Nie mi oceniać zielone serca

05/03/2015

Dzisiaj mówi się o nich „arbuzy”. Z wierzchu zieloni, w środku czerwoni. Wtedy też tak było. Mimo wszystko jestem jak najdalszy od odejmowania chłopskim partyzantom zasług, czy podważania ich patriotyzmu. Rozumieli go inaczej, niż bliżsi mojemu sercu AKowcy, ale kto ma niby patent do decydowania, czyj patriotyzm jest partiotyczniejszy? A wtedy trzeba było decydować i za tymi decyzjami nierzadko szły kule. Trudno mi było czytać wspomnienia „Polem-lasem” Mieczysława Młudzika „Szczytniaka” bez emocji, bardzo różnych.

polem-lasem-mieczyslaw-m_25847„Szczytniak” we wrześniu 39′ był dwudziestolatkiem. Na ochotnika rwał się do walki z Niemcami. Za dużo nie powojował. Po upadku niepodległej Rzeczpospolitej wstąpił do ZWZ, ale szybko odkrył, że podobnie do niego myślący patrioci mają zielone barwy. W Batalionach Chłopskich walczył do „wyzwolenia”, jak nazywa czasy po zimie 44/45, na terenie kielecczyzny. Znał i cenił „Ponurego”, choć najwyżej cenił wartości przywódcze „Nurta”, który był dłuższy czas jego przełożonym podczas kompletnie nieudanego marszu ku powstańczej Warszawie 2 Dywizji AK. Po wojnie radził sobie doskonale, podobnie jak jego koledzy z oddziału. W największym skrócie tak można przedstawić wojenne losy „Szczytniaka”. Na tle tamtych czasów i tamtego regionu – dość powszechne. Dużo ciekawsze są wspomnienia Młudzika, jako chłopskiego bojownika nie tylko o wolną, ale i „lepszą” Polskę.

Swoje rozstanie z ZWZ „Szczytniak” opisuje tak:

Stosunki ludowców z ZWZ zaczęły się coraz bardziej psuć i gmatwać, i to nie tylko na naszym terenie. Ludowcy eliminowani byli ze stanowisk dowódczych ZWZ jako osoby niepożądane, wnoszące do wojska politykę. Zamykano im możliwość organizacyjnego działania. We wsi, w warstwie chłopskiej, coraz bardziej świadomej swych celów – chciano widzieć nadal wyłącznie szarą, bierną masę rekrucką.

Wtedy „Szczytniaka” zafascynował radykalizm Batalionów Chłopskich:

W sytuacji, kiedy część wsi nie angażowała się jeszcze czynnie w walkę o odzyskanie niepodległości, część zaś poprzestawała na głoszeniu hasła walki o Polskę w ogóle – organizatorzy BCh wysuwali hasła bardziej określone: Polski sprawiedliwości społecznej, Polski reformy rolnej i uspołecznienia wielkiego przemysłu, w której chłop i robotnik uzyskają pełnię należnych im praw. Polski Ludowej oczyszczonej z obszarników i sanacji.

Jednoczenie oddziałów Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich z początku 1944 roku przypominało wędrówkę po polu minowym. Jak przyznaje „Szczytniak”:

Niektóre oddziały BCh przeciągały w nieskończoność wstąpienie do AK. Inne, wcześniej wcielone, utrzymywały nadal swoją niezależność.

Polityka jest ciekawym zagadnieniem dla nas, czytelników mądrzejszych o kilkadziesiąt lat badań historycznych. Dla nich najważniejsze było przeżyć. I obok walki, strachu, głodu, chorób i tym podobnym towarzyszom partyzanckich losów, „Szczytniak” opisuje też zabawne epizody, które dużo mówią o mentalności również Niemców. Jedną z takich anegdot autor poświęca zastępcy szefa kieleckiego gestapo, który wziął sporą łapówkę (20 tysięcy złotych) za uwolnienie dwóch więźniów. Problem w tym, że z aresztu uciekło kilka osób i następnego dnia cała reszta została wywieziona do Auschwitz. Niemiec nie mógł więc wywiązać się z umowy. Co zrobił?

Po kilku dniach przyjechał do Bolmina po cywilnemu (…) Przepraszając, że w sprawie zwolnienia aresztowanych nie może już, niestety, nic pomóc, zwrócił pieniądze; zapłacil także za kiełbasę i gęsi, otrzymane w czasie pertraktacji.

