Arystokratka ducha w piwnicznym schronie

21/10/2012

Sabina Sebyłowa miała we wrześniu 1939 roku 39 lat. Od urodzenia – z małą przerwą na ulicę Wilczą, gdzie ja mieszkałem przez krótki czas prawie sto lat później – była związana z jedną i tą samą kamienicą przy ulicy Brzeskiej. Praga była całym jej światem, nie licząc krótkich wakacyjnych wypadów do letniskowego domku za miastem. Przed wojną zajmowała się domem – starymi rodzicami, młodziutkim synem i robiącym niesamowitą karierę bardzo utalentowanym poetycko mężem. A we wrześniu zaczęło się piekło.

Mąż, Władysław jako oficer wziął udział w kampanii wrześniowej. Po wielu miesiącach ciszy, do pani Sabiny dotarły trzy listy z Ostaszkowa. A potem cisza. W „Notatkach z prawobrzeżnej Warszawy” autorka do końca się łudzi, że mąż wróci do domu razem z polską armią, która wraz z sowietami wypędziła Niemców z Pragi. Pamiętnik Sebyłowej ukazał się w 1983 roku – trzy lata po jej śmierci. Wydawca, cenzorzy – wszystko to z pewnością wpłynęło na ostateczną zawartość „Notatek”. Stąd nie ma za bardzo mowy o Katyniu, raptem w paru słowach odnotowane jest zdziwienie sowieckich żołnierzy, że są już w Warszawie, bo przecież trzy tygodnie stali bezczynnie parę kilometrów dalej, kiedy wykrwawiało się Powstanie.

Ale to smaczki dla niektórych. Sednem „Notatek” jest zwykłe życie niezwykle uzdolnionej, bardzo wykształconej pani w średnim wieku, która zamiast opery, książek, filharmonii i teatru zmaga się z nalotami, łapankami, głodem i zimnej praskiej piwnicy, która udaje schron, choć tak naprawdę przed niczym nie chroni. Pani Sabina jest na tle koszmarów okupacji, publicznych egzekucji i totalnego terroru postacią zupełnie z innej planety. Z uwagą śledzi piwniczne plotki, język polskich dzieci bawiących się na podwórku w „łapankę”, kłamstwa oficjalnej polskojęzycznej prasy okupacyjnej, modę, a nawet zachowania pań nie najcięższych obyczajów, które równie ochoczo przystają na amory faszystów, co chwilę później sowietów. Kiedy chce znaleźć w sobie siłę na przeżycie, recytuje po cichu z pamięci klasykę polskiej poezji.

Są jeszcze tacy ludzie?

Pani Sabina Sebyłowa umarła w 1980 roku. Nie doczekała się rehabilitacji męża, którego – jako obciążającego katyńskie sumienie – skazano po wojnie na zapomnienie. Nie doczekała wolnej Polski. Czy żyje jeszcze jej syn, który z takim zacięciem jako nastolatek obserwował z dachu kamienicy walczącą Warszawę? Na ich podwórku powstańcy byli jeden dzień. Bez broni, bez pomysłu na walkę, bez sensu. Sami lokatorzy mieli do nich żal, że narażają nie tylko siebie, ale i mieszkańców. Maciej codziennie patrzył, jak walczą także i jego rówieśnicy.

Pięć lat okupacji oczami arystokratki ducha. Wiele bym dał, żeby przeczytać dzisiaj nowe wydanie opracowane na podstawie tekstu źródłowego, bo niestety edycja ze stanu wojennego zbytnio pachnie cenzorskimi rękami. Tym niemniej jest to bardzo istotny ślad. Takie ślady należy pielęgnować.

Na zaostrzenie apetytu parę zdań:

12 września 1939:

Dziś nie wolno pocałować własnego dziecka, pogładzić. To mogłoby załamać. Ręka wyciągnięta tkliwym gestem zastyga w półruchu. Kogo prosić? Jakimi słowami? Jak go uchronić przed grozą wojny? Muszę go strzec sama. Strzec – pusty dźwięk. Władysław na nie znanej wojnie, w odległym, cudzym świecie.

Wojna – kondensacja samotności.

24 kwietnia 1942:
Pierwsza platforma i pierwszy przedział wozu motorowego przeznaczone są dla Niemców: „Nur fur Deutsche”. Konduktor zwraca się do kobiety jadącej w niemieckim przedziale: „Proszę za bilet!” Volksdeutschka się zaperza: „Jak pan śmie! Do mnie się mówi: „Bite!” Nie zrażony tym konduktor, stary warszawski tramwajarz, patrzy na nią urągliwie znad szkieł okularów i odpowiada rozwlekle: „Będzie i bite, będzie…”

Jeżdżenie tramwajem poza ustawiczną obawą przed łapanką, tłoczeniem się niczym w prasie, obrzydza w niemałym stopniu obecna damska moda. Kobiety noszą krótkie, wolno na kark puszczone włosy i chodzą z gołą głową. Przy ciasnym staniu jednych obok drugich, z unieruchomionymi nieledwie przez ścisk rękami, cudze włosy, nie zawsze czyste, dotykają ust pasażerów. Brrr!

13 listopada 1942:
Maciej uczy się „Reduty Ordona”:

… Bo dzieło zniszczenia
W dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia;

– powiedział Mickiewicz. Nie wierzę. Dzieło tworzenia, dzieło niszczenia. Jakieś wspólne, odkrywcze sprawy polepszą świat. Jeżeliby – już nie za mego życia. Nie mam na co liczyć.

9 stycznia 1944:
Nie przypuszczałam, że podczas antyludzkiej, chociaż przez ludzi prowadzonej, wojny, przeżyję tak wzruszający wieczór.
Bywam na ściśle zamkniętych spotkaniach, gdzie się czyta lub ktoś mówi wiersze zakazane. Muszą się nie zatracić ludzkie kategorie wyrażania tego, co ludzkie. Jakżeby żyć tylko w nieludzkich?

W nadzwyczaj kulturalnym i gościnnym domu Józiów Sosnowskich Krzysztof Baczyński czytał swoje wiersze. Była i pani Baczyńska, matka poety.
Baczyński jest piękny. Pięknością, jaka się zawsze kojarzy ze smutkiem, przeczuciem dramatu. To jest wcielenie herosa. Inne słowo się nie nadaje. Herosa współczesnego, samotnego, choć nie osamotnionego.

Mówiliśmy o sprawach literacko-politycznych. Oczekiwaliśmy na jego wiersze. przeczytał kilka. Także „List z obozu”. I serce wytrzymało. Moje. Nie mogę mówić.

No Comments

Comments are closed.