Medical fiction
Przeczytane / 25/11/2014

Jak zwykle u Tess Gerritsen są lekarze i zbrodniarze. Tym razem nie jest to nasza ulubiona para Jane Rizzoli i Maura Isles, ale cztery lata wcześniejsza (1997) heroina doktor Toby Harper. Co różni „Life support” od cyklu z Rizzoli? Niewiele, mamy ten sam rodzaj napięcia, tę samą dbałość o detal literacki i merytoryczny. Mam jednak wrażenie, że w tej powieści Gerritsen miała przed oczami bardziej dylematy etyczne, niż widowiskową akcję. I świetnie. Problem etyczny, z jakim mamy do czynienia jest głęboko osadzony w rzeczywistych badaniach prowadzonych m.in. w USA i Rosji. Chodzi o zatrzymanie starzenia się. Praktycznie wszystkie komórki ludzkiego ciała się regenerują, oprócz mózgu. A mózg sterujący hormonami jest kluczowy, bo z niego wychodzą sygnały do starzenia się reszty ciała. Istnieją dowody na to, że wszczepione „młode” komórki mózgowe do „starego” mózgu potrafią się doskonale utożsamić z „gospodarzem” i odrodzić jego zdolność do produkcji hormonów. Przynajmniej oficjalne dane dotyczące szczurów potwierdzają tę tezę. A jeśli jest to możliwe z małpami? A jeśli z ludźmi? Specyficzny dom starców, bajecznie bogatych, zapewnia w pakiecie młodość. Oficjalnie dzięki wyjątkowej mieszance hormonów, a faktycznie dzięki wszczepianiu komórek mózgowych pobranych najpierw od ofiar aborcji, a później dzię?i specyficznej „hodowli”, którą się prowadzi w macicach…

Samo ciasto, bez ryby w środku
Przeczytane / 15/11/2014

Pochwaliłem i od razu wpadłem na minę. „Map of bones” Jamesa Rollinsa ma wszystko, co powinna mieć powieść, w którą chciałbym wpaść bez opamiętania. A jednak nie wpadam, ślizgam się i z rosnącą niechęcią zerkam na liczbę stron do końca. Thriller konspiracyjny sięgający do zamierzchłej historii powinien mieć koncept. „Map of bones” takowy posiada. Podbudowany solidną konstrukcją faktograficzną. Złoty piasek, czy w rzeczywistości tak czyste złoto, że zmienia strukturę i wygląda jak szkło, a działa… na różne sposoby, pojawia się u starożytnych, w żydowskiej Torze i później w chrześcijańskich pismach. Da się powiedzieć o nim: „manna”. Da się dowodzić, że to właśnie tę substancję trzymano w Arce Przymierza i Mojżesz o jej reprodukcję prosił kowala. Do tego mamy tajemniczą organizację zakorzenioną co najmniej w średniowiecznych odłamach Templariuszy, „kościół” wewnątrz Watykanu, amerykańskich superbohaterów z supertajnej jednostki megaspecjalnej. Na to nałóżmy romans, serię trudnych (?!) do rozwikłania tajemnic prowadzących jak po sznurku do kulminacji i atrakcyjne plenery plus koszmarne perypetie, które wydają się zabójcze dla bohaterów, a ci oczywiście wychodzą z nich bez szwanku. Dlatego więc ta powieść tak mnie zmęczyła? Jej przewidywalność i niekonsekwencja to główne wady. Nie można prowadzić bohaterów za rączkę, w każdej sytuacji zsyłając im na pomoc Deus…

