Uwielbiam Bukowskiego od kiedy przeczytałem pierwsze zdanie jakiejś jego powieści, to była chyba „Szmira”, dawno dawno temu. Bukowski jest jak „Dzień świra” – najpierw wydaje ci się, że to komedia, a chwilę później widzisz podszyty nerwowym śmiechem ciężki dramat o ludzkiej kondycji. Taki jest Charles Bukowski i taki jest zbiór opowiadań „Na południe od nigdzie. Zapiski żywcem pogrzebanego”. Jak wszystkie opowieści Bukowskiego, także i w tych mamy ciągłą mieszankę rozpaczliwego picia, histerycznego seksu, bezsensownej przemocy. Ale to tylko kurtyna, za nią jest skryty człowiek, którego świat żywcem pogrzebał. Człowiek, który nie tyle nie umie, co nie ma najmniejszej ochoty respektować reguł rządzących społecznością. Szuka Absolutu mając świadomość, że go nie znajdzie. Więc pije, wdaje się w bójki, szuka ukojenia w seksie. Następnego wieczoru siedziałem w barze między kobietą z jakąś szmatą na głowie a kobietą bez szmaty na głowie. Był to bar jak inne, nudny, niedoskonały, przesiąknięty rozpaczą i okrucieństwem, gówniany, biedny, a w męskim kiblu śmierdziało tak, że chciało się rzygać, i nie można się tam było wysrać, a co najwyżej wysikać, z trudem powstrzymując wymioty, odwracając głowę, szukając światła, modląc się, by żołądek wytrzymał jeszcze jeden wieczór. Siedziałem tam jakieś trzy godziny, pijąc i stawiając drinki tej bez…