata wcześniej wieszali w pobliskim lesie dezerterujących dzieciaków z Volkssturmu. Znając ludzką naturę, można uwierzyć, że tym ostatnim żyło się w okupowanych Niemczech nieco lepiej, niż bohaterom. Zwykle tak bywa.

Poczucie winy było wśród Niemców duże, ale trudno było spodziewać się narodu masowo sypiącego głowy popiołem. Nie było czasu i możliwości. Główni sprawcy niemieckiego szaleństwa byli już martwi. Zostali żywi, którzy bardzo chcieli tacy pozostać możliwie jak najdłużej. To co przeżywali okupowani Polacy – tym razem pod względem ekonomicznym, życiowym, dotknęło Niemców. Trudno jest nam, Polakom, wzbudzić w sobie współczucie, kiedy mamy w pamięci dzieci walczące na warszawskich ulicach w sierpniu 44. Kiedy Dagerman pisze o zbombardowanym, zburzonym kwartale Hamburga, chciałoby się zaprosić go właśnie wtedy do Warszawy. „Kolejka jadąca z normalną prędkością przemierza to rozległe pustkowie w ciągu kwadransa i przez ten czas ani ja, ani mój milczący cicerone nie dostrzegliśmy przez okno żywej duszy w niegdyś najgęściej zaludnionej części Hamburga. Wagony są przepełnione, jak we wszystkich niemieckich pociągach, ale nikt poza nami nie patrzy przez okno i nie ogląda najbardziej może przerażającego obszaru ruin w Europie”. Patrząc na ruiny Warszawy 45, chciałoby się zaprosić tam szwedzkiego reportera…

Niemcy, głodne, upokorzone, sponiewierane. Niemieckie dziewczyny, wyzywająco umalowane na kolanach pijanych amerykańskich żołnierzy. Przerażeni ludzie mieszkający z piwnicach, brodzący w kilkunastocentymetrowej wodzie i kradnący ziemniaki okolicznym rolnikom. Wybory w okupowanej przez aliantów części Niemiec. Sądy dla dzieciaków, którzy przysięgali wierność Wodzowi.

Jak dobrze, że tego reportażu nie zrobił wówczas nikt z Polski. Teraz, po kilkudziesięciu latach można spojrzeć na niemiecką jesień 46 z większym dystansem.

No Comments

Comments are closed.