American way of justice
Przeczytane / 25/12/2018

Od wielu lat mam totalną szajbę na literaturę faktu o niemieckich zbrodniach w czasie wojny. Od Lebensborn przez Powstanie do obozów. Okazuje się, że mają świetnych naśladowców, świadomych swoich korzeni. To co się stało w Guantanamo to była zbrodnia przeciwko ludzkości. Amerykanie są bezpośrednio odpowiedzialni za to, co się działo w Kandaharze i potem na Kubie z ludźmi takimi jak Murat Kurnaz. Turecki Niemiec urodzony u naszych zachodnich sąsiadów przed dwudziestką zaczął zadawać pytania o swoją wiarę. Co to znaczy być muzułmaninem? Nie znał arabskiego, nie do końca rozumiał modlitwy. Zdecydował się wyjechać na dwa miesiące do Pakistanu, do szkoły, żeby nauczyć się islamu. Jego pech, że samoloty uderzyły w World Trade Center. Jego pech, że brat kolegi powiedział coś dwuznacznego policji. Został zatrzymany w Pakistanie i stał się numerem. Najpierw w Kandaharze, gdzie poznał elektrowstrząsy, wielogodzinne wieszanie za ramiona i waterboarding. Potem w Guantanamo, gdzie mógł zrobić wszystko oprócz zejścia z tego świata. Był bezlitośnie bity, głodował, cierpiał mróz i skwar, tracił przytomność z braku powietrza. Więźniom były amputowane kończyny, byli bici na śmierć, torturom nie było końca. Wytrwał pięć długich lat. Przeżył. Wyszedł stamtąd. – Czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś? – słyszę głos mężczyzny o nazwisku Gail Holford….

Opowieść o rozpaczliwej miłości
Przeczytane / 16/12/2018

„The tattooist of Auschwitz” australijskiej autorki Heather Morris zgarnęła mnóstwo prestiżowych nagród. Całkowicie słusznie. Opowieść o obozowym życiu Lale Sokolova i miłości, która pozwoliła przetrwać piekło zasługuje na nagrody. A przede wszystkim zasługuje na uważną lekturę i częste przypominanie sobie w chwilach złości na świat. Nasze problemy widziane z odpowiedniej perspektywy znikają w oka mgnieniu… Lale był słowackim Żydem. Po wkroczeniu Niemców nie było tam wiadomo, z czym się to wiąże. Młody, dwudziestokilkuletni, bardzo elegancki młodzieniec miał przed sobą karierę i cały świat. Zdecydował się samodzielnie zgłosić na wezwanie Niemców. Trafił do Auschwitz. Z uwagi na znajomość kilku języków, dość szybko został tatuażystą – to on tatuował numery nowoprzybyłym do obozu więźniom. To on wytatuował numer dziewczynie, która mimo okoliczności ukradła mu serce. Gita była także Żydówką. Oboje byli skazani na pewną śmierć, bez żadnej nadziei – a jednak Lale obiecał, że przeżyją ten koszmar i założą rodzinę. Miłość w cieniu krematoryjnych kominów nie miała prawa się udać. Lale robił wszystko, kupował jedzenie za biżuterię i waluty kradzione w Kanadzie, umiejętnie schodził z drogi tym, którzy mogli bez żadnego powodu go zastrzelić. Udało się. Doczekali wyzwolenia. Odnaleźli się tuż po wojnie. Pobrali się. Nie jest to książka o wartości historycznej…

Plama na honorze wolnego świata
Przeczytane / 28/12/2017

Paperclip – tak Amerykanie nazwali supertajny projekt, który zakładał zapewnienie bezpieczeństwa nie tylko nazistowskim naukowcom, ale też niektórym zwykłym mordercom w mundurach, o ile ci drudzy zechcieli świadczyć swoje usługi dla CIA. Wiele lat zajęło amerykańskiemu społeczeństwo najpierw uświadomienie sobie, że tuż obok może spokojnie mieszkać faszystowski zbrodniarz, a jeszcze więcej czasu pochłonęło doprowadzenie niektórych z nich przed oblicze sądu. Ostatni z nich stanął przed amerykańską sprawiedliwością w 2014 roku. Został osądzony, ale zmarł spokojnie w starości na amerykańskiej ziemi. „Sąsiedzi naziści. Jak Ameryka stała się bezpiecznym schronieniem dla ludzi Hitlera” Erica Lichtblau’a to opowieść o kilku faszystach i kilku ich łowcach. Opowieść o dążeniu do sprawiedliwości wbrew całemu światu, który wydawał się tolerować fakt, że największe sukcesy technologiczne powojennych Stanów Zjednoczonych były dziełem ludzi mających mniej lub bardziej wprost krew słowiańskich i żydowskich niewolników na rękach. Wśród tych, którzy dzięki rządowi USA i/lub szefostwu CIA mogli liczyć nie tylko na bezpieczeństwo, ale też na godne życie byli nie tylko naukowcy pracujący nad rakietami V1 i oficerowie na usługach amerykańskiego wywiadu, ale i lekarze. Jednym z nich był Hubertus Stronghold, który proces w Norymberdze obserwował ze swojego nowego, przytulnego domu w San Antonio. To był proces, w którym o jego…

Byliśmy Murzynami Europy?

