Miejsce z koszmarną aurą

Kocham Bydgoszcz, kocham te ulice, gmachy, parki. Często sobie wyobrażam, jak tu było pięknie przed wojną. Każdy kamień, każda ulica to pewna opowieść. Są jednak takie miejsca, których aurę czuć na odległość. Taki jest gmach więzienia na Wałach Jagiellońskich. „Więzienie na Wałach Jagiellońskich. Szkice z lat 1939-1956” Anny Perlińskiej i Krzysztofa Sidorkiewicza to skromna, ale niesamowicie treściwa historia tego miejsca. W niecałe dwadzieścia lat więzienne mury były świadkami ciągłego koszmaru. W męczarniach, torturach i egzekucjach ginęli tam najwartościowsi bydgoszczanie. Zarówno podczas okupacji, jak i po wojnie w bydgoskim więzieniu byli katowani Polacy tylko dlatego, że byli Polakami. Ich oprawcami byli Niemcy i komuniści, ale gdzieś obok do Zła przykładali ręce „zwykli” ludzie, sąsiedzi. Autorzy zdecydowali się nie tylko na obraz statystyczny, techniczny, naukowy, ale pokazali mnóstwo konkretnych historii. Takich jak historia młodziutkiej, 20-letniej Heleny Bembnistówny, która rzekomo 4 września 1939 roku pokazała polskim żołnierzom mieszkanie folksdojcza Wernera Kowalczewskiego. Rzekomo został on przez Polaków zamordowany jako dywersant, choć później – co zeznała przed sądem siostra Heleny – był widziany cały i zdrowy. 18 grudnia 1939 roku sędzia Kurt Henning wydał wyrok: utrata praw i wolności obywatelskich oraz kara śmierci. Helena została w celi brutalnie zgwałcona i pobita. W dniu egzekucji napisała…

Ta rewolucja zjada wszystkie dzieci
Przeczytane / 12/04/2017

Komuniści już dawno doszli do wniosku, że rewolucji nie da się wygrać z karabinem w ręku, tylko z piórem. Nie chodzi bowiem o to, żeby obalać królów i carów, bo na ich miejsce przyjdą towarzysze jeszcze bardziej królewscy i carscy. Chodzi o to, żeby zniszczyć rodzinę, zniszczyć fundament społeczeństwa, a wówczas nowy człowiek powstanie sam, jak feniks z popiołów zacofanego ciemnogrodu. „Rewolucja seksualna zagraża dzieciom” Mathiasa von Gersdorffa to pozycja z półki religijnej wizji świata. To nie jest ani zarzut, ani zachęta – to fakt, który trzeba mieć na uwadze czytając swoisty raport z niemieckiego pola bitwy o dusze. Na plus muszę zapisać precyzyjne zdiagnozowanie autorów i celu rewolucji seksualnej, która dając ludziom – głównie kobietom – nieskrępowaną wolność cielesną, odebrała po cichu dużo więcej, bo tożsamość. Autor dość obszernie cytuje w tej sprawie Helmuta Kentlera, którego i ja chętnie tutaj przytoczę: Rozwiązłość seksualna powinna zrewolucjonizować wszystkie dziedziny życia, aby, jak do tego dążyli Marks i Marcuse, można było zbudować „nowe” społeczeństwo „nowych” ludzi: „Postulat swobody seksualnej jest wyrazem sumienia domagającego się zmian kulturowych, zmian norm i stosunków władztwa, w celu zmniejszenia ucisku i ludzkiej niedoli”. Pierwszy etap rewolucji seksualnej powiódł się całkowicie: niemieckie społeczeństwo już w latach 60. i…

0
9.3/10
Mechanizm i dusza niemieckich upiorów

Proces w Norymberdze był wyjątkowy, tak jak wyjątkowa była poprzedzająca go wojna. Pierwszy raz w historii przed normalnym sądem stanęli ci, którzy odpowiadali za faszystowskie, nazistowskie, niemieckie szaleństwo. Byli traktowani nie jak jeńcy wojenni, tylko jak kryminaliści. „Oskarżeni nie przyznają się do winy” Karola Małcużynskiego nie jest książką historyczną, naukową. Bliżej jej do reportażu. Dzięki czemu koszmar zbrodni i groteskowość zbrodniarzy widzimy w szerszym kontekście. Mimo że książka ukazała się w połowie lat 60., autor nie wciąga nas zbyt nachalnie w ówczesną propagandę, a jeśli to robi, to jak w przypadku „wypędzonych” brzmi przeraźliwie aktualnie. Małcużyński był obecny podczas procesu jako jeden z nielicznych polskich dziennikarzy. Jego opis Niemiec i Niemców w pierwszych powojennych miesiącach jest bardzo mocny: bieda, nędza i brak honoru. Jak mówi, podczas okupacji widział różne sytuacje. Widział przerażenie i chwile słabości. Mimo to Polacy zwykle ginęli z Polską na ustach. Niemcy tuż po kapitulacji okazały się… antyfaszystowskie. Nie było komu nie tylko ginąć za tak powszechnie gloryfikowaną ideę, ale nie było nawet komu jej bronić. Wszyscy byli niewinni. Także ci, którzy ostatecznie zostali przez międzynarodowy trybunał oskarżeni. Norymberga była gigantycznym przedsięwzięciem pod każdym względem. Miała na celu nie tylko wymierzenie sprawiedliwości kluczowym – pozostałym przy życiu…

