0
10/10
Życie przed sobą

„Życie przed sobą” to perełka. Jedna z najlepszych książek XX wieku. Przesadzam? Może trochę. Tylko trochę. Z początku nie wiedziałem, że nie mam matki, a nawet że w ogóle trzeba mieć. Pani Roza starała się o tym nie mówić, żeby mi głupie myśli nie przychodziły do głowy. Nie wiem, dlaczego się urodziłem i jak to właściwie było. Opowieść małego Momo jest w gruncie rzeczy prosta, jak tylko prosty może być świat dziecka. Nietuzinkowego dziecka. Wychowywany po muzułmańsku przez Żydówkę, Momo jest synem kurwy i alfonsa, którzy dali go na wychowanie byłej kurwie prowadzącej nielegalny sierociniec w najbiedniejszej dzielnicy Paryża. Pani Roza jest wiekową Żydówką, która cudem przeżyła holokaust i bardzo chce już umrzeć. Najbardziej boi się szpitala, gdzie bezlitośni lekarze nie pozwalają człowiekowi umrzeć. Od pewnego czasu role się odwróciły i to Momo opiekuje się panią Rozą, tym bardziej, że od pewnego czasu chłopiec ma już 14 lat. Stało się to nagle, w jednej chwili: z dziesięciolatka stał się czternastolatkiem. Okazało się bowiem, że pani Roza go okłamywała co do wieku, chcąc go jak najdłużej utrzymać przy sobie. Zjawił się jednak wymęczony jegomość twierdzący, że jest ojcem chłopca i podał parę dat. Momo policzył i mu wyszło, że w ciągu…

0
9.3/10
Mechanizm i dusza niemieckich upiorów

Proces w Norymberdze był wyjątkowy, tak jak wyjątkowa była poprzedzająca go wojna. Pierwszy raz w historii przed normalnym sądem stanęli ci, którzy odpowiadali za faszystowskie, nazistowskie, niemieckie szaleństwo. Byli traktowani nie jak jeńcy wojenni, tylko jak kryminaliści. „Oskarżeni nie przyznają się do winy” Karola Małcużynskiego nie jest książką historyczną, naukową. Bliżej jej do reportażu. Dzięki czemu koszmar zbrodni i groteskowość zbrodniarzy widzimy w szerszym kontekście. Mimo że książka ukazała się w połowie lat 60., autor nie wciąga nas zbyt nachalnie w ówczesną propagandę, a jeśli to robi, to jak w przypadku „wypędzonych” brzmi przeraźliwie aktualnie. Małcużyński był obecny podczas procesu jako jeden z nielicznych polskich dziennikarzy. Jego opis Niemiec i Niemców w pierwszych powojennych miesiącach jest bardzo mocny: bieda, nędza i brak honoru. Jak mówi, podczas okupacji widział różne sytuacje. Widział przerażenie i chwile słabości. Mimo to Polacy zwykle ginęli z Polską na ustach. Niemcy tuż po kapitulacji okazały się… antyfaszystowskie. Nie było komu nie tylko ginąć za tak powszechnie gloryfikowaną ideę, ale nie było nawet komu jej bronić. Wszyscy byli niewinni. Także ci, którzy ostatecznie zostali przez międzynarodowy trybunał oskarżeni. Norymberga była gigantycznym przedsięwzięciem pod każdym względem. Miała na celu nie tylko wymierzenie sprawiedliwości kluczowym – pozostałym przy życiu…

0
8/10
Wszyscy jesteśmy wariatami?
Przeczytane / 18/05/2015

„Przygoda w Warszawie” to pierwsza powieść Stefana Kisielewskiego. Powstawała w latach 50., publikowana była wówczas w odcinkach. Pierwszego zwartego wydania doczekała się w Polsce dopiero pod koniec lat 80 (na Zachodzie wychodziła wcześniej). Czy to dobry kawał prozy? Zależy z jakimi oczekiwaniami się do tej książki podchodzi. Ja się nie zawiodłem. Narracja w tej powieści jest specyficzna, zresztą samo przeznaczenie do publikacji w odcinkach także mocno odcisnęło swój charakter. Główny bohater, przypominający mocno – ale nie za mocno – postaci z Kafki, to do bólu nudny urzędnik w średnim wieku, mieszkający jak większość ówczesnych warszawiaków w dzielonym na kilka rodzin mieszkaniu. Pewnego dnia zauważa, że nadspodziewanie często spotyka na swej drodze trzy osoby: ładną dziewczynę, starszego pana i warszawskiego cwaniaczka. Te trzy postaci pojawiają się w jego życiu, a właściwie obok jego życia, w różnej kolejności. Kiedy dociera do niego ten fakt, zostaje „zaproszony” przez cwaniaka do samochodu. Trafia do specyficznego miejsca, zamieszkanego przez wariatów. Nie jest to jednak typowy szpital psychiatryczny. To miejsce jakby z rzeczywistości równoległej. I tak, o tym co normalne, a co nienormalne jest ta powieść. Proszę nie oczekiwać filozoficznych czy psychiatrycznych obserwacji. To wciąż jest Stefan Kisielewski. Dlatego lepiej jest się spodziewać takich zdań: –…