Kiedy Rosjanie przeszli Wisłę, a w stolicy wybuchło Powstanie, wszyscy partyzanci niezależnie od poglądów na przyszłą Polskę chcieli pomóc Warszawie. W skład 2. Dywizji AK weszli także partyzanci Batalionów Chłopskich. Przedzieranie się polskiego wojska w liczbie paru tysięcy nie było łatwe. Mimo wszystko panował nastrój wolności. Niemcy długo nie przeszkadzali maszerującym oddziałom. Kiedy jednak było już wiadomo, że Rosjanie się zatrzymali, Niemcy cofnęli swoje wojska. Partyzanci myśleli o Warszawie, ale musieli też myśleć o własnym losie. Kogo winili chłopscy żołnierze?

Dlaczego Anglicy nie wspomagają Powstania dostatecznymi zrzutami broni i amunicji, nie zrzucą jakiejś brygady spadochronowej z odpowiednim wyposażeniem? Dlaczego latają tu aż z Brindisi, nie korzystając z lądowisk radzieckich; czyżby nie mogli dogadać się z Rosjanami w sprawie wspólnej, szybkiej i skutecznej pomocy?

– pytał naiwnie, ale chyba szczerze „Szczytniak”. Wreszcie dowództwo daje rozkaz odwołania marszu na Warszawę. Nie wszyscy chcą się zgodzić z argumentami, ale przeważa karność i cała dywizja się cofa. Pod naporem Niemców część zostaje odesłana do cywila, w lasach zostają tylko „etatowe” oddziały. Żal, duma, rozgoryczenie – wszystko to podsyca konflikty między oddziałami.

Mówią nam też, że kreislandwirt jędrzejowski polecił wójtom wszystkie pokwitowania, wystawione przez NSZ za zarekwirowany żywiec i produkty, zaliczać jako odstawiony Niemcom kontyngent. Takie jawne konszachty i dowody współpracy w głowie się nie mieszczą…

To jednak znów polityka. Nie jest jednak tak, że większa część wspomnień „Szczytniaka” dotyczy polityki, jest wręcz przeciwnie, to po prostu jest mój „konik”. Młudzik pisze przede wszystkim o bezwzględności czasów, w których przyszło mu żyć i służyć krajowi. O głodzie, wszach, braku wody, amunicji, a czasem nawet tego co najważniejsze: nadziei. W kilku opowieściach powtarza się motyw kogoś, kto zginął, bo zaspał. Zmęczenie było tak potworne, że wystarczyła minuta nieuwagi i zapadało się w drzemkę. Jeśli przemarsz był po zmierzchu, z Niemcami albo co gorsza „własowcami” za plecami, partyzant już nie był w stanie dołączyć do oddziału. Wpadał w ręce pogoni albo ginął we śnie. Pod koniec okupacji, ostatnie miesiące, to było piekło. Niemcy i „własowcy” ściągnęli w kielecczyznę ogromne siły. Partyzanci walczyli do upadłego.

Nie opada z nas jeszcze napięcie, nie dopuszcza do świadomości faktu zmęczenia. Zresztą, już samo zaprzestanie ognia jest wypoczynkiem (…) Wszystko skoncentrowane, zwarte w jednym pragnieniu: Wytrwać. Przetrwać. Przeżyć (…) Jesteśmy rzeczywiście jak stado wilków, wymykające się myśliwym z uporczywej nagonki; stado, które się nie da rozerwać i rozproszyć, a przy tym kąsa potwornie, na śmierć.

Po wojnie chłopscy partyzanci – w odróżnieniu od AKowców – z radością witali nową rzeczywistość. „Szczytniak” jeszcze w latach osiemdziesiątych pisze tak:

Mieliśmy swój czas ogniowej próby patriotyzmu i odwagi – czas Wielkiej Przygody. Kto z tej ogniowej próby wyszedł zwycięsko – może chodzić z podniesioną głową. Spełniliśmy obowiązek wobec ojczyzny, walcząc o jej wyzwolenie. Po wyzwoleniu żyliśmy i pracowaliśmy odpowiednio do przygotowania, sił, możliwości. Cóż można mieć sobie do wyrzucenia, jeśli żyło się zgodnie z sumieniem?

Chciałoby się wspomnieć tu „Lalka”, ale… Może ten cytat wystarcza?

No Comments

Comments are closed.