Jeszcze jedno świadectwo
Przeczytane / 19/05/2014

Ja wiem, że nie można żyć tylko przeszłością, w dodatku cudzą. Ale czy Holokaust, Shoah był tylko cudzą, zamierzchłą historią? To nie chodzi o miliony Żydów, to chodzi o coś więcej: o Przeznaczenie i równocześnie miliony pojedynczych historii. Niewiele tych opowieści przetrwało, większość rozpłynęła się w chmurach nad krematoryjnymi piecami. Helga Weiss, czeska żydówka chrześcijańskiego wyznania przeżyła. Jako nastoletnia dziewczynka przeżyła Terezin, Auschwitz, Birkenau, Mauthausen. Żyje do dzisiaj w sędziwym wieku w rodzimej Pradze, w tym samym domu, w którym się urodziła, z którego została z rodzicami wyrzucona żeby mógł w nim zamieszkać Aryjczyk.   „Helga’s diary” to autentyczny pamiętnik, który zaczyna się w 1938 roku. Mobilizacja i alarmy przeciwlotnicze to najważniejsze wspomnienia Helgi z tych czasów. Pamiętnik był wówczas przez nią prowadzony dość sporadycznie i jakby „przy okazji”. Tak naprawdę – co wspomina w dołączonym do książki wywiadzie przeprowadzonym relatywnie niedawno – dopiero po zaanektowaniu Czechosłowacji przez Niemców Helga zrozumiała jak ważne jest pozostawienie świadectwa. Niedługo później dziewczynka trafiła z rodzicami i większością żydowskiej społeczności Pragi do obozu w Terezinie. Nie był to obóz taki, jaki Polacy mają na myśli słysząc w jednym zdaniu „obóz” i „Niemcy”. Było to po prostu getto ulokowane w jednym z miasteczek. Oczywiście: panowało…

Niemiecka jesień. Zapomniany gatunek, zapomniane tragedie
Przeczytane / 14/02/2012

Jesień 1946 roku była dla Niemców tragicznym okresem. Dla wszystkich Niemców. Rozpoznawalni naziści tracili życie w procesach, szeregowi hitlerowcy dostawali pokutę. Wszyscy cierpieli potworny głód, ziąb i złość. Głównie na samych hitlerowców, ale też na okupantów, którzy zbyt przeciągali – zdaniem niektórych – odbudowę Niemiec. Stig Dagerman był szwedzkim dziennikarzem, który przyjechał w drugiej połowie 46 roku do Niemiec, żeby napisać cykl reportaży. Dla młodszych czytelników informacja, że jest to najbardziej arystokratyczny gatunek dziennikarski jaki kiedykolwiek stworzyły media drukowane. Dzisiaj niestety w zaniku. Dagerman snuje swoją opowieść o niemieckiej jesieni 46 w sposób idealny. Bez żadnych tez, założeń, wytycznych – po prostu, przyjechał do kraju bestialskich zwierząt, które zgotowały całemu światu kilka lat piekła, z piecami krematoryjnymi włącznie. Mimo to przyjechał do kraju, w którym zobaczył to, co tam z pewnością naprawdę było. Zwykłych ludzi. Głodnych, zmarzniętych ludzi. Szlachetnych antyhitlerowców, którzy musieli się ukrywać ze swoimi poglądami, którzy – jak mówi jeden z bohaterów – żyli dwanaście lat z jedną nogą w obozie koncentracyjnym, ale też sukinsynów, którzy trzy, cztery lata wcześniej wieszali w pobliskim lesie dezerterujących dzieciaków z Volkssturmu. Znając ludzką naturę, można uwierzyć, że tym ostatnim żyło się w okupowanych Niemczech nieco lepiej, niż bohaterom. Zwykle tak bywa….