Przemek Ślizgacz

05/02/2015

„Na granicy zmysłów” to książka, po której już nigdy nie spojrzysz na świat tak samo. Fenomenalnie napisany reportaż – tak zachęca okładka książki Przemka Kossakowskiego. Tak – Przemka. A ja, choć miło mi się słucha bajdurzenia Przemka, z ogromną przyjemnością przeczytałbym prawdziwy reportaż napisany przez Przemysława. Bo to co przeczytałem teraz wygląda raczej na naprawdę atrakcyjny monolog do wysłuchania przy paru piwach. Swój urok ma, nie przeczę, ale…

kossakowski_500pxKossakowski robi dla jakiejś kompletnie mi nieznanej telewizji TTV cykl reportaży o różnego rodzaju uzdrowicielach w Polsce i krajach ościennych. Książka miała być tym, czego nie dało się pokazać w ruchomym obrazku. Spodziewałem się, że będzie to opowieść o jakiejś „lekarskiej Atlantydzie”, o zapomnianych prawdach i obrzędach, może o ich skuteczności, a na pewno o gęstej mgle tajemnicy, która spowija medycynę niekonwencjonalną, cokolwiek to może znaczyć. Skoro facet poznał uzdrowicieli, syberyjskich szamanów, szeptunki – to chciałbym też poznać ten świat. A Przemek mi opowiada tylko o sobie, co mogłoby być fascynujące, gdyby wchodził w jakąś głębszą relację ze światem. A nie wchodzi. Stąd najciekawsze historie są poukrywane gdzieś w tle. Gdyby Przemek zostawił na chwilę błazeńską czapeczkę w przedpokoju i na serio posłuchał co mu opowiadają ludzie, rozejrzał się wokół bez tego infantylnego uśmieszku, mógłby napisać reportaż roku, może nawet dekady. Oczywiście biorąc pod uwagę, że dzisiaj już prawie nikt nie umie lub nie ma czasu na pisanie reportaży. Szkoda swoją drogą, że tak piękny gatunek dziennikarski jest w stanie agonii, ale to temat na inny wpis.

No Comments

Comments are closed.