Partyzantka na ludowo raz jeszcze
Przeczytane / 03/04/2015

Dalszy ciąg mojej przygody z ludowymi partyzantami spod znaku Batalionów Chłopskich. Znów byłem dwa wieczory w Świętokrzyskiem. Tym razem z oddziałem „Tomasza”. Józef Abramczyk „Tomasz” w swoich wspomnieniach „Partyzanci z kozienickiej puszczy” pisze o swoim oddziale, który walczył w tym samym czasie i prawie tym samym miejscu do oddział „Szczytniaka”. Przygody obu oddziałów, jak pewnie wszystkich partyzantów walczących wówczas z Niemcami, były bardzo podobne. Głód, niedostatek broni i ubrań, strach nie tyle o własne życie, co o życie bliskich i tych, którzy partyzantom pomagali, przeraźliwe zimno i gorąca nadzieja na zwycięstwo. „Tomasza” odróżniają od „Szczytniaka” dwie sprawy. Przede wszystkim ta książka jest poświęcona temu, co zapowiada tytuł. Czytamy więc o partyzanckich przygodach, radościach i dramatycznych klęskach, ale autor oszczędził nam komunistycznego bajdurzenia. Przywiązanie do Batalionów Chłopskich i niezgoda na wcielenie do Armii Krajowej wynika tutaj nie tyle z różnych wizji przyszłej Polski, co raczej z lokalności, chłopskiego etosu, lojalności wobec pierwszych struktur podziemnego wojska i przysięgi złożonej konkretnym barwom. Dzięki temu dużo lepiej czyta się tę właśnie książkę. Drugą różnicą jest wrażliwość autorów. O ile „Szczytniak” raczej nie pisał o koszmarze, nie epatował dramatycznymi opisami, „Tomasz” nas nie oszczędza. Jego opisy brutalności Niemców mogą się przyśnić. Mniej delikatnym sugeruję zatrzymać…

Jeszcze jedno świadectwo
Przeczytane / 19/05/2014

Ja wiem, że nie można żyć tylko przeszłością, w dodatku cudzą. Ale czy Holokaust, Shoah był tylko cudzą, zamierzchłą historią? To nie chodzi o miliony Żydów, to chodzi o coś więcej: o Przeznaczenie i równocześnie miliony pojedynczych historii. Niewiele tych opowieści przetrwało, większość rozpłynęła się w chmurach nad krematoryjnymi piecami. Helga Weiss, czeska żydówka chrześcijańskiego wyznania przeżyła. Jako nastoletnia dziewczynka przeżyła Terezin, Auschwitz, Birkenau, Mauthausen. Żyje do dzisiaj w sędziwym wieku w rodzimej Pradze, w tym samym domu, w którym się urodziła, z którego została z rodzicami wyrzucona żeby mógł w nim zamieszkać Aryjczyk.   „Helga’s diary” to autentyczny pamiętnik, który zaczyna się w 1938 roku. Mobilizacja i alarmy przeciwlotnicze to najważniejsze wspomnienia Helgi z tych czasów. Pamiętnik był wówczas przez nią prowadzony dość sporadycznie i jakby „przy okazji”. Tak naprawdę – co wspomina w dołączonym do książki wywiadzie przeprowadzonym relatywnie niedawno – dopiero po zaanektowaniu Czechosłowacji przez Niemców Helga zrozumiała jak ważne jest pozostawienie świadectwa. Niedługo później dziewczynka trafiła z rodzicami i większością żydowskiej społeczności Pragi do obozu w Terezinie. Nie był to obóz taki, jaki Polacy mają na myśli słysząc w jednym zdaniu „obóz” i „Niemcy”. Było to po prostu getto ulokowane w jednym z miasteczek. Oczywiście: panowało…

