Pośmiertny triumf komunistów i recepta na sukces
Przeczytane / 19/09/2012

Polscy komuniści jeszcze w XIX wieku mieli jasną wizję wymarzonego świata. Czytając ówczesnych twórców czerwonej ideologii ma się wrażenie, że są to dokumenty wytworzone w Parlamencie Europejskim dzisiejszych czasów. Edward Abramowski jest do dzisiaj jednym z najważniejszych myślicieli lewej strony polskiej polityki. Pisząc „Zasady programu Polskiej Robotniczej Socjalistycznej Partii pod zaborem rosyjskim” wyłożył m.in. komunistyczny program gospodarczy. Czytając go dzisiaj można oczy przecierać ze zdumienia: w Polsce AD 2012 został on wprowadzony w życie prawie całkowicie! Zobaczmy czego chcieli wówczas komuniści, co już osiągnęli, a czego możemy się niebawem spodziewać. Abramowski domagał się w imieniu Polskiej Robotniczej Socjalistycznej Partii: 8-godzinnego dnia pracy (jest!) minimum płacy (jest!) zakaz pracy dzieci do lat 14 (jest! nawet bardziej rygorystyczny) ograniczenie pracy kobiet w pewnych gałęziach produkcji (tutaj czerwony myśliciel nie przewidział aliansu z nieistniejącymi wówczas feministkami) zakaz pracy nocnej (poczekajmy…) odpoczynek bez przerwy 36-godzinny tygodniowy (jest!) zakaz wypłacania towarami (jest!) ubezpieczenie na starość i od kalectw (jest!) obowiązkowe przepisy higieny dla wszelkich miejsc pracy (jest!) inspekcja fabryczna wybierana przez samych robotników (związki zawodowe – są!) zastąpienie wszelkich pośredników w najmie przez giełdy pracy zostające pod zarządem robotników i utrzymywane kosztem zarządców miejskich (poczekajmy…) Jak widać, w zakresie gospodarczym żyjemy dzisiaj w państwie wyśnionym…

Niemiecka jesień. Zapomniany gatunek, zapomniane tragedie
Przeczytane / 14/02/2012

Jesień 1946 roku była dla Niemców tragicznym okresem. Dla wszystkich Niemców. Rozpoznawalni naziści tracili życie w procesach, szeregowi hitlerowcy dostawali pokutę. Wszyscy cierpieli potworny głód, ziąb i złość. Głównie na samych hitlerowców, ale też na okupantów, którzy zbyt przeciągali – zdaniem niektórych – odbudowę Niemiec. Stig Dagerman był szwedzkim dziennikarzem, który przyjechał w drugiej połowie 46 roku do Niemiec, żeby napisać cykl reportaży. Dla młodszych czytelników informacja, że jest to najbardziej arystokratyczny gatunek dziennikarski jaki kiedykolwiek stworzyły media drukowane. Dzisiaj niestety w zaniku. Dagerman snuje swoją opowieść o niemieckiej jesieni 46 w sposób idealny. Bez żadnych tez, założeń, wytycznych – po prostu, przyjechał do kraju bestialskich zwierząt, które zgotowały całemu światu kilka lat piekła, z piecami krematoryjnymi włącznie. Mimo to przyjechał do kraju, w którym zobaczył to, co tam z pewnością naprawdę było. Zwykłych ludzi. Głodnych, zmarzniętych ludzi. Szlachetnych antyhitlerowców, którzy musieli się ukrywać ze swoimi poglądami, którzy – jak mówi jeden z bohaterów – żyli dwanaście lat z jedną nogą w obozie koncentracyjnym, ale też sukinsynów, którzy trzy, cztery lata wcześniej wieszali w pobliskim lesie dezerterujących dzieciaków z Volkssturmu. Znając ludzką naturę, można uwierzyć, że tym ostatnim żyło się w okupowanych Niemczech nieco lepiej, niż bohaterom. Zwykle tak bywa….