Weterynarz wskakuje na szczyt
Przeczytane / 31/10/2014

Żeby napisać naprawdę dobrą powieść, trzeba spełnić trzy warunki: dysponować solidnym warsztatem, mieć wiedzę i pomysł. W „Altar of Eden” James Rollins udowodnił, że jest w literackiej ekstraklasie. Weterynarz polskiego pochodzenia od kilkunastu lat wydeptuje sobie ścieżkę na szczyt. „Altar of Eden” jest pierwszą jego powieścią, jaką przeczytałem. I na pewno nie ostatnią. Historia dzieje się na południowym krańcu Stanów Zjednoczonych. Podczas sztormu na brzeg jednej z wysp zostaje wyrzucony dziwny statek. Lekarz weterynarii, atrakcyjna rzecz jasna i błyskotliwa Lorna Polk zostaje wezwana na miejsce zdarzenia. Przypuszcza, że straż graniczna znalazła we wraku ślad przemycanych zwierząt, ale srodze się zawiedzie. Szefem operacji jest Jack Menard, z którym wiąże bardzo przykre wspomnienia, ale teraz co innego ją oszołomi. We wraku nie ma śladu po załodze, nie licząc krwi w różnych miejscach pokładu. Są za to żywe zwierzęta, mocno niepokojące: zrośnięte małpy, papuga bez upierzenia, wąż z nogami. Lorna odkrywa w jednym z kojców nowonarodzonego jaguara, który jest kilkukrotnie większy niż powinien być w tym wieku. Dochodzi do wniosku, że jego matka uciekła. Zanim zacznie się polowanie na zbiegłe zwierzę, ktoś zdalnie wysadzi w powietrze wrak. Zginie kilka osób. Nie będę opowiadał historii, bo naprawdę warto samodzielnie ją poznać. Powiem tylko tyle,…

Wycięte macice, poderżnięte gardła
Przeczytane / 25/10/2014

Chaotycznie czytam powieści Tess Gerritsen. Tym razem sięgnąłem po „The Surgeon”, pierwszą, w której pojawia się nasza soczysta bohaterka, pani detektyw Jane Rizzolli. W Bostonie ginie kilka kobiet. Są znajdowane we własnych sypialniach, z przywiązanymi do łóżek rękoma i nogami. Mają fachowo rozcięte podbrzusze i wycięte macice, które sprawca zabiera ze sobą. To wszystko dzieje się, kiedy ofiary jeszcze żyją. Po swoistej operacji sprawca jednym głębokim cięciem otwiera im gardła. W toku śledztwa okazuje się, że tajemniczym ogniwem łączącym wszystkie ofiary jest fakt, że jakiś czas wcześniej były zgwałcone. Podczas rutynowych działań na scenę wchodzi doktor Catherine Cordell, której przeżycia rozbijają wszystkie dotychczasowe hipotezy. Cordell kilka lat wcześniej, w innym mieście, prawie została zamordowana w ten sam sposób. Została przywiązana do łóżka przez kolegę, też lekarza, zgwałcona. Nie została jednak poddana „operacji” ani zamordowana, bo cudem udało jej się oswobodzić jedną rękę i sięgnąć pod łóżko po pistolet. Zatrzeliła sprawcę. Jego autopsja nie budzi wątpliwości: był martwy i na pewno nie jest zabija teraz, w Bostonie. Więc kto poluje na zgwałcone kobiety? Fanom Gerritsen tej powieści polecać nie trzeba. Gdyby jednak ktoś się zastanawiał, to powiem krótko: w „The Surgeon” jest wszystko, do czego amerykańska autorka nas przyzwyczaiła. Jest oryginalny…

Konspiracja na najwyższym poziomie

Kim jest autor „Altar of bones”, widniejący na okładce pod nazwiskiem Philip Carter, to jedna z najbardziej strzeżonych tajemnic wydawnictwa Simon & Schuster. Wiadomo, że to pseudonim jednego z najbardziej popularnych dzisiaj pisarzy. Krytycy spekulują, że to może być Harlan Coban lub Stephen King. Mi bardziej wygląda na Dana Browna. Jakby nie było, „Altar of bones” to kwintesencja tego, co w literaturze konspiracyjnej najlepsze. Jedyne co trochę mi przeszkadza, to ewidentnie zbyt duża radość autora w widowiskowych pościgach i strzelaninach, ale cóż. Zoe Dmitroff na co dzień zajmuje się pomaganiem ofiarom przemocy domowej. Nie utrzymuje kontaktu z matką, która jest głową rosyjskiej mafii w Stanach Zjednoczonych. Pewnego dnia zostaje znaleziona zamordowana kobieta, wyglądająca na bezdomną. Głęboko w gardle ma kartkę z adresem Zoe, a ostatnie słowa jakie słyszą przypadkowi przechodnie próbujący ją reanimować dotyczą ołtarza kości. Zoe szybko odkrywa, że ofiara to jej babcia, którą uważała od wielu lat za zmarłą. Morderca atakuje także Zoe, jednak udaje jej się ujść z życiem. W skrzynce na listy znajduje przesyłkę od babci. Dowiaduje się z niej, że została nową Strażniczką ołtarza. List jest przepełniony zagadkami, które Zoe musi rozwiązać, żeby spełnić swoje nowe obowiązki. Ołtarz kości jest w rzeczywistości miejscem schowanym głęboko…