Instrukcja CIA dla partyzantów
Przeczytane / 15/05/2015

Ja wiem, że jesteśmy w Unii, w NATO, że demokracja i XXI wiek, że partyzantka to zakurzona historia. Co jednak szkodzi, żeby zobaczyć jak to się robi, tak na wszelki wypadek? Stany Zjednoczone ostro wspierały różne partyzantki w XX wieku. Zazwyczaj bronią i pieniędzmi, ale najbardziej wartościowe wsparcie polegało na know how. Były to zwykle szkolenia kadry i samych partyzantów, czasem tylko materiały drukowane. Takim dokumentem, który w 1984 roku ujrzał światło dzienne była instrukcja przeznaczona dla nikaraguańskich Contras i miała tytuł: Psychological Operations in Guerrilla Warfare. W największym skrócie, Amerykanie uczyli partyzantów jak zwyciężyć dzięki użyciu oszustwa, zastraszania i przemocy. To nie jest instrukcja dla ideowców, to jest konkretny podręcznik partyzanckiej walki. Jest tutaj mowa nie tylko o sposobach przekonania ludności do partyzantów, co autorzy nazywają najważniejszym celem partyzantki, ale też o zwyczajnych egzekucjach reprezentantów reżimu: sędziów, policjantów, urzędników skarbowych. Są to jednak działania wtórne. Najważniejsze jest zdobycie poparcia wśród ludności. Jak ich przekonywać do swoich racji, jak w kilka osób zdominować kilkusetosobowe zgromadzenia, jak oswajać cywili z uzbrojonymi oddziałami partyzanckimi – tego wszystko CIA uczy od podstaw. Trzeba przyznać, że dla Agencji pracowali najlepsi psychologowie i socjologowie. Byli oni świadomi, że zwykli ludzie, zwłaszcza w trakcie konfliktu, z…

0
9.2/10
Podróż z Decem

Nic mi nie mówiło nazwisko Wojciecha Pogonowskiego, kiedy zobaczyłem jego debiutancką powieść „Prima aprilis. Nepomuk”. A powinno, bo człowiek bardzo ciekawy: za komuny krytyk literacki, potem wydawca i… przynęta policyjna w walce z mafią. Ciekawy tygiel? Nic dziwnego, że i powieść wyjątkowa. Lubię powieści nieoczywiste, Pogonowski najwidoczniej jako krytyk naczytał się już tyle liniowych historii, że postanowił pokazać coś innego. Naprawdę mnie wciągnęła budowa, struktura tej powieści, choć sama fabuła też jest interesująca. Pod warunkiem, że nie bierze się serio laurek z obwoluty. Redliński krzyczy: „Nareszcie panorama Polski Ludowej i snobistyczno-bananowej Warszawki”, Nowakowski (tak, tak – Marek) dokłada do pieca: „Rozmach epicki przypomina XIX-wieczną powieść-sagę”. Wolne żarty 🙂 Powieść rzeczywiście w głównym nurcie opowiada o mrocznych latach wczesnej komuny, tyle że robi to w sposób specyficzny. Nasz główny bohater – Dec – wychowuje się w rodzinie mimo wszystko odrealnionej. Tutaj naprawdę głęboki ukłon w stronę autora za niebywale plastyczny, żywy obraz tej rodziny mieszkającej w pięknym domu, pałacu, ulokowanym w najlepszej wówczas dzielnicy Warszawy. Matka Deca jest prawdziwą hrabiną, rozmawiającą z synem wyłącznie po francusku. Ojciec za to tępym trepem, a przez to wysokim urzędnikiem komunistycznej maszyny niszczenia ludzi. Rodzice się umówili, że Deca będą wychowywać „po bożemu”, a jego…