Piwo, Niemcy i królowie, czyli ciekawostki na marginesie
Przeczytane / 10/02/2012

Zawsze jak mi się zdarzy mędrkować na jakiś temat, to niedługo później trafia mi do rąk  książka, po której żałuję, że się wcześniej w ogóle odzywałem. Ostatnio taką książką była praca „Bydgoszcz – Bromberg w 70 rocznicę 1939-2009” (Z. Kaczmarek, W. Kałdowski, W. Sobecki). Oczywiście, można ze mnie drwić, że nie znałem tej pozycji, ale… gdyby nie przypadek, to wciąż bym jej nie znał, choć leżała u mnie na półce praktycznie od kiedy została wydana. Kompletnie nie „pociąga” mnie rzekoma tajemnica wokół tzw. „Krwawej Niedzieli”. Z dotychczasowych lektur, ale i rozmów ze świadkami, wynika mi niezbicie, że nie ma o czym już dłużej dyskutować. Chory umysł Goebbelsa wykoncypował plan, a pełni wiary idioci ze swastykami na rękawach wykonali, przy słabo lub wcale nie ukrywanym aplauzie bydgoskich Niemców. Koniec. Kropka. Nie było w atmosferze paniki i zbliżającego się frontu żadnego sensu atakowanie bezbronnych sąsiadów. To oczywiste. Książka jednak zaskoczyła mnie, bo składa się z dwóch części – jedna faktycznie traktuje o „Krwawej Niedzieli”, ale druga szerzej, o stosunkach polsko-niemieckich w Bydgoszczy od czasów założenia miasta. I to był dla mnie raj odkrywania nieznanego. No bo przyznać się, kto wiedział, że 19 kwietnia 1346 roku król Kazimierz Wielki udzielił prawo założenia miasta…

Słownik zabójców, czyli jak spaprać robotę po francusku
Przeczytane / 31/01/2012

Leżał na półce od dawna. Bardzo dawna, bo to wydanie z pierwszej połowy lat 90. Czasem sięgałem korzystając z tej książki jak z prawdziwego słownika, czyli wyszukując jakieś hasło i odkładając z powrotem na regał. Teraz wpadłem na pomysł, żeby przeczytać „Słownik zabójców” metodycznie. Od początku do końca. I zawiodłem się na całej linii. Tak po łebkach, powierzchownie potraktowanego tematu jeszcze nie widziałem. Rozumiem oczywiście, że każda z opisanych postaci domaga się osobnej książki. Trudno na dwóch stronach napisać kim był Kain, czy Al Capone, ale na miły Bóg, żeby spłycić historię Bonnie i Clyde’a do parunastu zdań pisanych dla nastolatek? Albo w haśle poświęconym Charlesowi Mansonowi wnikać w dywagacje, na ile był odpowiedzialny za mord rodziny Labianca? W dodatku nie wiadomo z jakiego powodu, po hasłach ułożonych alfabetycznie opisujących najsłynniejszych (ale też najbardziej toponimicznych lub po prostu medialnych) zabójców, znalazł się ni z tego ni z owego dział poświęcony zbrodniom idealnym. Na dosłownie kilku stronach znajdujemy lakoniczne, krótkie opisy zbrodni, których autorzy nie zostali dotychczas wykryci. Po co? Albo to powinno stać się przyczynkiem do zupełnie odrębnej książki, albo autor zwyczajnie dał do publikacji wszystko co znalazł w szufladzie niespecjalnie wnikając w spójność planowanej książki. Nie, to nie jest…

