Dabit, Hotel du Nord
Przeczytane / 14/04/2013

Przeciętna powieść, do której wracam do parę lat. Na okładce napisali: „Hotel du Nord przypomina starą, pożółkłą fotografię, na której utrwalony został obraz życia nad kanałem Saint-Martin”. No i prawda, ale nie cała prawda. Bo ta fotografia, choć faktycznie sprawiająca na pierwszy rzut oka wrażenie zakurzonej, przy bliższym poznaniu okazuje się kipiącym emocjami tyglem. To opowieść nieco biograficzna, bo ojciec Dabita faktycznie kupił hotel o takiej nazwie i wiele lat go prowadził. Ale to oczywiście nie jest ważne, ważne w tej powieści jest rewelacyjne oddanie klimatu przełomu, zmian które następują tak naprawdę w każdym pokoleniu, a są zmianami totalnymi. Dzisiaj świat zmienia się nie do poznania w ciągu paru lat, wiek temu zajmowało to pewnie lat kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt. Ale wracając do Dabita. Hotel du Nord, kupiony dość spontanicznie przez byłego woźnicę, oglądamy na przestrzeni lat. To nie jest hotel, jakich dzisiaj mnóstwo. Wówczas w hotelach ludzie po prostu mieszkali, czasem całe życie. I właśnie tam obserwujemy przekrój społeczny Paryża, ale właśnie z tej grupy społecznej, która z różnych przyczyn jest zmuszona mieszkać w tanim hotelu. Jeśli nie najtańszym hotelu. Są tu więc robotnicy, panienki szukające szczęścia, pijacy, starcy. I nagle przychodzi zagłada tego świata: cały obszar, na którym…

Coben, Nie mów nikomu
Przeczytane / 14/04/2013

Miała być szybka książka do pociągu i… była. Niesamowicie wciągająca, choć oczywiście jak na bestseller bardzo powierzchowna opowieść o miłości, której czas nie leczy. Doktor David Beck żyje w przekonaniu, że jego dziecięca i młodzieńcza miłość – Elizabeth – nie żyje od wielu lat, zamordowana przez seryjnego mordercę bez powodu, nieco przypadkiem. Ale… Zaczynają się dziać rzeczy niewytłumaczalne przy tym założeniu. Elizabeth żyje, a nic wokół nie jest tym, czym się przez tyle lat wydawało. David dostaje listy, których nadawcą może być wyłącznie jego ukochana. Są pisane specyficznym szyfrem, który znają tylko oni dwoje. David musi sam zmierzyć się z tajemnicą, bo informacje od Elizabeth zawierają też bezwzględne ostrzeżenie: nie mów nikomu. Wrócić do tej książki, to byłoby bez sensu. Ale polecić każdemu na podróż: bardzo proszę. Czyta się bardzo szybko, przyjemnie, opowieść potrafi zaskoczyć, i to nie raz! Tylko proszę oczywiście nie spodziewać się cudów. To powieść, która miała być miła i taka właśnie jest 🙂

Nieudana próba zrozumienia
Przeczytane / 06/01/2013

Przyznaję bez bicia: chciałem zrozumieć oszałamiający liczbą sprzedawanych egzemplarzy fenomen literatury ocierającej się (nomen omen) o pornografię. Jako że pod ręką była bodaj fundamentalna dla tego gatunku Suzanne Portnoy, spróbowałem „The Butcher, the Baker, the Candlestick Maker”. Naprawdę rzadko mi się zdarza nie doczytać czegoś do końca, do ostatniej kropki. Nawet jeśli jest to bardzo źle napisana rzecz, to z szacunku do autora, do wydawnictwa, do siebie samego (w końcu ileś czasu już poświęciłem na lekturę) czytam dalej uparcie rozglądając się za jakimś pozytywnym aspektem. Niestety, przyznaję się do porażki. Tak prostackiej opowieści (rzekomo autobiograficznej!) nie potrafiłbym sobie wyobrazić. Można i da się pisać o seksie, o erotyzmie, o tych wszystkich wilgotnych sprawach bardzo uroczo i emocjonująco. Portnoy pisze tak, jak się rypała z tymi wszystkimi adonisami: bez emocji, nudno, nachalnie. Opowiada swoje historie jak alkoholiczka przy barowym stole. A ja niestety w takich sytuacjach zmieniam stolik…