Bardzo lubię Svena Lindqvista. Lubię to jak pisze i o czym pisze. „Wytępić całe to bydło” tylko zwiększyło moją fascynację szwedzkim dziennikarzem nie stroniącym od literatury pięknej.  Ta książka jest czymś wyjątkowym. Jest to esej historyczno-filozoficzny, dziennik z podróży, reportaż. Lindqvist znów szuka zła, genezy, warunków, sensu zła w najczystszej postaci. Dwiema osiami jest „Jądro ciemności” i afrykańska rzeź tubylców oraz poźniejszy amok ludobójstwa we wschodniej Europie podbitej przez hordy Niemców. Lindqvist twierdzi, że to odcinki dokładni tej samej opowieści. I ja mu uwierzyłem. Kiedy wynaleziono broń palną ładowaną od tyłu i gwintowane lufy, Europejczycy, spadkobiercy Arystotelesa i Tomasza z Akwinu, pojechali w świat. „Bitwy”, w których ginęło kilka tysięcy Indian czy Murzynów i ani jeden Europejczyk nie należały do rzadkości. Wszechwładza, możliwość bezkarnego zabijania wroga, który nawet nie ma szans zbliżyć się choćby na kilka metrów powodowały gigantyczną demoralizację, deprawację, szaleństwo krwi. Wroga… Wcale nie wroga – Europejczycy zabijali zwierzęta. Wytępić całe to bydło – to dosłowny cytat. W brutalnym ludobójstwie prym wiedli Anglicy i Belgowie, ale oczywiście Hiszpanie, Francuzi i inne narody także głęboko schowali kodeks rycerski. Co ważne, ten sposób uprawiania rzezi cywilów, dzieci, kobiet, starców dumni i zakłamani Europejczycy stosowali wyłącznie w koloniach. Na kontynent wracali…

Jeszcze jedno świadectwo
Przeczytane / 19/05/2014

Ja wiem, że nie można żyć tylko przeszłością, w dodatku cudzą. Ale czy Holokaust, Shoah był tylko cudzą, zamierzchłą historią? To nie chodzi o miliony Żydów, to chodzi o coś więcej: o Przeznaczenie i równocześnie miliony pojedynczych historii. Niewiele tych opowieści przetrwało, większość rozpłynęła się w chmurach nad krematoryjnymi piecami. Helga Weiss, czeska żydówka chrześcijańskiego wyznania przeżyła. Jako nastoletnia dziewczynka przeżyła Terezin, Auschwitz, Birkenau, Mauthausen. Żyje do dzisiaj w sędziwym wieku w rodzimej Pradze, w tym samym domu, w którym się urodziła, z którego została z rodzicami wyrzucona żeby mógł w nim zamieszkać Aryjczyk.   „Helga’s diary” to autentyczny pamiętnik, który zaczyna się w 1938 roku. Mobilizacja i alarmy przeciwlotnicze to najważniejsze wspomnienia Helgi z tych czasów. Pamiętnik był wówczas przez nią prowadzony dość sporadycznie i jakby „przy okazji”. Tak naprawdę – co wspomina w dołączonym do książki wywiadzie przeprowadzonym relatywnie niedawno – dopiero po zaanektowaniu Czechosłowacji przez Niemców Helga zrozumiała jak ważne jest pozostawienie świadectwa. Niedługo później dziewczynka trafiła z rodzicami i większością żydowskiej społeczności Pragi do obozu w Terezinie. Nie był to obóz taki, jaki Polacy mają na myśli słysząc w jednym zdaniu „obóz” i „Niemcy”. Było to po prostu getto ulokowane w jednym z miasteczek. Oczywiście: panowało…

Wojna Klary, czyli nic nie jest proste

W dominującej narracji dotyczącej relacji polsko-żydowsko-niemiecko-radziecko-ukraińskich na terenach najpierw należących do Polski, potem od okupacją radziecką, następnie niemiecką, przez lata znów radziecką a dzisiaj pod jurysdykcją ukraińską razi przede wszystkim płytkość i powierzchowność. Jedni pod wrażeniem Grassa i jemu podobnych widzą w Polakach samo zło, inni zło upatrują wyłącznie w Niemcach, Ukraińcach, NKWD albo… Żydach. Prawda była tak bardzo skomplikowana, że wymykająca się prostym osądom. Autobiografia, choć spisana w tej formie dużo po wojnie, to oparta na pisanym ówcześnie pamiętniku, Klary Kramer jest w anglojęzycznym świecie bardzo znana. W Polsce – wcale, choć istnieje niedawno wydany przekład „Clara’s war” na język polski. Zastanawiałem się, dlaczego? Jedyna odpowiedź, która przyszła mi do głowy to strach. Strach polskich historyków i mediów przed niewiarą gawiedzi, że świat jest po prostu bardziej skomplikowany niż tego wymagają dzisiejsza zero-jedynkowa percepcja odbiorców.   Proszę spróbować sobie wyobrazić scenariusz filmu. We wrześniu 1939 roku do małego miasteczka na polskich kresach wschodnich, gdzie żyje pięć tysięcy średnio ortodoksyjnych Żydów wjeżdżają uśmiechnięci Niemcy. Robią sobie pamiątkowe zdjęcia, oglądają zabytki i wyjeżdżają. Żydzi wiedzą oczywiście, czym jest faszyzm – mieszka tutaj przecież grupa uchodźców z Rzeszy, która nie pozostawia złudzeń co do intencji Hitlera. Ale po dwóch tygodniach do miasteczka…