Arystokratka ducha w piwnicznym schronie
Przeczytane / 21/10/2012

Sabina Sebyłowa miała we wrześniu 1939 roku 39 lat. Od urodzenia – z małą przerwą na ulicę Wilczą, gdzie ja mieszkałem przez krótki czas prawie sto lat później – była związana z jedną i tą samą kamienicą przy ulicy Brzeskiej. Praga była całym jej światem, nie licząc krótkich wakacyjnych wypadów do letniskowego domku za miastem. Przed wojną zajmowała się domem – starymi rodzicami, młodziutkim synem i robiącym niesamowitą karierę bardzo utalentowanym poetycko mężem. A we wrześniu zaczęło się piekło. Mąż, Władysław jako oficer wziął udział w kampanii wrześniowej. Po wielu miesiącach ciszy, do pani Sabiny dotarły trzy listy z Ostaszkowa. A potem cisza. W „Notatkach z prawobrzeżnej Warszawy” autorka do końca się łudzi, że mąż wróci do domu razem z polską armią, która wraz z sowietami wypędziła Niemców z Pragi. Pamiętnik Sebyłowej ukazał się w 1983 roku – trzy lata po jej śmierci. Wydawca, cenzorzy – wszystko to z pewnością wpłynęło na ostateczną zawartość „Notatek”. Stąd nie ma za bardzo mowy o Katyniu, raptem w paru słowach odnotowane jest zdziwienie sowieckich żołnierzy, że są już w Warszawie, bo przecież trzy tygodnie stali bezczynnie parę kilometrów dalej, kiedy wykrwawiało się Powstanie. Ale to smaczki dla niektórych. Sednem „Notatek” jest zwykłe życie…

Kradli polskie dzieci – „Janczarowie XX wieku” Romana Hrabara
Przeczytane / 07/11/2011

Nie wiem, czy jest sens i w ogóle możliwość gradacji zbrodni. Gdyby jednak spróbować, to zamordowanie dziecka jest dla mnie zbrodnią straszliwszą niż zamordowanie dorosłego. Gdzie w tej potwornej hierarchii byłaby kradzież dziecka? A kradzież setek dzieci? Tysięcy dzieci? Jaki koszmarny sen musiał mieć Heinrich Himmler kiedy wymyślił Lebensborn, organizację której celem na ziemiach polskich było metodyczne, zaplanowane i bez emocji wykonane porwanie tysięcy małych dzieci. Niemowlęta i dzieci do wieku ok. 10-12 lat były najpierw badane przez hitlerowskich lekarzy. Jeśli w ich opinii nadawały się na aryjskich rycerzy – były porywane i przewożone na terytorium Rzeszy. Po błyskawicznym i bezlitosnym „niemczeniu” trafiały do niemieckich rodzin pod zmienionymi imionami, nazwiskami i życiorysami. Wiele niemieckich rodzin prawdopodobnie nie miało świadomości, że dostaje do adopcji – tak częstej podczas wojny – kradzione, porwane dzieci. Ale wiele dzieci pamiętało mowę ojców, starsze dzieci pamiętały dramat rozłąki z rodzicami. Po wojnie bywało różnie. Wiele dzieci wróciło do ojczyzny, do rodzin. Niektóre – tylko do ojczyzny. Bardzo wiele dzieci nie zostało odnalezionych. Lebensborn bardzo skrupulatnie fałszował życiorysy. Do tego stopnia, że do dzisiaj nie wiadomo tak naprawdę o jakiej skali mowa. Dzieci porywano w różnych okolicznościach. Urodzone w obozach koncentracyjnych, obozach pracy, na robotach w…

Dzieciak z hełmem na nosie – „Zbrojne dzieciństwo” Stefana Tomaszewskiego
Przeczytane / 02/11/2011

Tak autentycznego, bo nawet kiedy fantazjuje robi to uroczo autentycznie, dokumentu na temat powstania warszawskiego jeszcze nie czytałem. Dokumentu oczywiście w sensie relacji uczestnika. Na ile autor pisał korzystając z własnej pamięci, a na ile z wyobraźni, trudno dzisiaj wyrokować. Ale tak właśnie mogła wyglądać codzienna rzeczywistość w powstańczej Warszawie. A na pewno tak mógłby wyglądać scenariusz rewelacyjnego, trzymającego w napięciu do ostatnich sekund filmu. W czasie powstania Tomaszewski miał 12 lat. Rwał się do walki, choć oczywiście nie wiedział za bardzo co to faktycznie oznacza i rzecz jasna nie był początkowo brany na serio przez powstańczą brać. Jednak jest dziecięcy absolutny brak strachu, znajomość miasta, wreszcie spryt i tupet doprowadziły do tego, że nie tylko dostał upragnioną opaskę, ale i ręcznej roboty granaty. Pistolet ukradł koledze, powstańcowi. Niesamowicie atrakcyjne jest dla czytelnika samo tło opowieści. Częściowo już zrujnowana, spalona Warszawa, w której życie toczy się pod ziemią. Ciągi połączonych przejściami piwnic tworzą alternatywne miasto, w którym żyją tysiące zwykłych warszawiaków. W zdecydowanej większości są to osoby starsze, schorowane, inwalidzi, ale także kobiety, również w ciąży. Zdarzają się także mężczyźni, dla których nie starczyło broni. A tej nie starczało dla nikogo. Jeśli w kilkuosobowym oddziale były do dyspozycji dwa pistolety,…