0
5/10
Nie ma się z czego śmiać
Przeczytane / 10/05/2015

„Wszystko czerwone” było pierwszą i chyba jedyną książką Joanny Chmielewskiej, po którą sięgnąłem i sięgnę w przyszłości. Nazwisko-gigant, jasne, ale zupełnie nie z mojej bajki. Teraz nawet wiem dlaczego. Gatunkowo „Wszystko czerwone” jest komedio-kryminałem. Bardzo lubię kryminały, bardzo lubię pastisze kryminałów (w klimatach Bukowskiego chociażby), ale komedia to coś, co toleruję jedynie na scenie. Żeby tutaj było coś mocnego, wyrazistego… Dobrze, bohaterowie są w miarę wyraziści, ale tak szczerze, co zostaje z tej powieści oprócz dialogów w których bierze udział detektyw Muldgaard? Jego wypowiedzi są naprawdę zapadające w pamięć, jak ta: – Kogo zewłoka pani życzy sobie tu? – spytał bardzo uprzejmie i równie stanowczo, na nowo otwierając swój notes. – Ucho moje słyszało. Jakiego zewłoka pragnę wiedzieć. Bez zwłoki. Zewłoka bez zwłoki – potwórzył z pewnym trudem i wyraźnym upodobaniem, najwidoczniej delektując się bogactwem subtelności polskiego języka. Może to wszystko jest zabawne, może ciekawe, ale zupełnie nie dla mnie. Niestety. Minąłem się z poczuciem humoru Chmielewskiej niczym nasi politycy z potrzebami narodu.

0
10/10
Walia, kormoran i śmierć

Są takie książki, które spadają na człowieka jak nagłe, niespodziewane wydarzenie. Zanim zrozumiesz co się stało, już jest po wszystkim. A ty zostajesz na długie godziny, dni, tygodnie z rozmyślaniem, analizowaniem, dekonstruowaniem. Taki jest „Kormoran” Stephena Gregory. Dość przypadkiem wpadła mi w ręce ta książka, wydana oryginalnie w 1986 roku, a po polsku osiem lat później. Na świecie Gregory jest znany jako autor gatunku zwanego horror fiction. Tylko niech nikogo nie zwiedzie ten „horror” – tutaj jest on używany w znaczeniu chyba pierwotnym, jako strach przed nieznanym, bliżej dzisiejszego znaczenia wyrazu „terror”, niż stada bezmózgich zombi albo innych pił mechanicznych. Za „Kormorana” Gregory dostał Somerset Maugham Award, w latach 90. BBC zrobiła na jej podstawie film, który wygrał dwie nagrody BAFTA Cymru. A w Polsce? Książka praktycznie nieznana, autor nieznany. Nie wiem dlaczego tak się stało, bo – obok oczywiście autorskich przymiotów literackich – olbrzymi ukłon należy się tłumaczce, Elżbiecie Petrajtis-O’Neill. Samą fabułę – nie zdradzając oczywiście smaczków, które są naprawdę mocne – można streścić w paru słowach. Zmęczone życiem nauczycielskie małżeństwo Anglików, z malutkim dzieckiem, dostaje w spadku od dalekiego krewnego piękny dom w Walii. Warunek jest jeden: muszą się opiekować kormoranem, którego spadkodawca uratował od pewnej śmierci. Co…

0
8.5/10
Ostatni taki esteta
Przeczytane / 06/05/2015

W połowie kwietnia zmarł Maciej Obremski. Nikt nie potrafił mówić o historii zaklętej w budynkach tak, jak on. Przypomniałem sobie właśnie zbiór jego felietonów wydany w 1999 roku zatytułowany „Z krasnalami do Europy”. Zbiory felietonów mają to do siebie, że rzadko się bronią przed upływem czasu. Te teksty dzisiaj czyta się mimo wszystko znakomicie. Obremski opowiada o podróżach: tych dalszych – do ukochanych Włoch, Niemiec, Francji, przez bliższe – dworki i pałace Kujaw i okolic, do najbliższych – spacerów bydgoskimi ulicami. Pierwsze felietony pochodzą z początku lat 90. Obremski jest zadziwiony, jaką popularnością przy zachodniej granicy cieszą się makabryczne figury krasnali, jak Niemcy próbują scalać swoją ojczyznę. Ze wzruszeniem opowiada o Rzymie. Ale wiadomo: dla mnie najciekawsze były emocje związane z Bydgoszczą. Obremski jest dla swojego ukochanego miasta jak ojciec: troskliwy, ale surowy 😉 A przede wszystkim zdumiała mnie aktualność jego ówczesnych obserwacji. No bo tak z ręką na sercu, czy nie miał racji i nie ma jej do dzisiaj, kiedy prawie 20 late temu pisał o ulicy Gdańskiej tak: Wiedień ma swoją Kertner Strasse, Berlin Unter den Linden, Paryż Champs-Elisees, Rzym via Condotti, St. Petersburg Newski Prospekt, Kraków Floriańską, Gdańsk Długi Targ, Toruń Szeroką, Łódź Piotrkowską, a Bydgoszcz też…