Rywale z podwórka – Andrzej Soysal
Przeczytane / 31/01/2012

To powieść autobiograficzna, koloryzowana oczywiście – bo zaczyna się w okolicach Makowa i Babiej Góry podczas okupacji niemieckiej, kiedy autor i główny bohater ma zaledwie kilka lat. Poznajemy więc najpierw brutalność hitlerowskich rządów na zapadłej góralskiej prowincji. Morderstwo ostatniego we wsi żyda, ukrywanie w stodole żydowskiej dziewczynki, terror uznający świniobicie za akt sabotażu – wszystko to widziane oczami kilkulatka wychowanego w Warszawie. Potem pierwsze kontakty z NKWD, które organizują w makowskim domu swoją bazę. I niezwykle celne obserwacje radzieckiego oficera politycznego, który sam nieudolnie ukrywa własną przeszłość. Choć jest wychowankiem domu dziecka, pamięta, że pochodzi z arystokratycznego rodu, a zdradza go biegła znajomość kilku języków i… dłonie. Zadbane, czyste. Kolejny przystanek to Ziemie Odzyskane. Warszawiacy nie mają dokąd wracać – stolica jest gigantyczną stertą gruzu. Decydują się na wyjazd do miejsca, do którego niewielu chce jechać. Słubice. Decyzją Stalina połowa niemieckiego miasta ma być odtąd polskimi Słubicami. Granicą: Odra. Podróż zajmuje parę tygodni. W docelowym mieście klimat trochę z Dzikiego Zachodu. Wszędzie ślady wojny, bitew. Zaminowane są nie tylko pola i drogi, ale także podwórka i pojedyncze domy. Nasz bohater angażuje się w harcerstwo. Jeszcze przepojone tradycjami patriotycznymi, z drużynowym biorącym udział w walkach na Woli. Pierwszy konflikt z nowymi…

Kradli polskie dzieci – „Janczarowie XX wieku” Romana Hrabara
Przeczytane / 07/11/2011

Nie wiem, czy jest sens i w ogóle możliwość gradacji zbrodni. Gdyby jednak spróbować, to zamordowanie dziecka jest dla mnie zbrodnią straszliwszą niż zamordowanie dorosłego. Gdzie w tej potwornej hierarchii byłaby kradzież dziecka? A kradzież setek dzieci? Tysięcy dzieci? Jaki koszmarny sen musiał mieć Heinrich Himmler kiedy wymyślił Lebensborn, organizację której celem na ziemiach polskich było metodyczne, zaplanowane i bez emocji wykonane porwanie tysięcy małych dzieci. Niemowlęta i dzieci do wieku ok. 10-12 lat były najpierw badane przez hitlerowskich lekarzy. Jeśli w ich opinii nadawały się na aryjskich rycerzy – były porywane i przewożone na terytorium Rzeszy. Po błyskawicznym i bezlitosnym „niemczeniu” trafiały do niemieckich rodzin pod zmienionymi imionami, nazwiskami i życiorysami. Wiele niemieckich rodzin prawdopodobnie nie miało świadomości, że dostaje do adopcji – tak częstej podczas wojny – kradzione, porwane dzieci. Ale wiele dzieci pamiętało mowę ojców, starsze dzieci pamiętały dramat rozłąki z rodzicami. Po wojnie bywało różnie. Wiele dzieci wróciło do ojczyzny, do rodzin. Niektóre – tylko do ojczyzny. Bardzo wiele dzieci nie zostało odnalezionych. Lebensborn bardzo skrupulatnie fałszował życiorysy. Do tego stopnia, że do dzisiaj nie wiadomo tak naprawdę o jakiej skali mowa. Dzieci porywano w różnych okolicznościach. Urodzone w obozach koncentracyjnych, obozach pracy, na robotach w…

Dzieciak z hełmem na nosie – „Zbrojne dzieciństwo” Stefana Tomaszewskiego
Przeczytane / 02/11/2011

Tak autentycznego, bo nawet kiedy fantazjuje robi to uroczo autentycznie, dokumentu na temat powstania warszawskiego jeszcze nie czytałem. Dokumentu oczywiście w sensie relacji uczestnika. Na ile autor pisał korzystając z własnej pamięci, a na ile z wyobraźni, trudno dzisiaj wyrokować. Ale tak właśnie mogła wyglądać codzienna rzeczywistość w powstańczej Warszawie. A na pewno tak mógłby wyglądać scenariusz rewelacyjnego, trzymającego w napięciu do ostatnich sekund filmu. W czasie powstania Tomaszewski miał 12 lat. Rwał się do walki, choć oczywiście nie wiedział za bardzo co to faktycznie oznacza i rzecz jasna nie był początkowo brany na serio przez powstańczą brać. Jednak jest dziecięcy absolutny brak strachu, znajomość miasta, wreszcie spryt i tupet doprowadziły do tego, że nie tylko dostał upragnioną opaskę, ale i ręcznej roboty granaty. Pistolet ukradł koledze, powstańcowi. Niesamowicie atrakcyjne jest dla czytelnika samo tło opowieści. Częściowo już zrujnowana, spalona Warszawa, w której życie toczy się pod ziemią. Ciągi połączonych przejściami piwnic tworzą alternatywne miasto, w którym żyją tysiące zwykłych warszawiaków. W zdecydowanej większości są to osoby starsze, schorowane, inwalidzi, ale także kobiety, również w ciąży. Zdarzają się także mężczyźni, dla których nie starczyło broni. A tej nie starczało dla nikogo. Jeśli w kilkuosobowym oddziale były do dyspozycji dwa pistolety,…