Wobec czasów pogardy
Przeczytane / 18/04/2011

W kontekście okupacji hitlerowskiej często używamy określenia „państwo podziemne”, podobnie zresztą jak później – w czasach Solidarności. Te dwie sytuacje są jednak krańcowo różne. „Wobec czasów pogardy” pokazuje dobitnie, że nawet nie ma co porównywać tych dwóch nielegalnych wobec okupanta struktur. Okupacja przynajmniej mi kojarzy się z bezwzględnym terrorem i prawie totalną inwigilacją. Może to kwestia mojego bydgoskiego podwórka, gdzie liczba folksdojczów była dużo wyższa niż na Mazowszu. Pomijając te kwestie, można odnieść wrażenie, że podziemne struktury polskiego państwa składały się z niedobitków wojska podzielonych na liczne, zwalczające się wzajemnie armie – AK, GL, BCh… Tymczasem mimo masowych egzekucji patriotów i inteligencji kwitło polskie życie. I to nie tylko w Warszawie, ale nawet w Oświęcimiu i Brzezince. „Wobec czasów pogardy” pokazuje całe spektrum podziemnego państwa, bez wnikania w szczegóły administracyjno-formalne, a skupiając się na wymiarze praktycznym. Polskie państwo funkcjonowało prawie na każdej płaszczyźnie równolegle do struktur okupacyjnych. Podziemne wojsko, policja, sądownictwo, edukacja, służba zdrowia, media, opieka społeczna, kultura – wydaje się to niemożliwe, ale wszystkie te aspekty państwowości działały nad wyraz sprawnie. Oczywiście: każdego dnia któreś ogniwo ginęło na ulicy, na Pawiaku, w komorze gazowej. Ileż trzeba było determinacji i jakież skuteczne musiały być procedury, żeby podziemne państwo mogło przetrwać…

Panie gestap, panie gestap!

Ciężkie czasy okupacji hitlerowskiej. W Warszawie niby wszystko działa po staremu: jeżdżą tramwaje, choć podzielone na lepszych i gorszych, motłoch, stado wyganiane czasem z pojazdu wprost do łapanki, i panów, nur fur deutsche. I takim właśnie tramwajem wracał z pracy, a właściwie z paru piw po pracy, chłopak z Woli. Antek był już na granicy poważnego „zawiania”, ale trzymał się na nogach dzielnie. – Ta wojna to okropieństwo. Jeść nie ma co, pić nie ma co, aresztują, wywożą nie wiadomo gdzie i nie wiadomo za co – gaworzył cichutko do siebie Antek. To były dość odważne tezy, więc pasażerowie poczęli milknąć i przysłuchiwać się monologowi Antka. – A wszystko to przez tego drania z piekła rodem, przez tego przeklętego „Ha”! – zakończył podniesionym głosem Antek. Jeszcze dobrze „Ha” nie wybrzmiało, kiedy z drugiego końca tramwaju zaczął się energicznie w stronę Antka przepychać tęgawy jegomość, nietrudno się domyślić, że tajniak. – Co to za „Ha”? Kogo pan miał na myśli?! – zapytał tajniak, a w tramwaju zapadła grobowa cisza. – No, „Hurchila”, ma się rozumieć – odparował ze stoickim spokojem Antek, na co zdezorientowany tajniak osłupiał i począł się cofać wgłąb tramwaju. – Panie gestap, panie gestap! A pan kogo miał…