Wojna Klary, czyli nic nie jest proste

W dominującej narracji dotyczącej relacji polsko-żydowsko-niemiecko-radziecko-ukraińskich na terenach najpierw należących do Polski, potem od okupacją radziecką, następnie niemiecką, przez lata znów radziecką a dzisiaj pod jurysdykcją ukraińską razi przede wszystkim płytkość i powierzchowność. Jedni pod wrażeniem Grassa i jemu podobnych widzą w Polakach samo zło, inni zło upatrują wyłącznie w Niemcach, Ukraińcach, NKWD albo… Żydach. Prawda była tak bardzo skomplikowana, że wymykająca się prostym osądom. Autobiografia, choć spisana w tej formie dużo po wojnie, to oparta na pisanym ówcześnie pamiętniku, Klary Kramer jest w anglojęzycznym świecie bardzo znana. W Polsce – wcale, choć istnieje niedawno wydany przekład „Clara’s war” na język polski. Zastanawiałem się, dlaczego? Jedyna odpowiedź, która przyszła mi do głowy to strach. Strach polskich historyków i mediów przed niewiarą gawiedzi, że świat jest po prostu bardziej skomplikowany niż tego wymagają dzisiejsza zero-jedynkowa percepcja odbiorców.   Proszę spróbować sobie wyobrazić scenariusz filmu. We wrześniu 1939 roku do małego miasteczka na polskich kresach wschodnich, gdzie żyje pięć tysięcy średnio ortodoksyjnych Żydów wjeżdżają uśmiechnięci Niemcy. Robią sobie pamiątkowe zdjęcia, oglądają zabytki i wyjeżdżają. Żydzi wiedzą oczywiście, czym jest faszyzm – mieszka tutaj przecież grupa uchodźców z Rzeszy, która nie pozostawia złudzeń co do intencji Hitlera. Ale po dwóch tygodniach do miasteczka…

First strike
Przeczytane / 13/12/2012

Musi istnieć zła literatura. Inaczej byśmy nie poznali dobrej, wszystko byłoby nijakie. „First strike” jest ulicznym kebabem, który czasem ma się ochotę zjeść, ale i tak z góry wiadomo, że poważnych konsekwencji nie da się uniknąć.   Oto przez jedną trzecią powieści czytamy o Bóg wie czym, każda strona to zbrodnia na drzewostanie, a potem widzimy chińskich dysydentów, którzy zamknęli się w Białym Domu z prezydentem USA po to, żeby go zmusić do nuklearnego ataku na Chiny. I nasi – znaczy się, literaccy – bohaterowie ratują prezydenta i cały świat przed Armageddonem. Cud miód opowieść. Tego nawet nie dałoby się czytać w pociągu. Choć to Jack Higgins (co prawda współautorem jest tego dziadostwa prawdziwy – jak sądzę – autor Justin Richards.   Zapomnieć, nigdy nie brać do ręki.

They docked at Newcastle and wound up in Gateshead
Przeczytane / 12/12/2012

Millie Donbrow urodziła się i wychowała się w przedwojennej gminie żydowskiej na Bensham. Ta książka to jej bardzo osobista historia od pierwszego Żyda, który po karczemnej awanturze o koszerność owczego łba uznaje Newcastle za nieczyste i przeprowadza się do Gateshead, aż do dnia wybuchu II Wojny Światowej. Niesamowicie barwna opowieść o żydowskich obyczajach, o relacjach między członkami ultra-ortodoksyjnej gminy a gojami, o pragnieniu nastoletniej Millie, żeby nauczyć się tańca.   Jedyny poważny zarzut, jaki mam do autorki, to ta cezura. Wiem, że lata wojny musiały być dla niej, jak dla każdego członka żydowskiej wspólnoty, przeżyciem straszliwym. Jednak mnie akurat bardzo interesowało codzienne życie żydowskiej gminy w czasach Szoach. Tym bardziej, że autorka sporo miejsca poświęca trwającej od połowy lat 30. akcji sprowadzania do Wielkiej Brytanii głównie młodych Żydów z terenu III Rzeszy.   Niewielka, oszczędnie ilustrowana przedwojennymi zdjęciami książeczka. Przeczytam ją jutro jeszcze raz.

Portret Doriana Gray’a
Przeczytane / 12/12/2012

Każde zdanie to perełka, większość akapitów to przesyt lukru, a każdy rozdział to czytelnicza tragedia. Cała powieść kradnie tylko czas.   Oscar Wilde był wyjątkowo błyskotliwym człowiekiem, miał język nie na smyczy i w kagańcu, jak niestety większość z nas, ale potrafił drobnym gestem natychmiast zmusić go do pokazywania najbardziej wymyślnych sztuczek. Sztukmistrz paradoksu spróbował jednak powieści, a w tym gatunku niestety dla geniusza potrzebna jest nie tylko ekwilibrystyka, ale przede wszystkim rygor. Nie wystarczy fantastyczny pomysł, ale potem trzeba jeszcze całą historię opowiedzieć tak, żeby czytelnikom nie zgrzytały zęby przy nieścisłościach, lukach, trywialnych błędach logicznych. A niestety w „Portrecie” jest ich bez liku. Nasz bohater pojawia się i znika, jego konstrukcja psychiczna jest naginana do potrzeb chwili, a kiedy już autor sam się wpędza w kozi róg, to sięga po ostatnie koło ratunkowe i z opresji wybawia go deus ex machina.   Nie jestem purystą – zachwycam się żonglerką stylami i konwencjami, lubię być zaskakiwany nieoczekiwaną linią fabularną, ale nie lubię, kiedy traktuje się mnie jak wyposzczonego malarza, któremu model łaskawie pokazał przez kwadrans kawałek nieba.  

