Francuskie koszmary i fantazje
Przeczytane / 22/08/2014

Zakochałem się. Nieśmiertelność, spiski, miłość, zbrodnie, masakry na tle religijnym. Co poradzę, że mam taki gust jak ładnych parę milionów czytelników na całym świecie? W 2006 roku w Zjednoczonym Królestwie „Labyrinth” Kate Mosse dostał nagrodę British Book Awards. Nic dziwnego, bo na liście bestsellerów przeskoczył tę powieść tylko Dan Brown z jego „The Da Vinci Code”. Nie dziwię się także z tego powodu, że jest to po prostu doskonale napisana historia. Niebawem lecę do Polski, więc z pewnym wahaniem penetrowałem regał z książkami. Liczący 700 stron „Labyrinth” wydawał mi się parę dni temu trochę zbyt poważnym wyzwaniem, żeby skończyć przed wyjazdem. Naprawdę nie wiem kiedy zachłannie pożarłem każde zdanie tej powieści. Co naprawdę mnie dziwi to fakt, że w sumie to nie potrafiłbym powiedzieć w jednym zdaniu o czym jest ta książka. O Graalu, miłości, fanatyzmie i paru innych sprawach – możnaby spłycić, ale to jakby nie powiedzieć nic. Doktor Alice Tanner – średniej klasy naukowiec – jako wolontariusz bierze udział w wykopaliskach na terenie Francji. Jest Brytyjką, ale świetnie mówiącą po francusku. Ostatniego dnia przed opuszczeniem przyjaciół-archeologów odkrywa dziwną jaskinię. W środku znajduje dwa szkielety, dziwne inskrypcje, rysunek labiryntu, bardzo zagadkowy kamienny pierścień i… tożsamość. Zaczyna rozumieć, że jest…

Jak na debiut…
Przeczytane / 12/08/2014

Powieść „Call after midnight” była debiutem Tess Gerritsen. Na sławę i miliony musiała jeszcze poczekać prawie 10 lat. Wiem już dlaczego. Generalnie Gerritsen zawsze chciała pisać. Mądrość życiowa kazała jej skończyć studia i zostać lekarzem (i antropologiem – tak nawiasem pisząc), ale to literaturę miała w sercu. Zanim zdobyła popularność na całym świecie, dostała sporo nagród i zarobiła miliony, nie była przekonana do swojego talentu. Napisała dwie powieści „na próbę”, ale nikomu ich nie pokazała. Potem – w 1986 roku – napisała „Call after midnight” i zaniosła do wydawnictwa. Harlequin Intrigue wydał ją rok później. Szału nie było, choć Gerritsen wskoczyła na prawie dziesięc lat do zbioru pisarzy „średnich”. „Call after midnight” to opowieść rzeczywiście dziwna. Napisana dość chaotycznie, jakby autorka chciała zauroczyć czytelnika mnogością miejsc, gęstością fabuły – choć jest ona w rzeczywistości bardzo prosta. Średnio atrakcyjna Amerykanka – Sarah Fontaine – poznała sześć miesięcy wcześniej przystojnego mężczyznę. Dwa miesiące wcześniej się pobrali. Mężczyzna utrzymywał, że pracuje dla Bank of London i musi regularnie latać do Anglii. Tym razem jednak nie zadzwonił z podróży. Zadzwonił za to pracownik służb dyplomatycznych ze smutną wiadomością. Geoffrey nie żyje. Zginął w pożarze, który sam wywołał zasypiając z papierosem w hotelowym pokoju. W…

Musiało się stać. Musiało.
Przeczytane / 07/08/2014

„Under the knife” Tess Gerritsen (nie mam zdrowia sprawdzić jak to wyszło po polsku) to koszmarek. Musi jej się śnić, chyba że sprzedała tego mnóstwo 😉 Kate jest lekarzem obecnym przy prostej operacji dziewczyny, która pracuje w jej szpitalu jako pielęgniarka. Standardowa procedura zawodzi, pacjentka umiera. Zaczyna się szukanie winnych. Kate czuje się bez winy, ale z dokumentacji wynika, że nie zauważyła… zawału serca. Kate spotyka prawnika, który stracił w podobny sposób – przez niekompetencję lekarzy – syna. Oczywiście jest od razu miłość itp. Tak źle napisanej powieści nie czytałem dawno. Po Gerritsen nie spodziewałem się takiego babola. Przykrość.