Gerritsen w kosmosie
Przeczytane / 02/08/2014

Trwa mój osobisty karnawał z Tess Gerritsen. I z każdą kolejną powieścią przygoda staje się jeszcze bardziej wciągająca, bardziej hipnotyzująca. w „Gravity” pasjonuje praktycznie wszystko. Znowu Gerritsen mnie zaskoczyła. Znów nie ma tu żadnej otoczki kryminalnej. Jest za to soczysta opowieść o miłości, pasji, bezwzględności, strachu i naturze. Doktor Emma Watson jest lekarzem, w trakcie rozwodu z mężem – także doktorem. Oboje chcieli sięgnąć gwiazd. Dosłownie – oboje pracują dla NASA, ale Jacka McCalluma z listy potencjalnych astronautów wyeliminowała niegroźna choroba. Na pokład Międzynarodowej Stacji Kosmicznej ma na kilka miesięcy polecieć Emma. Mimo gotowych dokumentów rozwodowych, ich emocje, uczucia wydają się dość labilne. I wydawałoby się, że mamy do czynienia z jakimś mdłym romansem doprawianym kosmosem. Tym bardziej, że już na ISS spotykamy innego astronautę. Jego właśnie musi wymienić Emma. Mężczyzna musi jak najszybciej trafić na Ziemię, bo jego żona miała ciężki wypadek i umiera. Zdradzę, że nie zdąży. To jest właśnie geniusz Gerritsen: z naprawdę mało istotnego dla całej powieści wątku buduje ona opowieść, która zostaje na długo w głowie. I takich smakowitych wątków jest u niej naprawdę wiele. Wracając do „Gravity”. Na ISS u jednego z astronautów błyskawicznie rozwija się dziwna choroba. Zaczyna się od niewinnego bólu głowy…

Kolejne noce w Bostonie
Przeczytane / 16/07/2014

Dwie noce. Tyle czasu spędziłem z „Vanish”. To już kolejna powieść Tess Gerritsen, która staje się dla mnie numerem jeden w kategorii przyjemnego pożeracza czasu. „Vanish” wyszedł po polsku jako „Autopsja”, co jest moim skromnym zdaniem koszmarnym nieporozumieniem i niesmacznym spłaszczeniem tematu. Vanish to po angielsku znikać. Ale nie tylko: w matematyce vanish oznacza stać się zerem. W powieści oba te znaczenia nabierają sensu. W świecie nielegalnych imigrantek z Europy Wschodniej, które wbrew swojej woli są zmuszane do prostytucji w USA, vanish oznacza, że po przekroczeniu granicy z Meksykiem dziewczyny (i dziewczynki) po prostu rozpływają się, znikają. Nie mają nazwisk, dokumentów, nie figurują w żadnych rejestrach. Są tylko ciałami do dowolnego wykorzystania, włącznie z brutalnymi morderstwami. Ich życie zostaje sprowadzone do matematycznego zera, choć w powieści jest mowa o około 50 tysiącach takich dziewczyn wykorzystywanych w seksualnym niewolnictwie w całych Stanach. Powieść zaczyna się jak zwykle u Gerritsen od mocnego uderzenia. W kostnicy, przed autopsją, dr Maura Isles słyszy jakiś dźwięk dobiegający z zamkniętego worka. Okazuje się, że przywieziony osiem godzin wcześniej trup pięknej, nieznanej dziewczyny wyłowionej z oceanu… wcale nie jest trupem. Dziewczyna otwiera oczy. Dla mediów to hit, szpital jest otoczony przez kamery i dziennikarzy. Dziewczyna – jak…