Nowoczesny endek z wysokiego piętra
Przeczytane / 24/11/2012

Bardzo lubię czytać Ziemkiewicza w celach terapeutycznych. Po prostu, czasem człowiekowi potrzeba legitymizacji i elokwentnego wyrażenia własnych poglądów. Kiedy Ziemkiewicz analizuje zjawiska na polskiej scenie politycznej, w sferze medialnej, personalnej – czuję, jakbym czytał własny, nigdy nienapisany esej dotyczący tych spraw. Lekkość pióra, erudycja codziennego zjadacza niusów także z mniej eksponowanych stron i adekwatna dosadność ocen – za to wszystko można Ziemkiewicza cenić chyba nawet bardziej, niż za prozę. Gorzej, kiedy Ziemkiewicz zabiera się za mentorstwo.   W „Myślach nowoczesnego endeka” gros książki zawierają właśnie rozważania, które muszą zmierzać (i oczywiście zmierzają) w stronę tych samych wniosków, co we wszystkich poprzednich pracach autora „Polactwa”. Jeśli Ziemkiewicz modyfikuje któreś ze swoich tez, to tylko nieznacznie. Tym razem, przykładowo, nie twierdzi już, że Adam Michnik jest demiurgiem jakiegoś układu, ale raczej że jest jego produktem. Może o dla miłośników „Michnikowszczyzny” ma jakieś znaczenie – dla większości jestem przekonany, że jest absolutnie obojętnym niuansem.   I z takąż przyjemnością sytego narcyza czytałem „Myśli nowoczesnego endeka”. Niestety, do czasu, kiedy Rafał Ziemkiewicz postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami dotyczącymi recepty na polski kisiel. Fakt, że tę katastrofę zapowiadał już od pierwszych stron. Genezą „Myśli” miały być spotkania z czytelnikami, którzy nieusatysfakcjonowani samymi analizami, domagali się…

Naiwnie o naiwnych
Przeczytane / 05/11/2012

„Freshers” była jakimś wydarzeniem literackim głównie w Walii, choć chyba też w Anglii czytano tę powieść dość powszechnie. Historia trójki przyjaciół wyruszających z małego miasteczka na studia wciągnąć może jedynie nastolatki, a sex drugs rock’n’roll – zwłaszcza tak infantylnie opowiedziane – to zdecydowanie za mało, żeby kogokolwiek zachęcać do tej powiastki. Rzecz wygląda jakby była pisana według jakiegoś schematu znalezionego w podręczniku „Nauka pisania bestsellerów nie tylko dla orłów”. Kujonka, bardzo religijny chrześcijanin i licealna lampucera zdali na studia na ten sam uniwerek. Będą mieszkali w jednym akademiku i cieszą się z nadchodzącej wolności. Bardzo różnie rozumiejąc ten wyraz. Potem mamy imprezy, seks, koncerty, narkotyki, ciąże, aborcje, kłótnie rodzinne, małżeństwa, samobójstwa, romanse i takie tam elementy studenckiego życia. Na końcu (zdradzę, bo przecież i tak nikt tego nie przeczyta do końca, nieprawdaż?) cała trójka nie kończąc pierwszego roku wraca do rodzinnej pipidówy. Nie, żaden morał nie jest w stanie zwrócić nam tych kilku godzin morderczej lektury.

Arystokratka ducha w piwnicznym schronie
Przeczytane / 21/10/2012

Sabina Sebyłowa miała we wrześniu 1939 roku 39 lat. Od urodzenia – z małą przerwą na ulicę Wilczą, gdzie ja mieszkałem przez krótki czas prawie sto lat później – była związana z jedną i tą samą kamienicą przy ulicy Brzeskiej. Praga była całym jej światem, nie licząc krótkich wakacyjnych wypadów do letniskowego domku za miastem. Przed wojną zajmowała się domem – starymi rodzicami, młodziutkim synem i robiącym niesamowitą karierę bardzo utalentowanym poetycko mężem. A we wrześniu zaczęło się piekło. Mąż, Władysław jako oficer wziął udział w kampanii wrześniowej. Po wielu miesiącach ciszy, do pani Sabiny dotarły trzy listy z Ostaszkowa. A potem cisza. W „Notatkach z prawobrzeżnej Warszawy” autorka do końca się łudzi, że mąż wróci do domu razem z polską armią, która wraz z sowietami wypędziła Niemców z Pragi. Pamiętnik Sebyłowej ukazał się w 1983 roku – trzy lata po jej śmierci. Wydawca, cenzorzy – wszystko to z pewnością wpłynęło na ostateczną zawartość „Notatek”. Stąd nie ma za bardzo mowy o Katyniu, raptem w paru słowach odnotowane jest zdziwienie sowieckich żołnierzy, że są już w Warszawie, bo przecież trzy tygodnie stali bezczynnie parę kilometrów dalej, kiedy wykrwawiało się Powstanie. Ale to smaczki dla niektórych. Sednem „Notatek” jest zwykłe życie…