Gerritsen w kosmosie
Przeczytane / 02/08/2014

Trwa mój osobisty karnawał z Tess Gerritsen. I z każdą kolejną powieścią przygoda staje się jeszcze bardziej wciągająca, bardziej hipnotyzująca. w „Gravity” pasjonuje praktycznie wszystko. Znowu Gerritsen mnie zaskoczyła. Znów nie ma tu żadnej otoczki kryminalnej. Jest za to soczysta opowieść o miłości, pasji, bezwzględności, strachu i naturze. Doktor Emma Watson jest lekarzem, w trakcie rozwodu z mężem – także doktorem. Oboje chcieli sięgnąć gwiazd. Dosłownie – oboje pracują dla NASA, ale Jacka McCalluma z listy potencjalnych astronautów wyeliminowała niegroźna choroba. Na pokład Międzynarodowej Stacji Kosmicznej ma na kilka miesięcy polecieć Emma. Mimo gotowych dokumentów rozwodowych, ich emocje, uczucia wydają się dość labilne. I wydawałoby się, że mamy do czynienia z jakimś mdłym romansem doprawianym kosmosem. Tym bardziej, że już na ISS spotykamy innego astronautę. Jego właśnie musi wymienić Emma. Mężczyzna musi jak najszybciej trafić na Ziemię, bo jego żona miała ciężki wypadek i umiera. Zdradzę, że nie zdąży. To jest właśnie geniusz Gerritsen: z naprawdę mało istotnego dla całej powieści wątku buduje ona opowieść, która zostaje na długo w głowie. I takich smakowitych wątków jest u niej naprawdę wiele. Wracając do „Gravity”. Na ISS u jednego z astronautów błyskawicznie rozwija się dziwna choroba. Zaczyna się od niewinnego bólu głowy…

Gerritsen w Azji
Przeczytane / 25/07/2014

Spodziewałem się kryminału, a dostałem… nie wiem co. „Never say die” to mieszanka kryminału, thrillera, akcji, może nawet i romansu. Świetna mieszanka! Tess Gerritsen przyzwyczaiła mnie do thrillerów/kryminałów medycznych. Tym razem jest zupełnie inaczej. Młoda dziewczyna chce spełnić ostatnie życzenie umierającej matki i poznać prawdę o swoim ojcu. Maitland zaginął podczas wojny, której oficjalnie nie było. W piekle Laosu walczyli wszyscy: Amerykanie, Rosjanie, Francuzi, Anglicy i oczywiście miejscowi komuniści. Na chaosie zarabiali fortuny przemytnicy broni i narkotyków. Ojciec naszej bohaterki był jednym z najlepszych pilotów pracujących dla Air America, która miała zasłużoną sławę „zaufanego” przewoźnika. Nigdy nie pytali o nic oprócz trasy lotu. Już w Azji Willy Maitland napotyka na mur. Komuniści nie życzą sobie żadnego węszenia. Nie udzielają żadnych informacji o wojnie sprzed 20 lat. Willie przychodzi z pomocą Amerykanin – Guy Barnard – który oczywiście ma swoje powody. Podejrzewa on, że Maitland wcale nie zginął podczas katastrofy samolotu, tylko… przeszedł na drugą stronę. I za udowodnienie tej tezy Guy może dostać od pewnej organizacji dwa miliony dolarów. A jako że Willy jest śliczną dziewczyną, a Guy przystojniakiem, wiadomo jak to się wszystko kończy 🙂 To naprawdę niesamowite, w jaki sposób Gerritsen buduje klimat. Czytając „Never say die” naprawdę…