„Dziewięciu na rozkaz”, czyli dlaczego Wójtowicz zginął w odmętach historii
Przeczytane / 26/08/2011

Czasem lubię poczytać – jak pewnie zauważyliście – fabularyzowaną propagandę czerwonych, z okresu głównie od lat 60 do 70. Ale czasem zdarzają się takie książki jak „Dziewięciu na rozkaz” Krzysztofa Wójtowicza, którą wydano w 1983 roku. Kontekstem powieści jest to, że mnóstwo literatów, czy raczej „literatów”, świetnie żyło w czasach komuny z pisania propagandówek. Niektóre (jak seria z tygrysem) były nawet ciekawe, ale zdecydowana większość to był dramat nie tylko pod względem ideowym, totalnego zakłamywania historii, ale też po prostu czystej grafomanii. I teraz proszę sobie wyobrazić, w roku ogłoszenia stanu wojennego, kiedy Papież Polak i Solidarność sprawili, że nie można było już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku, Ministerstwo Obrony Narodowej ogłasza konkurs literacki. I Krzysztof Wójtowicz pisze powieść, która zostanie wyróżniona. To nie mogło się skończyć dobrze. „Dziewięciu na rozkaz” to powieść, która mogłaby być powieścią genialną. Pomysł jest może nie oryginalny, ale doskonały. Oto jesteśmy towarzyszymy 1 Armii Wojska Polskiego, która – w styczniu 1945 roku – idzie ramię w ramię z radzieckimi przyjaciółmi zdobyć Berlin. Ale nie akcja, nie „dzianie się” jest tutaj najważniejsze. Ba! Akcji nie ma tutaj prawie w ogóle. Osią powieści jest decyzja, którą musi podjąć dowódca: kto z dziewięciu podwładnych ma…

Wobec czasów pogardy
Przeczytane / 18/04/2011

W kontekście okupacji hitlerowskiej często używamy określenia „państwo podziemne”, podobnie zresztą jak później – w czasach Solidarności. Te dwie sytuacje są jednak krańcowo różne. „Wobec czasów pogardy” pokazuje dobitnie, że nawet nie ma co porównywać tych dwóch nielegalnych wobec okupanta struktur. Okupacja przynajmniej mi kojarzy się z bezwzględnym terrorem i prawie totalną inwigilacją. Może to kwestia mojego bydgoskiego podwórka, gdzie liczba folksdojczów była dużo wyższa niż na Mazowszu. Pomijając te kwestie, można odnieść wrażenie, że podziemne struktury polskiego państwa składały się z niedobitków wojska podzielonych na liczne, zwalczające się wzajemnie armie – AK, GL, BCh… Tymczasem mimo masowych egzekucji patriotów i inteligencji kwitło polskie życie. I to nie tylko w Warszawie, ale nawet w Oświęcimiu i Brzezince. „Wobec czasów pogardy” pokazuje całe spektrum podziemnego państwa, bez wnikania w szczegóły administracyjno-formalne, a skupiając się na wymiarze praktycznym. Polskie państwo funkcjonowało prawie na każdej płaszczyźnie równolegle do struktur okupacyjnych. Podziemne wojsko, policja, sądownictwo, edukacja, służba zdrowia, media, opieka społeczna, kultura – wydaje się to niemożliwe, ale wszystkie te aspekty państwowości działały nad wyraz sprawnie. Oczywiście: każdego dnia któreś ogniwo ginęło na ulicy, na Pawiaku, w komorze gazowej. Ileż trzeba było determinacji i jakież skuteczne musiały być procedury, żeby podziemne państwo mogło przetrwać…