Ma ktoś oryginał Tory?
Przeczytane / 08/07/2014

A co jeśli Żydzi nigdy nie mieszkali na terenach dzisiejszej Palestyny? Co jeśli Pismo zostało świadomie zmienione? Steve Berry to amerykański pisarz, sprzedał kilkanaście milionów książek tłumaczonych na wiele języków. Dan Brown zachwala go mówiąc, że reprezentuje jego „kind of thriller” – i ma rację. „The Alexandria Link” (w polsce wyszło pod koszmarnie nietrafnym tytułem „Zagadka aleksandryjska”) to kolejny raz opowiadana historia Indiany Jonesa. Tym razem nasz bohater to Cotton Malone: były agent Departamentu Sprawiedliwości USA, który staje przed brakiem wyboru. Żeby uratować syna (a potem cały świat), musi rozwiązać zagadkę prowadzącą wprost do… Biblioteki Aleksandryjskiej. Oczywiście są strzelaniny, są pogonie, zwroty akcji, dramatyczne dialogi i akcja pędząca niczym Niemcy w meczu z Brazylią. Nie to jednak sprawiło, że czytałem tę powieść z zaciekawieniem, a intrygująca teza. Co jeśli Pismo Święte, a zwłaszcza Stary Testament, zostało świadomie zmienione podczas kolejnych przekładów? Dzisiaj najstarsze zachowane rękopisy Nowego Testamentu pochodzą z IV i V wieku naszej ery (Kodeks Synajski i Kodeks Watykański). To jednak jest zrozumiałe, cudem byłoby, gdyby przetrwały starsze oryginały. Ale ciekawostką jest brak jakichkolwiek naprawdę starych egzemplarzy Tory. Najstarszy zwój pisany w języku hebrajskim pochodzi z przełomu XII i XIII wieku naszej ery. Można oczywiście podnosić wiele argumentów dowodzących,…

Demony w ludzkiej skórze?
Przeczytane / 01/07/2014

Znowu wybrałem się na wędrówkę z Tess Gerritsen, która obiecała mi dreszcze. Słowa dotrzymała. „The Mephisto Club” (po polsku wyszło jako „Klub Mefista”) to kolejna powieść Gerritsen, którą przeczytałem z narastającym zadziwieniem. W jak ciekawy sposób łączy ona gatunki, a wciąż znajduje miliony czytelników. Wydawać by się mogło, że bestseller powinien być dość precyzyjnie zdeklarowany gatunkowo, tak piszą ci, którzy sprzedają najwięcej książek na świecie. A w tej powieści mamy kryminał, horror i thriller. I co najważniejsze, nie gryzą się one między sobą, tylko stanowią klocki naprawdę ciekawej układanki. Do tego wszystkiego dołóżmy dosadny, konkretny, precyzyjny język autorki i mamy perełkę. Jak to u Gerritsen, dzielna pani detektyw Jane Rizzoli i pani doktor Maura Isles mają do rozwiązania kolejną sprawę. Tym razem bardzo krwistą i niejednoznaczną. Ofiarą jest młoda kobieta, której kończyny ? prawie wszystkie ? znaleziono w kilku pomieszczeniach jej domu. Całość dekoracji wieńczyły liczne symbole jednoznacznie kojarzące się z satanizmem. Im głębiej nasze panie zagłębiają się w sprawę, tym bardziej staje się ona zagadkowa. Morderca naprowadza je na ślad pewnej grupy osób, nazywanej Klubem Mefista. Jest to wyjątkowo potężna, choć nieliczna organizacja zajmująca się tropieniem aktywności… demonów. Wierzą oni, że Pismo Święte, apokryfy i pierwotne wierzenia opierają się…

Miłość i inne powody do zwyrodnienia
Przeczytane / 06/06/2014

Czy można z miłości zostać kompletnym świrem? Pewnie można, ale nie o takie „świrowanie” akurat chodzi w „Keeping the dead” (po polsku wyszło jako „Mumia”). Tess Gerritsen nie lubi prostych rozwiązań. [uwaga: zdradzam fragmenty fabuły] Syn obrzydliwie bogatego biznesmena, pasjonującego się archeologią, zakochuje się w koleżance podczas wykopalisk w Egipcie. Jednak ta miłość jest nie tylko nietypowa, jest po prostu koszmarnie chora. Ponad dwadzieścia lat później kobiecie i jej córce wciąż zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo. Okazuje się, że świr poznał kolegę i stworzyli tandem morderców. Nie zwyczajnych oprychów. Morderców z klasą. Ich ofiary kończą „utrwalone”: jako mumia, tsantsa (polecam Wikipedię, robi wrażenie) albo bog woman (starożytna metoda utrwalania martwego ciała przy wykorzystaniu specyfiki niektórych bagien). Trzeba przyznać, że Gerritsen jest dobra. Bardzo dobra. Opowiada historię opartą na egiptologii, entologii, archeologii i kryminalistyce w taki sposób, że nie zastanawiamy się nad problemami technicznymi. Czytelnik może skupić się na trzymaniu kciuków za bohaterkę, a autorka prowadzi go pokrętnymi drogami trzymając wciąż za rękę. Przygotujmy się mimo wszystko na karkołomną jazdę, z kilkoma naprawdę ostrymi zakrętami 🙂