Rozczarowanie sezonu
Przeczytane / 21/07/2014

Tak zła, nudna, fatalnie napisana powieść jak „Mary Mary” Jamesa Pattersona chyba już mi się tego lata nie trafi. Oby. James Patterson to amerykański pisarz bestsellerów. Szacuje się, że sprzedał dotychczas ok. 250 milionów książek. Robi wrażenie, prawda? Spróbowałem więc tego kryminału, bo mimo obwoluty do thrillera toto nawet nie aspiruje. To były najnudniejsze godziny od dawna. Dzielny policjant – flagowy bohater Pattersona, Alex Cross – ma do rozwiązania zagadkę seryjnych morderstw gwiazd kina. Morderca za każdym razem wybiera wzorowe matki, zdawałoby się, że losowo. Wie jednak o ich życiu prywatnym bardzo dużo. Dowodzą tego maile, które otrzymuje znany dziennikarz. Morderca podpisujący się jako Mary Smith w szczegółach opisuje swoje zbrodnie. Drugą ścieżką idzie narracja mężczyzny, który nazywa się Opowiadaczem (Storyteller) i mówi właśnie o tych zabójstwach. Wiem, sam opis nie zwiastuje katastrofy. Też się dałem nabrać. To koszmarnie zła powieść. Napisana bez polotu, bez wizji. Do tego dołóżmy praktycznie brak tła, drewniane dialogi i płaskich bohaterów. Koszmar.

Kolejne noce w Bostonie
Przeczytane / 16/07/2014

Dwie noce. Tyle czasu spędziłem z „Vanish”. To już kolejna powieść Tess Gerritsen, która staje się dla mnie numerem jeden w kategorii przyjemnego pożeracza czasu. „Vanish” wyszedł po polsku jako „Autopsja”, co jest moim skromnym zdaniem koszmarnym nieporozumieniem i niesmacznym spłaszczeniem tematu. Vanish to po angielsku znikać. Ale nie tylko: w matematyce vanish oznacza stać się zerem. W powieści oba te znaczenia nabierają sensu. W świecie nielegalnych imigrantek z Europy Wschodniej, które wbrew swojej woli są zmuszane do prostytucji w USA, vanish oznacza, że po przekroczeniu granicy z Meksykiem dziewczyny (i dziewczynki) po prostu rozpływają się, znikają. Nie mają nazwisk, dokumentów, nie figurują w żadnych rejestrach. Są tylko ciałami do dowolnego wykorzystania, włącznie z brutalnymi morderstwami. Ich życie zostaje sprowadzone do matematycznego zera, choć w powieści jest mowa o około 50 tysiącach takich dziewczyn wykorzystywanych w seksualnym niewolnictwie w całych Stanach. Powieść zaczyna się jak zwykle u Gerritsen od mocnego uderzenia. W kostnicy, przed autopsją, dr Maura Isles słyszy jakiś dźwięk dobiegający z zamkniętego worka. Okazuje się, że przywieziony osiem godzin wcześniej trup pięknej, nieznanej dziewczyny wyłowionej z oceanu… wcale nie jest trupem. Dziewczyna otwiera oczy. Dla mediów to hit, szpital jest otoczony przez kamery i dziennikarzy. Dziewczyna – jak…

Ma ktoś oryginał Tory?
Przeczytane / 08/07/2014

A co jeśli Żydzi nigdy nie mieszkali na terenach dzisiejszej Palestyny? Co jeśli Pismo zostało świadomie zmienione? Steve Berry to amerykański pisarz, sprzedał kilkanaście milionów książek tłumaczonych na wiele języków. Dan Brown zachwala go mówiąc, że reprezentuje jego „kind of thriller” – i ma rację. „The Alexandria Link” (w polsce wyszło pod koszmarnie nietrafnym tytułem „Zagadka aleksandryjska”) to kolejny raz opowiadana historia Indiany Jonesa. Tym razem nasz bohater to Cotton Malone: były agent Departamentu Sprawiedliwości USA, który staje przed brakiem wyboru. Żeby uratować syna (a potem cały świat), musi rozwiązać zagadkę prowadzącą wprost do… Biblioteki Aleksandryjskiej. Oczywiście są strzelaniny, są pogonie, zwroty akcji, dramatyczne dialogi i akcja pędząca niczym Niemcy w meczu z Brazylią. Nie to jednak sprawiło, że czytałem tę powieść z zaciekawieniem, a intrygująca teza. Co jeśli Pismo Święte, a zwłaszcza Stary Testament, zostało świadomie zmienione podczas kolejnych przekładów? Dzisiaj najstarsze zachowane rękopisy Nowego Testamentu pochodzą z IV i V wieku naszej ery (Kodeks Synajski i Kodeks Watykański). To jednak jest zrozumiałe, cudem byłoby, gdyby przetrwały starsze oryginały. Ale ciekawostką jest brak jakichkolwiek naprawdę starych egzemplarzy Tory. Najstarszy zwój pisany w języku hebrajskim pochodzi z przełomu XII i XIII wieku naszej ery. Można oczywiście podnosić wiele argumentów dowodzących,…