0
6/10
Afrykańskie obrzędy w centrum Anglii
Przeczytane / 05/05/2015

To moja pierwsza randka z Mo Hayder. Niestety, średnio udana. „Ritual” mnie zmęczył. To po prostu średnio napisana mało błyskotliwa historia. Piszę to z żalem, bo patrząc na zdjęcie autorki spodziewałem się dłuższego romansu 😉 Rzecz się dzieje w Bristolu. Policyjni nurkowie znajdują ludzką dłoń. Zaczyna się szukanie reszty ciała. I tak powoli jesteśmy wprowadzani w najpaskudniejszy świat brytyjskiej metropolii: gejowskiej i małoletniej prostytucji, narkomanii, a co najgorsze (choć i najciekawsze) afrykańskim wierzeniom części emigrantów z Czarnego Lądu. Obcinanie dłoni itp, to jedno, a porządna psychodeliczna wyprawa do inna rzecz. Literatura jest pełna przepięknych opisów takich podróży. Tutaj autorka miała wszystko: powód, bohaterkę, magiczno-afrykańskie tło i mało spenetrowany przez literaturę środek – ibogainę. I co zrobiła? Napisała chyba najgorszy opis narkotycznych przeżyć w historii. „Ritual” jest napisany bardzo gęsto, jeśli wiesz o czym mówię. To nie jest wada, świetnie to robią np. skandynawscy pisarze, ale w przypadku Hayder taka konwencja strasznie męczy. Autorka prowadzi nas za rękę, nie daje przyjemności zgadywania, przyjemności mylenia się. Najgorszą wadą „Ritual” są mimo wszystko dialogi. Tak drewnianych dialogów nie czytałem chyba od lat. Żeby nie być gołosłownym: ’Tell me, what do you see when you look into the faces of those girls? Those prostitutes…

0
7.7/10
Odczarowywanie Judasza
Przeczytane / 01/05/2015

Jedna z najbardziej fascynujących – przede wszystkim w negatywnym sensie – postaci Nowego Testamentu po raz kolejny jest poddawana zabiegom wybielającym. Tym razem na swój warsztat „Judasza Iskariotę” wzięła dziennikarka i pisarka Dominique Reznikoff. Z niezłym skutkiem, trzeba przyznać. O Judaszu wiemy mimo wszystko niewiele. Ewangeliści nie rozpisywali się zanadto na jego temat. Daje to ogromne pole do dywagacji, z których może wynikać, że jego późniejsza ocena była (i jest do dzisiaj) mocno niesprawiedliwa. Czy na pewno był tanim zdrajcą, którego dopiero na końcu sumienie popchnęło do samobójstwa? W wersji Reznikoff apostoł jest żołnierzem tajnej policji Świątyni. W rzeczywistości Żydzi, a zwłaszcza arcykapłani świątynni mieli mimo okupacji ogromną autonomię i faktycznie istniała taka służba. Nahun ben Bilga – kapłan i zwierzchnik tajnej policji – zleca swojemu podwładnemu, Judaszowi Iskariocie zbliżyć się do Jezusa. Świątyni zależy na tym, żeby być na bieżąco z informacjami, a grono zwolenników Jezusa wciąż się powiększa. Nie jest to jednak priorytet dla kapłanów. Zdecydowanie większe niebezpieczeństwo dla spokoju, a może nawet przetrwania narodu żydowskiego, stanowią zeloci, którzy wprost mówią o konieczności zbrojnego powstania. Kapłani nie widząc najmniejszych szans powodzenia takiego zrywu próbują ich rozgrywać po swojemu. Teraz już mogą to robić sprawniej, bo tajemniczego mistrza zelotów….