Wszyscy jesteśmy upośledzeni?

28/09/2016

Kiedyś, w licealnych czasach, byłem pod ogromnym wrażeniem „O sztuce miłości” Ericha Fromma. Potem czytałem jego różne rzeczy, z różnym wrażeniem. Teraz, po wielu latach abstynencji frommowej strafiły mi się wykłady wydane pod tytułem „Patologia normalności. Przyczynek do nauki o człowieku”. Wykłady z początku lat 50. A jakże aktualne…

frommFromm zajmował się wówczas zagadnieniem, które dla nas dzisiaj jest równie aktualne, co dla Amerykanów pół wieku temu. Czy człowiek, dzisiaj, jest jeszcze zdrowy psychicznie? I co to znaczy być zdrowym psychicznie? Oczywiście są dwie drogi do prowadzące do odpowiedzi. Jedna mówi o społeczeństwie i na jej krańcu jest zwykła socjalizacja: jeśli w społeczności rolniczej trafi się wegetarianin, to oczywiście jest chory psychicznie. Tak samo jak wojownik w buddyjskiej wiosce i filozof w Sparcie. Na końcu drugiej drogi jest pozornie zobiektywizowany zbiór zachowań niedestrukcyjnych i wewnętrzna harmonia: jeśli jestem w stanie żyć ze sobą w zgodzie i nie dążę do samobójstwa – choćby rozłożonego w czasie, jestem zdrowy. Tylko co to znaczy, „ja” w sytuacji, kiedy nie jestem już dodatkiem do maszyny, a mam aspiracje, marzenia wzięte z telenoweli i kolorowych gazet? Najważniejsza wówczas (i dzisiaj!), a pomijana przeze mnie kwestia prawdziwej, sensownej nauki o człowieku to temat na osobny artykuł. Zastąpienie mistyków przez naukowców, przekonanie gawiedzi o wszechwiedzy jednych i drugich, to temat na kolejny wieczór. A rozważania Fromma na temat rzekomego fundamentu ludzkiej duszy – lenistwa, to zostawiam na emeryturę.

 

Jestem pod wrażeniem prostoty, z jaką Fromm wówczas mówił o człowieku.

„Chcę powiedzieć, że celem życia, który odpowiada naturze człowieka w ramach jego egzystencji, jest zdolność do miłości, do używania rozumu, obiektywizmu i pokory, zachowania wolnego od zniekształceń kontaktu ze światem zewnętrznym oraz wewnętrznym. Ten rodzaj związku ze światem jest najbogatszym źródłem energii, poza energią wynikającą z właściwości chemicznych ciała. Nie ma nic bardziej sprzyjającego tworzeniu niż miłość, o ile jest autentyczna. Kontakt z rzeczywistością, pozbycie się fikcji, pokora i obiektywizm w postrzeganiu rzeczy takimi, jakie są, nie zaś rozprawianie o rzeczach, które odrywają nas od rzeczywistości – to zasadnicza podstawa poczucia bezpieczeństwa, poczucia własnego ja, bez konieczności stosowania jakiegokolwiek wsparcia, które miałoby zastąpić nasze poczucie tożsamości”.

 

Fromm miał bardzo ciekawe obserwacje dotyczące rytuału. Uważał, że staliniści i hitlerowcy doskonale wykorzystali naturalną potrzebę rytuału, która w społeczeństwach Zachodu była niezaspokojona. Dodam od siebie, że dzisiaj jest niezaspokojona tym bardziej – co powoduje, że powinniśmy poważnie się obawiać o kondycję i przyszłość społeczeństwa.

„Jeżeli przydarzy wam się wypadek samochodowy, zobaczycie, że wokół zbierze się ze dwadzieścia czy trzydzieści osób. Dlaczego? To wydaje się nie mieć żadnego sensu, ale ja myślę, że ma głęboki sens, ponieważ jest to niemal jedyna szansa, żeby zetknąć się ze śmiercią, z czymś dramatycznym. Jest to najbardziej prymitywna forma dramatu, jaka istnieje, ale przynajmniej taką mamy. (…) W najbardziej trywialnej postaci mamy tutaj kontakt z tym, co jako dramat, rytuał w bardziej rozwiniętej kulturze wyraża się w ten sposób, który przynosi katartyczny skutek”. Katharsis dla Fromma wówczas było czymś niedostępnym. Dla nas dzisiaj jest chyba jeszcze bardziej bajką o żelaznym wilku. „Bardzo nam brakuje jakiegokolwiek kontaktu z realiami życia, ponieważ realia, z którymi się stykamy, to artefakty. To realia konwenansów, a brakuje nam kontaktu z tym, co w większości kultur zapewniała religia lub jakiś jej odpowiednik, a u nas nie ma prawie niczego, o czym warto wspomnieć”.

 

I tym smutnym akcentem zachęcam do lektury prawie dziś zapomnianego człowieka, który widział więcej i umiał o tym pisać…

No Comments

Comments are closed.