Demony w ludzkiej skórze?
Przeczytane / 01/07/2014

Znowu wybrałem się na wędrówkę z Tess Gerritsen, która obiecała mi dreszcze. Słowa dotrzymała. „The Mephisto Club” (po polsku wyszło jako „Klub Mefista”) to kolejna powieść Gerritsen, którą przeczytałem z narastającym zadziwieniem. W jak ciekawy sposób łączy ona gatunki, a wciąż znajduje miliony czytelników. Wydawać by się mogło, że bestseller powinien być dość precyzyjnie zdeklarowany gatunkowo, tak piszą ci, którzy sprzedają najwięcej książek na świecie. A w tej powieści mamy kryminał, horror i thriller. I co najważniejsze, nie gryzą się one między sobą, tylko stanowią klocki naprawdę ciekawej układanki. Do tego wszystkiego dołóżmy dosadny, konkretny, precyzyjny język autorki i mamy perełkę. Jak to u Gerritsen, dzielna pani detektyw Jane Rizzoli i pani doktor Maura Isles mają do rozwiązania kolejną sprawę. Tym razem bardzo krwistą i niejednoznaczną. Ofiarą jest młoda kobieta, której kończyny ? prawie wszystkie ? znaleziono w kilku pomieszczeniach jej domu. Całość dekoracji wieńczyły liczne symbole jednoznacznie kojarzące się z satanizmem. Im głębiej nasze panie zagłębiają się w sprawę, tym bardziej staje się ona zagadkowa. Morderca naprowadza je na ślad pewnej grupy osób, nazywanej Klubem Mefista. Jest to wyjątkowo potężna, choć nieliczna organizacja zajmująca się tropieniem aktywności… demonów. Wierzą oni, że Pismo Święte, apokryfy i pierwotne wierzenia opierają się…

Miłość i inne powody do zwyrodnienia
Przeczytane / 06/06/2014

Czy można z miłości zostać kompletnym świrem? Pewnie można, ale nie o takie „świrowanie” akurat chodzi w „Keeping the dead” (po polsku wyszło jako „Mumia”). Tess Gerritsen nie lubi prostych rozwiązań. [uwaga: zdradzam fragmenty fabuły] Syn obrzydliwie bogatego biznesmena, pasjonującego się archeologią, zakochuje się w koleżance podczas wykopalisk w Egipcie. Jednak ta miłość jest nie tylko nietypowa, jest po prostu koszmarnie chora. Ponad dwadzieścia lat później kobiecie i jej córce wciąż zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo. Okazuje się, że świr poznał kolegę i stworzyli tandem morderców. Nie zwyczajnych oprychów. Morderców z klasą. Ich ofiary kończą „utrwalone”: jako mumia, tsantsa (polecam Wikipedię, robi wrażenie) albo bog woman (starożytna metoda utrwalania martwego ciała przy wykorzystaniu specyfiki niektórych bagien). Trzeba przyznać, że Gerritsen jest dobra. Bardzo dobra. Opowiada historię opartą na egiptologii, entologii, archeologii i kryminalistyce w taki sposób, że nie zastanawiamy się nad problemami technicznymi. Czytelnik może skupić się na trzymaniu kciuków za bohaterkę, a autorka prowadzi go pokrętnymi drogami trzymając wciąż za rękę. Przygotujmy się mimo wszystko na karkołomną jazdę, z kilkoma naprawdę ostrymi zakrętami 🙂